5. Clouds

307 16 6
                                    


Ja z płaczem, a Conor ze smutkiem pożegnaliśmy prawie cały dom dziecka. Żegnałam się z Dann, Clarą, Violet i jeszcze kilkoma innymi dziewczynami, które mnie od niedawna polubiły, odkąd Lil świętowała szesnaste urodziny kilka miesięcy temu i Diana pozwoliła jej zrobić imprezę. Wtedy wszystkie dziewczyny przyszły do naszego pokoju (Conor poszedł do pokoju chłopaków, bo jeszcze wtedy był naszym współlokatorem). Moja przyjaciółka zorganizowała maseczki, fontannę z czekolady (do teraz mi nie powiedziała, skąd ją wtedy miała), i jeszcze wytrzasnęła skądś ogromną paczkę Jelly Beansów i grałyśmy w  wyzwania, modląc się by nie dostać jakiegoś paskudztwa. Miałyśmy po trzy kolejki, a ja miałam o smaku truskawki, mango, a raz niestety- i prawie ją wyplułam- o smaku lukrecji, której nie znoszę.

   A teraz tak stałam na parkingu naprzeciwko mojej najlepszej przyjaciółki, którą znałam już ponad sześć lat, i wciąż nie byłam gotowa na fakt, że więcej jej nie zobaczę...
- Lil...- powiedziałam cicho. Ja sama nie wiedziałam, czy chcę tam jechać. Diana próbowała zagadnąć panią Amber o przyjęcie naszej trójki, ale jakoś jej nie przekonała. Pani Amber i pan John jednak zgodzili się adoptować naszą trójkę, ale byłam to ja, Minnie i Conor. Ale przynajmniej mój ukochany pies będzie ją przypominał.
- Katie.- szepnęła Lil. Chyba całą noc nie spałyśmy, przypominając sobie nasze wspólne chwile. Lily już raczej nikt nie adoptuje. Ukończy 21 lat i wybierze własną ścieżkę.
Stałyśmy tak naprzeciwko siebie z opuszczonymi rękoma w ciszy. Żadna z nas nie wiedziała, co powiedzieć.
- Dziękuję.- wyszeptałam i zamknęłam oczy. Chciałam jej podziękować za wszystko.- Dałaś mi to, czego niestety nie mogli mi dać rodzice. Pomogłaś, uratowałaś, ocaliłaś... Ja nie wiem co by było, gdybyś do mnie tamtego dnia nie podeszła. Nie znalazłabym i nie poznałabym nikogo, może i nawet nie chciałabym poznać Conora.- właśnie, gdzie jest teraz Conor? Przecież zaraz wyjeżdżamy mnóstwo mil stąd.- Olałabym go, tylko bym z nim na razie mieszkała. Byłabym sama. Gdyby nie ty, nie miałabym nawet Minnie...- kucnęłam i pogłaskałam mojego Golden Retrieviera. Minnie bardzo urosła. Bardzo. Dlatego do przetransportowania jej trzeba było zakupić dużą klatkę, kilogram suchej karmy i chyba z kilka litrów wody. Noi nową smycz na wyprowadzanie jej na postojach.- Lily Farks, gdyby nie ty...- Nie wiem jakim cudem, ale nawet i z zamkniętymi oczami łzy spłynęły mi po policzkach. - Uratowałaś mnie- powtórzyłam.- uratowałaś...
Otworzyłam oczy i zauważyłam Lil z twarzą całą czerwoną, ścierającą łzy. Podeszłam i przytuliłam ją. Była ode mnie o wiele wyższa, bo ja mająca ledwie metr pięćdziesiąt pięć, ona liczyła już metr sześdziesiąt osiem.
  Gdy tak stałyśmy w ciszy, na parking przyszedł Conor. On też nas przytulił.
- Będę tęsknić, Lil.- powiedział Conor po kilku sekundach.
- Ja za Tobą też. - powiedziała Lily, uśmiechając się smutno.
Autem, którym mieliśmy jechać, nie kierowała ani pani Amber, ani pan John. To był chyba ich znajomy, albo nie wiem, szofer.
Weszłam z Minnie i Conorem do - w sumie można to tak nazwać-
,,limuzyny", a ja pierwsze, co zrobiłam, było wlepienie twarzy w szybę i machanie do zapłakanej Lily Farks. Ona i ja zdawałyśmy sobie właśnie sprawę, że już nigdy się nie zobaczymy, no może tylko przez kamerkę... ale już nigdy razem się nie przytulimy, nie pośmiejemy, nie zrobimy razem maseczek, nie będziemy grać w kiss marry kill do trzeciej w nocy...
  Próbowałyśmy sobie uświadomić, że ten rozdział w naszym życiu już się skończył... Ale nie byłyśmy na to gotowe. Wiedziałyśmy, że tak kiedyś będzie. Ale mimo wszystko zaryzykowałyśmy, zaprzyjaźniając się. A teraz czuję się, jakby ktoś właśnie rozpruł szwy w moim i tak już zniszczonym sercu...
  Bo nie ma już rodziców.
  I nie ma już Lil.
  I nie ma już mnie.
  Ale jest Conor.
  On zawsze ze mną będzie.
                                 ■■■
W końcu dojeżdżaliśmy do Hellsttron. Nigdy nie słyszałam o tym miejscu, a droga zajęła nam aż prawie 5 godzin, ale powoli zdawałam sobie sprawę, że tam będzie mój nowy dom.
Dom.
Że nie jestem już sierotą.
Ale Lil jest.
I to tak cholernie bolało.
                                   ■■■
- O piętnastej na obiedzie. Brenda jeszcze wam przypomni i poda resztę rozpisu dnia, a Paul o czternastej trzydzieści przyjdzie do waszego nowego pokoju, numer  czterdzieści dwa i zapyta was o alergie, tolerancje i uczulenia. Teraz macie godzinę na przejście po posesji, ale dzisiaj tylko ogród. Jutro po szesnastej czterdzieści pięć będziecie mogli zobaczyć parter, ale nie wolno wam zaglądać do pokoi trzynaście i dwanaście. Są to nasze pokoje i prosimy o prywatność.- mówiła Amber. - A, i nie wiem czy wspominałam, ale po obiedzie oddajecie telefony.
- A kiedy je dostaniemy ?-zapytałam. Przecież muszę pogadać z Lily.
- No, w tym miesiącu na pewno nie. Cały grafik już wypchany. Będziecie pomagać w obowiązkach domowych...
- Co!?- to się nie dzieje.- Przecież muszę pogadać z Li...
- Nie będziesz gadać z tą nieogarniętą panną- przerwała mi Amber.- Przecież ona jest szurnięta. Jak was w tym domu dziecka wychowywali? Mam nadzieję, że chociaż wy jesteście normalni, bo was , Dobry Boże, pocztą odeślę! Idźże do tego ogrodu dziecko, masz już tylko pięćdziesiąt siedem minut i trzydzieści cztery sekundy...
                                 ■■■
Lil, gdy dowiedziała się o konfiskowaniu komórek, też się poryczała. Ustaliłyśmy, że maseczki będziemy robić w środy o dwudziestej, i będziemy o sobie wtedy myśleć.
I znowu latarenka gaśnie.
Bo szczęście powoli zanika z mojego życia.
A Conor i ja szybko szczęśliwi nie będziemy.
No, może tylko wtedy, gdy będziemy pamiętać że mamy siebie.
Ale Lil już nie ma.
Lily Farks.
Liliany Elizabeth Farks.
Nie.
Ma.
N I E  M A.
                              ■■■



 



Let's Start Search In Your Heart - Osierocone Książki Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz