Five.

447 32 5
                                    

Tak jak mówiłam, ten wieczór od początku wydawał mi się koszmarny.
Nie chciałam iść na koncert zespołu Bradley'a, ponieważ my za sobą nie przepadamy, ale Natalie go o to poprosiła, więc zdesperowana, niechcąca zostać sama w sobotni wieczór w pokoju, Hope.. pojechała z nim.
Nie mam pojęcia czemu mówię o sobie w trzeciej osobie, ale mniejsza o to.

Założyłam na siebie czarne, dziurawe na kolanach rurki, do tego czarno-białą koszulę w kratę i moje ukochane air force one mid. Uśmiechnęłam się do lustra i lekko się umalowałam, bo jak już wspominałam, nie jestem zwolenniczką tapety na twarzy. Pozostało mi jedynie czekanie na Bradley'a. Miał po mnie przyjść równo o ósmej, a jest już dziesięć minut po. Usiadłam na łóżku i włożyłam swój stary, ale ukochany telefon do kieszeni. W końcu usłyszałam pukanie, ale zamiast Brad'a, w moich drzwiach stał chłopak o ślicznych oczach i kolczyku w nosie. Miał cholernie słodkie spojrzenie i był ode mnie jakieś dziesięć centymetrów wyższy.
-Connor jestem. Simpson kazał mi po ciebie przyjść, no to przyszedłem.- wyciągnął do mnie rękę, którą lekko uścisnęłam.
-Hope. Macie piętnaście minut spóźnienia.- zaśmiałam się, zamykając drzwi na klucz.
-Przyzwyczajaj się. Żeby twarz tego idioty doprowadzić do użytku, to potrzeba co najmniej godziny.- uśmiechnął się do mnie, gdy byliśmy już blisko Bradley'a. Ten zilustrował go wzrokiem i widziałam, że miał ochotę go uderzyć za ten tekst.
Wsiadłam do ich samochodu, nie odzywając się słowem. Reszte drogi również przebyliśmy w ciszy, ale już pod klubem jej nie było. Wszyscy krzyczeli, dosłownie. Chodzi mi oczywiście o ludzi, którzy próbowali wejść do pomieszczenia bez biletu. Z tego co pamiętam, to jest to najlepszy klub w tym mieście i występował tam sam Justin Bieber.
Weszliśmy do środka bez żadnego problemu, ponieważ to oni mieli być dzisiaj gwiazdami wieczoru. Poszli zrobić próbę dźwięku, a ja w tym czasie udałam się po drinka. Oczywiście inteligentna ja, nie wzięła pieniędzy z domu, więc dostała tylko niezły ochrzan od barmana. Na moje nieszczęście wstałam ze stołka, gdy jakaś laska przechodziła obok mnie, więc na nią wpadłam. Jej bezalkoholowy napój wylał się na mój strój. Pobiegłam prosto do łazienki, omijając tłum napalonych lasek. Już w tamtym momencie byłam wystarczająco wkurzona, nawet byłam gotowa wracać do domu ale, że nie wzięłam ze sobą pieniędzy, a jedynymi osobami, które tutaj znam, za chwilę grają koncert, to nie było mowy o powrocie. Udało mi się trochę zmyć plamę po czerwonym napoju, więc wyszłam z łazienki słysząc czyjś śpiew. Byłam pewna, że zespół Bradley'a już gra, to przez charakterystyczny głos Simpsona. Nie byli źli, spokojnie mogę stwierdzić, że gdybym ich nie znała to mogłabym się w nich zakochać, ale z racji, że wiem jakimi są idiotami, chociaż znam ich tylko dzień, to nie zawiesiłabym na nich, nawet na chwilę oka. Bardzo mi się spodobała piosenka Risk It All, po prostu.. magicznym sposobem do mnie przemówiła. W pewnym momencie spojrzenie moje i Brad'a się skrzyżowało, więc udało mi się lekko do niego uśmiechnąć, przez co Simpson pomylił słowa w piosence i wyszło, tak zwane masło maślane.

Nawet nie wiem kiedy zdążyłam się już pokłócić z Brad'em. Nie pamiętam o co wiem jedynie, że chuczy mi w głowie. Wypiłam może z cztery, pięć drinków. Mam słabą głowę, więc pewnie dlatego reszta z mojego towarzystwa jeszcze trzyma się na nogach. Jęknęłam wstając ze stołka i kierując się do samochodu za chłopakami. Tristan otworzył mi drzwi, a James pomógł mi wejść, obchodząc się ze mną delikatnie.
-Tylko nie obrzygaj mi samochodu, bo wrócisz na piechote.- warknął mój najserdeczniejszy przyjaciel. Skarciłam go wzrokiem i oparłam głowę o Connor'a, który był w sumie całkiem miłym kumplem. O drugiej w nocy byliśmy już u mnie w pokoju, to znaczy Bradley i ja, bo reszta była już dawno u siebie.
-Jesteś wkurzająca.- mruknął chłopak, pomagając mi zdjąć płaszcz. Skarciłam go wzrokiem i rzuciłam się na łóżko, czego pożałowałam, bo od razu zakręciło mi się w głowie. Zdawałam sobie sprawę z tego, że jak na drugi dzień się obudzę, to nic nie będę pamiętać i tak właśnie było.
O godzinie dziewiątej wstałam z łóżka, a raczej obudził mnie budzik i tym razem to ja pierwsza udałam się do łazienki. Załatwiłam poranną toaletę i z wielkim bólem głowy z niej wyszłam. Nic. Zupełnie nic nie pamiętałam, może i lepiej, bo zapamiętywanie wkurzającej twarzy Brad'a, nie jest świetną atrakcją. Wyszłam z pokoju i zamknęłam go na klucz, a no tak.. zapomniałam wspomnieć, że nie było ze mną Natalie, na pewno bawiła się lepiej ode mnie. Przy stołach już wszyscy siedzieli, ale nadal nie było Dominica i Nat. Byłam zdziwiona, bo dziewczyna ostrzegała mnie, że jeśli się spóźnię, to zarobie minusowy punkt.
-Jak się czujesz?- szturchnął mnie w ramię Tristan. Miał wredny wyraz twarzy, a pierwszego dnia jeszcze był słodki.
-Koszmarnie.- jęknęłam.
Zerknęłam na Simpsona  który uśmiechał się do mnie od ucha do ucha. Spojrzałam się na niego pytająco, ale on to zignorował i zajął się jedzeniem. Przygryzłam wargę ze zdenerwowania, bo nie miałam z kim rozmawiać, a jeść jak zwykle mi się nie chciało.
-Nie podobało ci się to w nocy?- zachichotał Brad.
Teraz to już naprawdę nie mam pojęcia co się wczoraj działo.

Love Letter (B.S)- zakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz