Rozdział 7

9 2 0
                                    

Verena

   W królestwie od trzech dni bez przerwy padało. Moje jedyne małe okienko było na wysokości, nie mniej niż półtora metra, a już była pod nim woda.
Mieszkańcy panikowali. Co jakiś czas ktoś krzyczał z wieży zamkowej, żeby zamknąć okna i drzwi oraz pod żadnym pozorem nie wychodzić z domów.
Więźniami nikt się nie przejmował. Nawet jeśli byśmy się utopili, nikt by po nas nie płakał, a to utopienie było nieuniknione. Naszych okien nie dało się zamknąć. Były to bowiem tylko otwory wykute w kamieniu. Jeśli nikt nas nie ewakuuje, zginiemy.
                                     ***
   Następnego dnia na podłodze zaczęła robić się kałuża, która w krótkim czasie stała się płytkim jeziorem. Więzniowie rozmawiali między sobą, że wolą umrzeć przez utopienie niż na szubienicy lub przez ścięcie. Ja wcale nie chciałam umierać. Jakiś czas temu miałam nadzieję, że wyniki badań pokażą, że jestem dziewczyną, której szukali, ale ją straciłam.

   Więźniowie zaczęli się ze sobą żegnać. Woda sięgała mi do szyi. Niżsi ode mnie próbowali utrzymać się na powierzchni, żeby nie utopić się w brudnej deszczówce. Najbardzej było mi szkoda małego chłopca w celi naprzeciwko mnie. Jego rodzice byli złodziejami. Wysłali swojego syna by popełnił pierwsze przestępstwo. Kazali mu ukraść diadem ze skarbca. Chłopak w ostateczności wylądował w lochach. Teraz powoli się topił, a jego rodzice albo nie mieli o tym pojęcia, albo biedaczek ich nie obchodził.

Ostatni raz złapałam powietrze. Chłopak z celi naprzeciwko już nie żył. Starsi od niego próbowali rozmontować zamki w celach, ale na próżno. Po kolei tracili przytomność, a ja zaraz po nich.
                                       ***
   - Jeszcze raz! - ktoś rozkazywał. - Potrzebujemy jej do jasnej cholery!
   - Żyje. Żyje!
   - Vereno, słyszysz mnie?
   - T-tak... - odpowiedziałam, choć nie byłam pewna, czy cokolwiek było słychać.
   - Dobrze. Hanniel, zrób, co trzeba.
   Mag posmarował mi szyję czymś o zapachu tak zmieszanym, że ciężko było wyłapać jakieś konkretne zioło bądź coś innego. Nie wiedziałam, na co była ta maść, bo w moim odczuciu kompletnie nic się nie zmieniło. Zastanawiałam się, czy w pałacu był jakiś uzdrowiciel, lub czy to Hanniel pełnił dwie funkcje. Pokój, w którym leżałam, wyglądał jak typowa pracownia uzdrowiciela. Dziesiątki buteleczek z suszonymi ziołami i najróżniejszymi płynami stały w równych szeregach na wysokim regale, obok którego stał regał z książkami. Na biurku leżały kartki, pióro i kałamarz. Ja leżałam na stole na środku pokoju. Król opierał się o drzwi, a Hanniel mieszał składniki, aby potem nałożyć mi je na skórę lub, jeśli była płynna, rozkazać taką mieszankę wypić.

Po jakimś czasie do pracowni wpadł ktoś, kto przedstawił się imieniem Adair. Popatrzał królowi w oczy, a następnie potrząsnął głową i powiedział:
   - Mam dla ciebie złe wieści, Vereno. Drzwi twojego tymczasowego mieszkania nie wytrzymały i jest całe zalane. Ale możesz zamieszkać u mnie. Mam trochę miejsca w salonie.
   - Dziękuję.
   Adair się uśmiechnął. Przeniósł wzrok na króla, który cały czas bacznie się mu przyglądał. Lekko zarumieniony, opuścił pracownię. Król odprowadził go wzrokiem, po czym sam wyszedł.
                                         ***
   - Vereno - odezwał się Hanniel po kilku godzinach - możesz iść do domu... To znaczy do Adaira.
   Zeskoczyłam ze stołu. Pierwszy raz od powodzi w lochach stałam na własnych nogach. Początkowo były jak z waty, ciężko było mi na nich ustać. Udało mi się jednak wyjść z pracowni bez pomocy Hanniela.

Na ulicach pozostała jedynie cienka warstwa wody. Nie dochodziłam, jak to możliwe, bo miałam ważniejsze rzeczy na głowie. Nikt mi nie powiedział, gdzie mieszka Adair, więc musiałam szukać albo tego domu, albo Adaira lub Dravena.

Po długiej podróży przez miasto, odpuściłam sobie szukanie domu. Znalezienie Dravena lub Adaira też było wyzwaniem, zwłaszcza, że Adair pewnie był u siebie. Draven mógł być absolutnie wszędzie, ale było jedno miejsce, w którym na 50% przebywał - jego komnata w pałacu. Postanowiłam więc zawrócić i chociaż trochę skomplikować jego idealne życie.

Strażnicy wskazali mi jego komnatę. Uważali mnie za kogoś specjalnego, więc powiedzieli, że muszę udać się na piętro z pokojami dla Służby Królewskiej Wyższej.

Pukałam w każde drzwi w celu znalezienia Dravena. Numeru pokoju nie otrzymałam.
   - Draven? Draven! - zawołałam, pukając w któreś już drzwi z kolei, które otworzył zaspany Draven. - Ty zawsze śpisz w pelerynie?
   - Nie. Czego chcesz?
   - Po pierwsze, jest trzecia po południu...
   - I co w związku z tym?
   - To, że o tej godzinie zazwyczaj już się nie śpi. A po drugie, ktoś musi mnie zaprowadzić do domu Adaira.
   - Och, no tak. Poczekasz tu, czy chcesz wejść do środka?
   - Mogę?
   - Skoro ci to proponuję to chyba tak.
   Przecisnęłam się pomiędzy Dravenem a futryną. Zatrzasnął za mną drzwi, wziął jakieś ubrania z krzesła i udał się do łazienki. Usiadłam na ogromnym łóżku. Nigdy w życiu nie widziałam tak wielkiego miejsca do spania. W ciągu całego mojego życia spałam na jednym małym łóżku i na kamieniu w lochach, przy czym łóżko było tak samo twarde jak kamień. Ale łóżko Dravena było spełnieniem moich marzeń. Ogromne i miękkie, po prostu idealne. Miałam ochotę położyć się na materacu, ale wtedy do pokoju wrócił Draven.
   - Idziemy - rozkazał. - Mam nadzieję, że Adair jest w domu. Nie mam ochoty obchodzić całego miasta.
   - Co jeśli go nie będzie?
   - Będziesz szukać go sama.

Czerwień przelanej krwiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz