13

404 45 41
                                    

Misja Xiao miała miejsce dziesięć kilometrów od Dołka. 

Zaparkowałem motor sto metrów od mojego celu, by nie wzbudzać większych podejrzeń. Według Yakshy wejście do podziemnego centrum tej szajki prowadziło przez kanał. Otwór znajdował się za jednym z niemieckich budynków, który niegdyś był sklepem mięsnym. 

Nie wiem, co mnie podkusiło. Mógłbym siedzieć grzecznie na dupie i czekać na jego powrót. Tak, jak to robiłem do tej pory. Ale jeśli to moja jedyna szansa na pokazanie mu, że nie jestem takim mięczakiem, za jakiego mnie uważa, to jestem w stanie podjąć to ryzyko. Wiem, że dam radę.

Znalazłem się przy kratce kanału. Chwyciłem ją i przesunąłem na bok. Już widziałem, że jest ciemno, głęboko i mokro... Mam nadzieje, że to prawidłowe wejście. Do jednej ze ścian była przytwierdzona metalowa, zardzewiała drabina. Nie należała do najbezpieczniejszych w świecie, ale to była jedyna droga na dół. Skoczyć się nie odważę. Wziąłem głęboki wdech i zasuwając za sobą kratkę, zacząłem stawiać pierwsze kroki w dół. Z każdym kolejnym szczeblem było coraz ciemniej. Mój oddech odbijał się echem w rurach. Zdawało mi się też, że wyraźnie słychać moje przyśpieszone bicie serca.

Gdy spojrzałem w górę, widziałem nad sobą delikatne światło, które biło od Księżyca. Zatrzymałem się, próbując wyostrzyć wzrok na tej lekkiej łunie. Musiałem spojrzeć w dół. Do tej pory kierowałem się na oślep. Ile jeszcze zostało mi szczebli?..

Ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłem światełko w tunelu. To nie czas na zastanawianie się. Muszę odnaleźć mojego Xiao.

***

Droga przez tunel była oświetlona lampami naftowymi. Idąc głębiej, poczułem pewną ulgę. Od razu było widać, że Yaksha tędy przechodził. Po bokach leżały martwe ciała ze śladami cięć shurikenów i ranach postrzałowych. Znalezienie go nie będzie problemem. Drogę już mam oczyszczoną. Wystarczy teraz, że będę szedł po śladach krwi.

Mimo wszystko musiałem zachować czujność. Moja dłoń spoczywała na rękojeści noża gotowa, by w każdej chwili zadziałać. To, że Xiao wybił znaczną część, nie znaczy, że sprzątnął wszystkich po drodze. I miałem rację. Dochodząc do wielkiej hali, usłyszałem niewyraźne szepty. Im dłużej się przysłuchiwałem, tym stawały się wyraźniejsze. Ktoś się tu zbliżał. 

To wielkie pomieszczenie składało się z zakrwawionych stoisk i kilkunastu metalowych kloców z formie prostokąta. Domyślałem się, że stoiska były "stołem operacyjnym", a kontenery mogły być lodówkami na przechowywanie ciał... A raczej ich resztek. Musiałem się ukryć. Nie byłem fanem tego miejsca i wolałbym je jak najszybciej opuścić, ale nie miałem wyjścia. Schowałem się za zimnymi lodówkami i w ciszy, przez szparę podglądałem dwóch mężczyzn ubranych w czerwone kitle.  

- Ktoś tu jest. Musimy zabrać dokumenty i spieprzać stąd jak najdalej. Mark niedługo po nas będzie.

- Dokumenty są w sejfie na górze. Ale co z nimi? Zostawimy cały nasz dorobek.

- Jak tak bardzo się o nich martwisz, to zostań tu i dołącz do umarlaków.. Debilu, to żywych szukają. Umarli nie mówią. A poza tym...

Jeden z mężczyzn przystanął, ściszył głos i zaczął coś szeptać do drugiego. Nie słyszałem, co mówi, ale w głębi duszy modliłem się, by szybko przekazał mu, co ma do powiedzenia i ruszył dalej. Kucnąłem w bardzo niewygodnej pozycji i moje nogi powoli mi cierpły. 

Nagle po pomieszczeniu rozległo się krótkie piknięcie telefonu. Mojego telefonu. Kurwa, czy ja naprawdę po raz kolejny go nie wyciszyłem i właśnie w takiej chwili musiałem dostać SMS-a?!

Mężczyźni spojrzeli po sobie i wyciągając zza kitla pistolety, zaczęli kierować się w moją stronę. Moja dłoń nadal spoczywała na nożu, ale obok miałem przygotowany nabity pistolet. Byłem gotowy na kontratak. Już miałem się zerwać do biegu, gdy obaj mężczyźni wydali z siebie zduszony wrzask i opadli na ziemię. Przymrużyłem oczy, by zobaczyć, co się stało. Po chwili obok ich ciał pojawiła się sylwetka, którą znałem bardzo dobrze.

To był Xiao. Nachylił się i wyciągnął shurikeny, które wbiły się w ich głowy. Był cały i zdrowy... Co za szczęście. Miałem ochotę podbiec do niego i go przytulić.

Jednak to nie był czas i pora na moje zaloty. Ciągle byliśmy w podziemiach na terytorium wroga. Ciągle byliśmy narażeni na atak. O mojej obecności mogli jeszcze nie wiedzieć. Ale wiedzieli o Yakshy.

Gdy mój chłopak przeszukiwał kitel jednego z mężczyzn, za nim wyrósł kolejny osiłek z kijem baseballowym. Nie miał szans, by tego uniknąć. Mój instynkt sam zareagował. Wyrwałem się ze swojego miejsca i chwytając za nóż, wymierzyłem w tego skurwysyna.

- Uważaj! - krzyknąłem, gdy ostrze zatopiło się w ramieniu oprawcy.

Xiao wykonał unik, a ja wyciągnąłem pistolet i oddałem dwa strzały prosto w głowę. Zamarłem w tej pozycji, ciężko oddychając. Mój wzrok powędrował na mojego chłopaka, który nie wyglądał na zadowolonego.

- Aether?... - szepnął niedowierzająco. - Co... Co ty tu kurwa robisz?! - wrzasnął i podbiegł do mnie, łapiąc mnie za ramiona. - Tu nie jest bezpiecznie! Skąd ty masz broń i jak mnie znalazłeś?! W ogóle... - spojrzał na broń palną. - To mój pistolet?

- Haha.. - zaśmiałem się, ocierając pot z czoła. - Nic Ci nie jest...

- Aether? Dostałeś w głowę?

Serio Xiao? Tylko tyle masz mi do powiedzenia, gdy praktycznie uratowałem Ci życie?!

- To ty dostałeś! - warknąłem. - Myślałeś, że będę grzecznie czekał, aż stary wróci z roboty?! Mogłeś chociaż się do mnie odezwać, a nie zostawiać Kazuhę na przeszpiegach!

- Ugh... Kazuha... Jak tylko go dopadnę... - jego zęby się zacisnęły. Spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek.  - Nie mieszaj się w to. To moja praca, a nie Twoja. Nie powinno Cię tu być!

Nie miałem już do niego siły. Nie ważne, co bym zrobił, dla niego i tak byłem słabym mężczyzną. Dla niego jestem tylko zwykłym facetem, którego pewnego razu postrzelono w jakiejś niezidentyfikowanej wojnie gangów. Nie widział tego, że właśnie ten facet perfekcyjnie rzucił nożem i idealnie wycelował w czoło aktualnego trupa! 

...

Racjonalne argumenty tutaj nie zadziałają. Jak mam grać nieczysto, by zaczął mnie słuchać, to proszę bardzo. Jak to powiedział mi Kaeya: muszę myśleć i działać jak Xiao.

- Alatus. - uśmiechnąłem się jednym kącikiem i zarzuciłem ręce na jego szyję. Doskonale wiedziałem, jak uwielbiał, gdy wypowiadałem jego drugie imię. - Właśnie na Twoich oczach zabiłem człowieka, który próbował Cię zranić. Zrobię to z każdym, kto stanie na Twojej drodze. Może, zamiast zadawać durne pytania, skupisz się na tym, co właśnie się wydarzyło?..

- Co ty.. Jak ty..

- Csiii.. - musnąłem go delikatnie w usta. - Jestem trochę zmęczony. A skoro się martwisz, to chyba lepiej bym był przy Tobie, prawda? Dużo Ci jeszcze zostało?

- Dokumenty i trzech ochroniarzy? - odpowiedział niepewnie. - Nie chcesz chyba iść ze mną? Oszalałeś?!

- Tak, na Twoim punkcie. - uśmiechnąłem się i wyciągnąłem nóż z ramienia zabitego mężczyzny. - Dokumenty są na górze. Idziemy?


***

Yooo~

Wybaczcie za jednodniowe opóźnienie ^^ Potrzebowałam dłuższej chwili, by napisać ten rozdział :D

Zostawiam Was z tym, a sama lecę pisać projekt kierunkowy :')

Do napisania,
Sashy ;3

Love's Comin' With Me | XIAO & AETHER |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz