Rozdział 7

11 2 0
                                    

Annalis

     Obudziłam się z okropnym bólem głowy. Na początku myślałam, że to mi się tylko przyśniło. Myliłam się. Leżałam na dużym łóżku przykryta białą jak śnieg pościelą. Za oknem słyszałam śpiew ptaków i odgłosy miasta. Jednak nie widziałam Krintera, który podobno miał mnie pilnować.

     Wstałam z lekkim trudem. Wszystkie mięśnie mnie bolały. Nawet te, o których istnieniu nie wiedziałam. Jednak nie to mnie zdziwiło. Nie miałam na sobie butów. Trochę dziwne, niepowiem. Rozejrzałam się po pokoju. Były zaraz obok drzwi. Szybkim krokiem podeszłam i włożyłam obuwie. Jeszcze raz się rozejrzałam. Komnata była stylowa i ładna. Oraz wielka. Bardzo wielka. Łóżko było w kształcie koła i miało pudroworóżowy baldachim. Niedaleko pod jednym z okien stała biała toaletka, a zaraz obok niej fortepian tego samego koloru. Zauważyłam jeszcze kilka komód, białą kanapę, dwa fotele pasujące do sofy, ogromną biblioteczkę oraz dwoje drzwi. Zajrzałam z ciekawością co się tam kryło. Za tymi po lewej znajdowała się ogromna garderoba wypełniona po brzegi sukniami, butami, lecz też ubraniami luźnymi. Za drugimi natomiast kryła się łazienka. Cały pokój razem z garderobą i łazienką był śnieżnobiały z elementami pudrowego różu. W łazience jeszcze było to połączone z drewnem.

     Zachwyciłam się, jednak wolałam już stąd iść. Na swój sposób czułam tu niepokój. Chwyciłam za klamkę i lekko nacisnęłam. Drzwi były otwarte. Na szczęście. Wysunęłam głowę. Zobaczyłam po obu stronach wejścia strażników. Jednak wydawali się nieobecni. Ryzyko to moje drugie imię, więc wyszłam. Dosłownie. Moje drugie imię Kentum po staroarkańskiemu znaczy ,,ryzyko’’. 

     Obaj spojrzeli w moją stronę. Chociaż nie wiem. Mieli na twarzy maski i kaptury na głowach, tak jak każdy oprócz Krintera. Kiwnęli do siebie głowami i chwycili mnie za ramiona. Poczułam duży ścisk i cicho syknęłam z bólu.

     Zaprowadzili mnie do pomieszczenia, w którym od razu po moim przybyciu zaproponowali mi zostanie wtyką wśród łowców. Tym razem jednak miałam więcej czasu na rozejrzenie się. Na suficie wisiała nieduża lampa oświetlająca pokój. Ja siedziałam na niezbyt wygodnym, białym krześle przy stole tego samego koloru. Naprzeciwko mnie również stało takie same krzesło, zajmowane przez króla Arkanii. 

     - Reliso. Pewnie wiesz dlaczego tu jesteś. Przemyślałaś naszą propozycję? - milczałam. - A więc tak… Twoja siostra Manti, jest chora prawda?

    Czułam jak tym razem oczy mi się zaszkliły, a tętno przyspieszyło. Skąd oni to wiedzą?! Wszystkie możliwe emocje teraz szalały we mnie nabuzowane.

     - Słuchaj. Możemy uleczyć Manti, pod jednym warunkiem… - wiem jakim i wcale mi się to nie podoba. - Zostaniesz naszą wtyką wśród łowców.

     I jak tu podjąć decyzję! Manti jest moją jedyną rodziną i nie mogę jej stracić! Ale z drugiej strony nie mogę zdradzić łowców…

     - No dobrze. Masz trzy dni na zastanowienie się.

     Wstał i wyszedł. Chwilę później Severyn przyniósł mi talerz z jedzeniem.

     - Śmiało. Jedz.

     Podsunął mi talerz, ale nie miałam zamiaru tego jeść. Nie gdy miałam tyle za i przeciw do rozpatrzenia.

Łowczyni gwiazdOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz