Rozdział 16.

345 24 1
                                    

Chłopak patrzył się na mnie wkurzony starając opanować swoje emocje. Widocznie nadal jest to dla niego temat nie do rozmowy, w sumie i ja bym się z takiej miłości nie pozbierała, więc co tu się dziwić takiemu słodkiemu chłopczykowi jakim jest Brad. Napiął mięśnie i uderzył ręką o ścianę obok mojej głowy.
-Nie powinno ciebie to obchodzić.- warknął poprawiając grzywkę, która opadła mu na twarz. Może i nie powinno, ale się dowiedziałam i zamierzam torturować go psychicznwie, zresztą- tak jak on mnie.
-Przeczytałam ten list i nawet nie wiedziałam kto jest nadawcą. Spokojnie nikt się o tym nie dowie. Nie mam pojęcia dlaczego mnie tak nienawidzisz, w końcu nic ci nie zrobiłam.- oznajmiłam wywołując uśmiech na twarzy Simpsona. Zaczął się śmiać jeszcze bardziej zauważając mój zdezorientowany wyraz twarzy.
-Ja cię lubię słonko.- dotknął mojej ręki, a przez ciało przeszedł mnie okropnie przyjemny dreszcz. Rozkoszowałam się tą chwilą, bo to wiadome, że nigdy się nie powtórzy. Bradley będzie zawsze tym samym wrednym, bez uczuć chłopakiem- nigdy się nie zmieni. Chyba, że naprawdę będzie tego chciał, lub istnieje jego drugie tajemnicze oblicze.
-Gorąco się zrobiło.- mruknęłam zauważając, że chłopak ma założoną na siebie kurtkę. Odkryłan nogi zerkając czy wszystko jest z nimi dobrze. Miałam na nich kilka siniaków, które znalazły się tam z niewiadomych mi pwodów.
Simpson przejechał palcami po sinych miejscach, co mnie zabolało.
-Pójdę po lekarza.- uśmiechnął się, a ja kiwnęłam głową.
Wstałam z łóżka kierując się w stronę krzesła. Nie mogę za długo siedzieć w jednym miejscu- jestem osobą, która zawsze musi coś robić.
Oparłam się spowrotem o łóżko tracąc całkowicie panowanie nad swoim ciałem. Zamknęłam oczy i poczułam jak moje ciało zderza się z podłogą.

Bradley i Natalie wraz ze swoimi przyjaciółmi siedzieli przed salą w której Hopa ma badania. Wszyscy starali się zachować spokój, oprócz Bradley'a, który krążył po korytarzu bez większego celu. Martwi się o nią, chociaż trudno jest mu to sobie przyznać. Gdy dotknął dziewczynę poczul te znajome mu motyle w brzuchu. Obiecał sobie, żw już nigdy się nie zakocha.
Jednak serce nie sługa- idzie własnymi ścieżkami. Wszyscy widzą tego czego on nie dostrzega. Zakochują się w sobie, jednak nie przyznają się, bo obydwoje boją się tego uczucia. Hope nigdy nie była kochana i nie kochała, więc nie dokońca wie jakie jest to uczucie. Bradley dostał już mocnego kopa w dupe od życia, więc boi się ponownej klęski. Przywiązuje się zbyt łatwo i to uważa za swój minus. Nie jest też jak każdy chłopak. Oni wyglądają groźnie, mówią na nich, że są przystojni. Jedyne komplementy skierowane w stronę Simpsona to to, że jest uroczy lub słodki.
Nikt nigdy mu nie powiedział, że wygląda jak typowy bad boy. Przez to traci całą pewność siebie i ukrywa się za maską robiącego z siebie klasowego debila.
Jednak on nie zdaje sobie sprawy, że Hope jest inna niż wszystkie dziewczyny i nie leci na chłopaków którzy robią krzywdę płci pięknej.
Wszyscy wstali z krzeseł słysząc, że jeden z lekarzy w końcu wyszedł na korytarz. Był zdenerwowany i smutny- co wszyscy zdążyli już zauważyć. Ręce Bradley'a opadły bezsilnie, chociaż w głębi duszy miał ochotę rozsadzić cały budynek.
-Co z nią?- Natalie spytała się faceta przerywając przerażającą ciszę. Spojrzała się na swojego brata- była wkurzona na samą siebie, bo może gdyby wcześniej zareagowała to nic by się złego nie wydarzyło.
-Jest ktoś tutaj z jej rodziny?- doktor patrzył się pogardliwie na grupkę dzieciaków. Chciał sprawnie ominąć temat badań.
-Jestem jej bratem.- Bradley podniósł rękę zwracając na siebie uwagę wszystkich obecnych.
-To zapraszam do gabinetu.- mężczyzna wskazał ręką na nabliższe drzwi.
-Niech pan powie tutaj. Oni i tak się dowiedzą, bo są jej przyjaciółmi.- westchnął bezsilnie Simpson.
Lekarz złapał głęboki oddech, bo wiedział, że wszystko to co powie- zrani ich wystarczająco żeby najsłabsi z nich zaczęli płakać.
Nie lubił takich sytuacji, bo sam- mimo tego, że nawet nie zna pacjenta, to czasem potrafi płakać po jego śmierci całą noc.
Każdy z nas jest wrażliwy i każdy udaje, że tak naprawdę jest silny.
Jednak kłamstwami daleko nikt jeszcze nie zaszedł. Connor ścisnął swoją koszulkę próbując się uspokoić, jednak nie za bardzo mu to wychodziło. Wszyscy byli podrażnieni tą ciszą, która w tej chwili panowała.
-Ona..- mężczyzna nie potrafił wypowiedzieć tych słów- zostało jej kilka tygodni, lub dni życia. Jej jedynym ratunkiem mogą być biologiczni rodzice, więc jeśli moglibyście po nich zadzwonić to byłbym wdzięczny.- odetchnął z ulgą, gdy skończył mówić.
Wszyscy spojrzeli się tępo na ścianę.
Jej jedynym ratunkiem są rodzice.

Nie sprawdzany i słaby.
Sorry do tej historii wena mnie opuścia całkowicie.

Love Letter (B.S)- zakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz