Rozdział VII
Madison
Gdy Callie była już bezpieczna w łóżku zeszłam na dół i zawinęłam się w koc z kieliszkiem wina. A wszystko co się wydarzyło w ostatnich dniach uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą. Spotkanie Evana po raz pierwszy od tylu lat było jak cios w sam środek serca. Ale jego mina na widok Callie niemal mi je złamała. Chciałam mu powiedzieć. Boże, naprawdę chciałam, ale nie byłam gotowa. Wstydziłam się tego, a przede wszystkim bałam. Bałam o siebie, o Callie i nawet o niego. Bo nie mogłam powiedzieć mu tylko po to, żeby znienawidził nas obie. Musiałam to zrobić z głową, najpierw zaaklimatyzować się w mieście, przyzwyczaić do jego obecności. Może dać mu czas na dojście do tego samodzielnie. Bo w tym momencie nie sądziłam, że te słowa w ogóle mogłyby opuścić moje usta. Co miałam powiedzieć? Cześć Evan, pamiętasz ten ostatni raz kiedy spaliśmy ze sobą? Cóż w wyniku tej nocy zaszłam w ciąże. Poznaj Callie, swoją córkę?
Odetchnęłam przechylając kieliszek wina i ponownie patrząc na zdjęcia na kominku. Nie miałam wątpliwości, że choć mała jest kropla w kroplę podobna do mnie z wyglądu, to z każdym rokiem charakterem przypomina ojca. Była bystra, spostrzegawcza i tak cholernie rozkoszna w swojej ciekawości. Miała dokładnie te same tiki, które pamiętałam z czasów, gdy poznałam Evana. Był mniej więcej w tym samym wieku co ona teraz, kiedy wprowadził się na naszą ulicę w Sacramento. Ciągnięta wspomnieniami podniosłam się i sięgnęłam po szkatułkę, którą umieściłam na górnej półce. W pierwszej chwili chciałam ją schować głęboko pod łóżkiem, ale wtedy spotkałam Evana. Odstawiłam kieliszek na stolik i otworzyłam drewniane wieczko wstrzymując oddech. Zupełnie jakbym oczekiwała, że w tej chwili ze środka wyskoczy jakiś złośliwy dżin. Wpatrywałam się w zawartość, a w końcu chwyciłam kieliszek i wychyliłam wino do końca krzywiąc się lekko.
Drżącą dłonią wyjęłam pierwsze zdjęcie przedstawiające mnie i Evana na pomoście przy jego domu. To było ostatnie zdjęcie jakie sobie zrobiliśmy, tuż przed jego rocznym wyjazdem do Bostonu. Tym samym z którego już nigdy nie wrócił na stałe do domu. Moje serce ścisnęło się na wspomnienie tego słonecznego dnia. Odrzuciłam je na bok i mocniej otuliłam kocem sięgając po kolejne. Moje urodziny, jego urodziny. Wyjazdowy mecz Aleksa, kiedy Evan robił mi zdjęcie, a na moich policzkach kredką do oczu wypisane były numery brata. Nasz weekendowy wypad pod namioty na plażę ze znajomymi. Wtedy straciłam z nim dziewictwo. Kolejne przedstawiające Evana przy moim samochodzie. Na ten widok mój umysł zalało inne wspomnienie. Po moim ciele przebiegł rozkoszny dreszcz, aż musiałam przymknąć powieki.
Wyszłam z domu niosąc dwie szklanki z lemoniadą i musiałam zatrzymać się w połowie schodów. Widok przede mną był zdecydowanie wart podziwiania. Evan opierał się jednym ramieniem o maskę, a drugim grzebał coś w środku. Nigdy nie był typem sportowca, ale lata spędzone na samodzielnym dłubaniu, budowaniu i konstruowaniu zdecydowanie wpłynęły na niektóre jego mięśnie. Miał smukłe ramiona z widocznymi bicepsami, ładnie zarysowane plecy teraz odziane jedynie z cienki podkoszulek. Ciemne jeansy, ubrudzone do granic możliwości smarem były jego standardowym ubiorem, gdy zabierał się za pracę przy autach. Często śmiałam się, że gdyby tylko je postawił, pewnie same by się utrzymały w pionie. Wyczuł mnie za sobą, bo odwrócił się w moją stronę posyłając mi szeroki uśmiech. Boże, jak ja kochałam ten uśmiech. Za każdym razem w moim dołku wzbijało się stado motyli. Nigdy nie zapomnę momentu, kiedy w końcu Evan odważył się wykonać krok w moją stronę. Krok, którego ja nie miałam odwagi wykonać odkąd tylko zaczęłam interesować się chłopcami i odkryłam, że Evan jest z nich wszystkich najlepszy.
- Przyniosłam ci coś do picia – powiedziałam pokonując resztę drogi i podając mu szklankę.
- Dzięki, skarbie – zanim po nią sięgnął pocałował mnie lekko w nos, a potem wychylił całą zawartość za jednym zamachem.
CZYTASZ
Grimm Reapers MC #5 Rider | ZAKOŃCZONE
Roman d'amourWydawało mi się, że wszystko można oszacować. Świat kręcił się wokół liczb i ich wartości. A przynajmniej tak było dla mnie. Całe życie liczyłem i szacowałem - zawsze wychodząc na tym na plusie. Tak jak potrafiłem obliczyć skomplikowane działania ma...