Rozdział 1

31 6 1
                                    

Verena

   Było ciemno i zimno. Nie widziałam nic ani nikogo, ale słyszałam ich głosy, a konkretnie jego. Lekko piskliwy głos należał do młodego księdza, który, jak mi się zdawało, odmawiał modlitwę. Poruszyłam się. Poczułam jedynie miękką poduszkę. Już wiedziałam, gdzie się znajdowałam.
Leżałam metry pod ziemią.
Leżałam w trumnie.
Zaczęłam panikować. Nie chciałam jeszcze umierać, miałam tylko 19 lat. Próbowałam otworzyć usta i krzyknąć, ale z mojego gardła wydobywał się tylko świst niczym podmuch wiatru.
Spróbowałam jeszcze raz, ale także bez skutku. Obróciłam głowę, szukając czegokolwiek, co mogło mi pomóc w wydostaniu się z trumny. Zobaczyłam pod sobą rękę. Wystraszyłam się jak nigdy wcześniej, ale nie poczułam, żeby moje serce biło szybciej. Spojrzałam na twarz tamtej osoby. To byłam ja. Moje ciało. Oznaczało to, że byłam duchem.
"Jak w takim razie udało mi się dotknąć trumny? Przecież przez duchy wszystko przenika" - pomyślałam. - "A może..."
Spięłam mięśnie, których już dawno nie miałam. Poczułam się lekko, ale moje dłonie były ciężkie.
"Więc tak to działa"
Rozluźniłam się i spróbowałam przełożyć dłoń przez wieko trumny. Przeszła. Usiadłam, w wyniku czego moja głowa znalazła się dosłownie w ziemi, a potem już nad nią, gdzie zobaczyłam dziesiątki kwiatów. Moja rodzina stała w milczeniu, wpatrując się w rozkopaną ziemię. Postanowiłam zrobić coś, czego nie zrobiłabym nigdy wcześniej. Podeszłam do ciotki, której nikt nie lubił. Delikatnie podniosłam jej naszyjnik, który według niej był wykonany z prawdziwych pereł. Na każdej perle zobaczyłam poprzeczne kreski.
   - To nie są prawdziwe perły, ciociu - powiedziałam, choć nawet ja nie słyszałam żadnego dźwięku.
   Ciotka musiała poczuć, że jej naszyjnik się podnosi, bo przyklepała go ręką. Przez krótką chwilę jej skóra dotknęła mojej.
   - Fuj, nie dotykaj mnie.
   Poszłam dalej. Zobaczyłam moją mamę, tatę, młodszą siostrę i starszego brata. Tylko on powstrzymywał się od płaczu, choć widziałam jego zaszklone oczy.
Nagle usłyszałam głos. Miałam wrażenie, że dochodził z nikąd.
   - Vereno... - wołał.
   - Kim jesteś i czego ode mnie chcesz?
   - Mam na imię Draven. Z rozkazu króla, wzywam cię do naszego królestwa. Powiedz "tak", a podam ci instrukcję, jak do nas dotrzeć.
   "Co ja mam do stracenia?" - pomyślałam.
   - Tak.
   -  Słuchaj uważnie, Vereno. Wróć do swojego ciała i zdejmij z niego pierścionek. Powiedz, kiedy wykonasz ten krok.
   Wróciłam do trumny. Zdjęłam srebrny pierścionek z palca trupa. Sztuczny błękitny kamień jak zawsze błyszczał. Był moim ulubionym i moja rodzina postanowiła mi go zostawić.
   - Dravenie, mam pierścionek.
   - Świetnie. Załóż go na palec.
   - Co teraz?
   - Czekaj.
   - Na co?
   - Po prostu czekaj.
   - Pani Verena? - odezwał się głos z dołu. Spojrzałam w dół. Stał tam jakiś krasnoludek.
   - Tak.
   - Proszę za mną.
  
Zatrzymaliśmy się w rogu cmentarza, gdzie była wykopana dziura.
   - Pani tam wejdzie.
   - W jakim celu?
   - Pani wejdzie.
   Weszłam do dziury, a krasnoludek pstryknął palcami. Ziemia pode mną się zapadła.

Po chwili spadania, wylądowałam na twardej ziemi. W pierwszej chwili bałam się o swój kręgosłup, ale potem zorientowałam się, że przecież już nie żyłam. Rozejrzałam się. Było ciemno, ale nie na tyle, abym nie mogła widzieć. Stała nade mną wysoka postać w czarnej pelerynie i kapturze. Podawała mi dłoń, która była zimna jak lód.
   - A ty to kto? - spytałam.
   - Draven.
   - Ten, z którym rozmawiałam?
   - Tak.
   - Gdzie ja jestem.
   - W Królestwie Ognia.
   - Gdzie?
   - W jednym z dwóch królestw. Drugim jest Królestwo Wody.
   Pokiwałam głową, nadal nic nie rozumiejąc.
   - Palicie tu ludzi?
   - Nie! Skąd ci to przyszło do głowy?
   - No...
   - Chyba jednak nie chcę wiedzieć. A teraz chodź, król cię oczekuje.
   Draven przeprowadził mnie przez plac, na który upadłam. Niedaleko stał pałac, do którego kazał mi wejść. Ukazał mi się długi korytarz. Pod ścianami stali strażnicy. Draven pokazał im kod, a oni wpuścili nas do ogromnej sali tronowej
   - Panie - odezwał się Draven - to Verena, jak chciałeś.
   - Dziękuję. Zostaw nas samych - odpowiedział znudzonym głosem król.
   - Tak jest.
   Po wyjściu Dravena rozejrzałam się po pomieszczeniu. Kamienne ściany zabrudzone były czymś czerwonym. Zastanawiałam się czy to farba, czy krew. Na środku stał tron, a na nim siedział czarnowłosy mężczyzna. Był ubrany w czarną koszulę i spodnie, a na głowie miał złotą koronę wysadzaną różnego rodzaju kamieniami. Jego nogi były przerzucone przez podłokietnik. Król był bardzo młody. Nie mógł mieć więciej niż 22 lata. Było widać, że nie podobała mu się ta rola i nudziło mu się, kiedy ją odgrywał.
   - Vereno, mam nadzieję, że wiesz gdzie jesteś. Jeśli nie, poproś Dravena żeby ci wyjaśnił. Od teraz jestem twoim królem. Nie będę pytał czy rozumiesz, bo musisz rozumieć. Draven!
   Do sali znów wpadła zakapturzona postać.
   - Tak?
   - Zabierz ją.
   - Tak jest.
   Draven szarpnął mnie za ramię i poprowadził do wyjścia. Nie wiedziałam, gdzie mnie prowadził, ale co było gorsze od trumny?

  

Czerwień przelanej krwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz