Rozdział 10.

1.3K 106 10
                                        

Wkurzona schodziłam po schodach, mając za plecami Victora. Gdyby kazano mi wybrać, co najbardziej irytowało mnie w tym człowieku, nie mogłabym się zdecydować. On cały był dla mnie nie do zaakceptowania – no może, gdy spał, wtedy mogłam znosić jego obecność. Podobał mi się też jego zapach, idealnie odzwierciedlający jego osobowość no i był przystojny. Miał w sobie bardzo duży pierwiastek męskości.

Aż zwolniłam, gdy dotarło do mnie, w jak niewłaściwym kierunku podążyły moje myśli. Przez to też nie zauważyłam Kenzy, która pojawiła się przede mną. Nie zdążyłyśmy się wyminąć, więc dość brutalnie zahaczyła mnie ramieniem. Nie usłyszałam słowa przepraszam, a jedynie głośne westchnięcie.

- Gdzie idziesz? Zaraz kolacja – Victor zwrócił się do siostry władczym głosem.

- Nie będę brała udziału w tym cyrku – rzuciła i pobiegła schodami w górę.

W zasadzie nie znałam Kenzy, ale nie spodziewałam się otrzymać od niej tak wiele nieprzyjemnej obojętności. W toalecie podczas aukcji i w trakcie drogi do szpitala wydawała się zagubiona. Wtedy nie posądzałam jej o tak dużą dawkę chłodu, jaką obdarzała mnie, odkąd obie znalazłyśmy się w tym domu.

- Kolacja zostanie podana w altanie. – Javier stanął nam na drodze, gdy weszliśmy w korytarz prowadzący do jadalni.

- Dlaczego? – zapytał Victor, którego najwyraźniej nikt wcześniej nie poinformował.

- Mają państwo gości, więc pani karla zdecydowała, że przyjmie ich w ogrodzie – wyrecytował.

- Kogo?

- Państwo są już w ogrodzie.

Zobaczyłam tylko, jak spojrzenie Victora wyostrzyło się, przez co Javier wbił swoje w podłogę.

- Matka zapewniła nam atrakcje na ten wieczór – rzucił prześmiewczo Oscar, schodzący ze schodów. – Będzie zabawnie. – Zatarł dłonie.

Młodszy z braci odszukał mój wzrok, posyłając mi przy tym szeroki uśmiech. Tkwiło w nim coś, co sprawiało, że już nigdy nie chciałam zostać z nim sam na sam.

- Show time... – Ruszył do salonu, a my za nim.

Wyłącznie ja nie miałam pojęcia, o czym była mowa. Jedyne, co wiedziałam to, że wszystko było możliwe.

Wyszliśmy na taras, a stamtąd skierowaliśmy się alejką otoczoną krzewami i prowadzącą do altany.

- O wilku mowa, są moi synowie – zauważała Carla z przesadną energią w głosie.

Pod zadaszeniem skonstruowanym na niewielkim podwyższeniu dostrzegłam cztery osoby zasiadające za drewnianym stołem. Wszystkich poza Carlą widziałam po raz pierwszy na oczy. Starszy mężczyzna z bujnym, siwym zarostem zajmował ratanowe krzesło pomiędzy kobietą w zbliżonym do siebie wieku, a dużo młodszą, jasną blondynką. Od razu zwróciłam uwagę na włosy drugiej kobiety, które kontrastowały z jej bardzo hiszpańską karnacją.

Gdy oczy gości zatrzymały się na mnie zapadła krótka cisza. Kultura nakazywała, abym się przedstawiła, ale dość napastliwe spojrzenia całej trójki sugerowały milczenie.

- To są przyjaciele naszej rodziny, państwo Gomezowie wraz z córką Valerią. – Carla wyręczyła mnie. – Natomiast to jest Sara.

Poczułam się, jakbym była średniowieczną chłopką, którą przedstawiono szlachcicom.

- Victor. – Blondynka uśmiechnęła się przesadnie szeroko do Victora.

Mężczyzna zignorował ją, by wskazać mi miejsce, które powinnam zająć.

IzabelaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz