P. II / DECYZJE RODU BLACKÓW

51 8 0
                                    

James może i uparcie wpatrywał się w Oriona i Walpurgę, jednak nie oznaczało to, że pozostawał nieświadomy całej reszty pomieszczenia. Chłopak zdawał sobie sprawę z tego, że ich plan do tej pory działał dokładnie tak, jak to przewidzieli. Wiedział jednak też, że aby wygrać dziesięć galeonów, o które założył się z Remusem, sytuacja ta musiała utrzymać się aż do momentu, w którym bezpiecznie znajdą się z powrotem na statku. A jego statystyki wymaganej improwizacji do ratowania najróżniejszych planów nie wróżyły mu w tej kwestii zbyt dużego szczęścia.

Potter doskonale wiedział jednak, co czyniło z niego tak dobrą przynętę. Dlaczego tak fantastycznie potrafił przekierowywać uwagę tłumu dokładnie tam, gdzie chciał. Zwyczajnie rozumiał sposób myślenia arystokracji. Wiedział, jak kreować przedstawienie, które było wciągające, w niewielkim stopniu motywowało kogokolwiek do akcji i nakłaniało do posłuszeństwa. Bo przecież pojawił się w tej konkretnej sali w konkretnym celu. Istniała szansa, że jeśli nie wejdą mu w drogę - wyjdą z całej sytuacji bez szwanku. Zawsze jednak musiało się znaleźć kilku wybitnie sprawiedliwych chcących zwrócić na siebie uwagę jednego ze starszych Rodów.

James nie musiał widzieć drobnych ruchów co poniektórych szlachciców coby wiedzieć, że zaraz znajdą się pierwsi naiwni. W swoich oczach pewnie postrzegali się jako odważnych. Pewnie pochodzili z nieco niższych warstw arystokracji i uznali, że uratowanie Syriusza z rąk piratów przyniesie im wdzięczność i dobre względy Rodu Blacków. Albo zwyczajnie mieli dość mocne opinie o samych korsarzach i byli gotowi bronić ich nawet za cenę życia. Zazwyczaj nie swojego, ale wciąż życia. W tamtym momencie tylko Blackowie mierzyli się z lufą wycelowaną w ich stronę, co teoretycznie dawało pozostałym arystokratom przewagę zaskoczenia. Albo przynajmniej dawałoby, gdyby Remus tego wszystkiego nie przewidział wiele tygodni wcześniej.

Bo jasne, o piratach krążyły najróżniejsze plotki, ale większość mieszkańców miast w życiu nie widziała żadnego z nich na oczy. Słyszeli tylko o rabunkach portów czy posiadłości bogaczy. Więc w pierwszym momencie oczywiście byli w szoku. Ich serca zabiły szybciej, zadziałał ten pierwotny instynkt, przez który się walczy, ucieka czy zamarza w miejscu. A potem stres ten zaczął opuszczać ich ciała. Zauważyli, brawa dla nich za spostrzegawczość, że nie są głównym celem. Że to nie ich szczątkowe majątki w postaci ozdobnych szat czy drogiej biżuterii, którą założyli tylko po to by pokazać się na salonach w wydaniu nieco ponad własny stan, są celem tego konkretnego ataku. Więc co poniektórzy zaczęli wolno sięgać po szpady,  po bronie. Ot, ukradkiem, coby mogli wejść na scenę w ostatniej chwili i uratować dzień.

Pottera irytowała zaistniała sytuacja. I irytowała go już w momencie, w którym omawiał plan i zachowania ludzi z Remusem. Bo jasne, ekipa Jamesa była piratami pod tym kątem, że w poważaniu mieli prawo i cenili sobie wolność i poczucie braterstwa. Nie była jednak piratami pod tym kątem, że celowo krzywdzili ludzi. Unikali cudzego bólu, jak tylko mogli. Zdawali sobie sprawę z tego, że ich wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się poczucie bezpieczeństwa drugiego człowieka. Dlatego też większość czasu spędzali na morzu czy w opuszczonych, niegdyś najechanych przez nieco inny typ piratów rezydencjach. Parokrotnie, gdy było to absolutną koniecznością, zatrzymali się też we włościach samego Pottera, ale nie było to coś, co chcieli zbyt często powtarzać.

Tego wieczoru ekipa Jamesa miała konkretny cel. Chcieli uwolnić Syriusza pod przykrywką porwania go. Sam "porywany" doskonale o całej akcji wiedział i brał w niej czynny udział. Znał też tak dużą część planu, jak to było potrzebne do jego przeprowadzenia bez zbędnego zestresowania go. James omówił z nim ogrom sytuacji krok po kroku i wyjaśnił, dlaczego w pewnych momentach konieczne będą niektóre akcje. Potter zdawał sobie sprawę również z tego, że na balu u Blacków nie będą znajdować się sami Blackowie. Ba, że nie będzie to uczta ograniczająca się jedynie do wyższych sfer arystokracji, z którą James miał zadrę. Od samego początku było wiadome, że w tłumie znajdzie się ogrom względnie niewinnych ludzi, których Potter nie chciał niepotrzebnie traumatyzować czy krzywdzić. Dlatego stawiał na głupotę tłumu, durny teatrzyk i parę strzałów w powietrze.

Harry Potter - Era Huncwotów - House of MemoriesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz