Zabijcie mnie za tak okropny rozdział. Flaki z olejem :(
Przepraszam.
Na dworze padał deszcz, a mi akurat teraz zachciało się spaceru. Nie byłam dzisiaj w szkole i to tylko z powodu okropnie bolącej mnie ręki. Nie mogę przez nią normalnie funkcjonować, a jeśli chodzi o podróż do szpitala- definitywnie się nie zgadzam. Było mi zimno, gdy krople deszczu obijały się o moją skórę. Jestem na tyle głupia, że nie wzięłam ze sobą żadnego płaszcza czy parasolki. Szłam ulicą, która była dosyć ruchliwa jak na te godziny. Zazwyczaj jest tu cisza, jednak na złość mi- dzisiaj jej nie ma. Zerknęłam w stronę samochodu jadącego na przeciwko.
-Nie, tylko nie to.- skuliłam się, gdy auto specjalni wjechało w kałużę obok mnie. Syknęłam czując jak się trzęse z zimna, w dodatku byłam ubrudzona błotem, a o moim rozmazanym makijażu to już nie wspomnę.
Chciałam pokazać środkowy palec facetowi przez którego teraz tak wyglądam, ale odjechał w zadziwiająco szybkim tempie. Nie zwracając uwagi na to jak wyglądam, kontynuowałam spacer. Przeskakiwałam przez kałuże jak mała dziewczynka. Byłam w swoim żywiole. Zawsze to robiłam, gdy tylko udawało mi się wykraść z ośrodka adopcyjnego. Tak wczułam się w moje życie tutaj, aż zapomniałan o mojej rodzinie zastępczej. Ciekawe czy zainteresowała się moim zaginięciem. Nie. Na pewno nie. Jest im to nawet na rękę, bo nie muszą teraz wydawać na mnie pieniędzy. A propo pieniędzy. Kończą mi się, sama nie wiem na co je wydałam, ale jeżeli dalej tak pójdzie to spokojnie mogę zamieszkać pod mostem z menelami. Przynajmniej nie przejmowałabym się wszystkimi otaczającymi mnie problemami.
-Hope?- usłyszałam czyjś krzyk. Odwróciłan głowę w stronę samochodu, który stanął obok mnie i przeklnęłam się w duchu, że wybrałan właśnie tę drogę do spaceru.
-Hej chłopaki!- pomachałam im lekko, uśmiechając się zupełnie nieszczerze.
-Wsiadaj, bo się zaziębisz.- z samochodu wysiadł Bradley żeby otworzyć mi tylne drzwi. Mam ręcę i palce, potrafię sama. Nie jestem niesprawna czy coś w ten deseń. Wiem do czego służą drzwi.
Podziękowałam mu pod nosem i usiadłam obok Connora, który szybko zdjął z siebie swoją bluzę i założył ją na moje ramię.
-Wyglądasz okropnie.- jęknął Simpson, gdy zajął już swoje miejsce pasażera. Samochód prowadził Tristan co jest dla mnie dziwne, bo żaden z tych idiotów nie powinien siedzieć za kierownicą. Nie mają jeszcze prawa jazdy.
-Jak zawsze uprzejmy.- warknęłam. Stary Bradley wrócił. W sumie to i dobrze, przynajmniej się w nim nie zakocham, co już zaczęłam robić. Byłam zaczarowana jego postawą poprzedniego wieczoru.
-Jeżeli ci to nie przeszkadza to pojedziemy najpierw do nas, później najwyżej cię odwieziemy.- oznajmił Tristan przerywając niezręczną ciszę. Kiwnęłam głową i wtuliłam się w bluzę Connor'a. Pachniała pięknie- truskawkami. Mogłabyn ją wąchać cały czas, ale czy to nie jest nienormalne? Wyobrażam sobie reakcję Brad'a, gdyby zauważył co robię. Miałby niezły ubaw, bo jak widać humor mu dopisuje, ale nie dla mnie.
-Byłaś na spacerze w taką pogodę?- zachichotal Ball starając się wymyślić jakiś temat do rozmowy. Napięta atmosfera w końcu ustąpiła po jego pytaniu.
-Tak. Uwielbiam taką pogodę.- uśmiechnęłam się do niego co odwzajemnił. Jest naprawdę świetnym kolegą i nie ma spadków humoru jak idiota siedzący przede mną.
-I niech zgadnę. Twoim marzeniem jest pocałunek w desczu.- usłyszałam głos Bradley'a. Szczerze, to nie wiem jakie mam marzenia czy co chcę robić w przyszłości.
-Powiedzmy, że tak.- powiedziałam pewnie. Simpson uśmiechnął się do siebie co zauważyłam w przednim lusterku. Ma naprawdę słodki uśmiech, ale przecież mu tego nie powiem.
-Jesteś uroczy.- oznajmiłam, a wszyscy spojrzeli się na mnie dziwnie. Nie powiedziałam nic dziwnego, więc dlaczego się tak na mnie patrzą jakbym zabiła im całą rodzinę.
-Oczywiście to nie ma być komplement, bo chłopcy powinni mieć męską urodę, a w twoim przypadku moje słowa są w stu procentach obraźliwe.- przybiłam sobie mentalnie piątkę. Brad westchnął głośno i chyba postanowił zignorować mój komentarz na temat jego urody. Może przesadziłam?
-Wyjdź za mnie.- Connor zaczął się chichotać ze skwaszonej miny loczka.
-Pewnie. Ale jeżeli nie masz białego konia to z naszego ślubu nici.- zażartowałam dopriwadzając chłopaka do łez. Oczywiście płakał ze śmiechu. Mam wyjątkowo wredny humor, więc w sumie to i dobrze, bo będę mogła wreszcie odpowiadać chamsko na zaczepki Simpsona.
CZYTASZ
Love Letter (B.S)- zakończone
FanfictionHope Smile, dwa słowa zupełnie jej obce. Nadzieja i uśmiech, coś co zupełnie jest jej przeciwnością. Dziewczyna dotychczas mieszka w nikomu nie znanym miasteczku, ale pewnego dnia wyprowadza się do Londynu, gdzie jej historia dopiero zaczyna się pis...