P. I / NIENABITA BROŃ

142 12 1
                                    

James oparł się nonszalancko o drzwi balkonowe i pozwolił na chwilę zadumy. Za sobą czuł chłód nocnego powietrza. Gdyby się w tym momencie odwrócił, ponad rozległą przestrzenią posiadłości, w której obecnie przebywał, zobaczyłby tylko gwiazdy. Gdyby jednak skupił wzrok na tym, co znajdowało się nieznacznie dalej to ponad dachami niższych domów czy przezierając się przez pomniejsze uliczki dostrzegłby swoje ukochane morze. I być może nie widział z tej odległości własnej łajby, bezpiecznie ukrytej za skalnym masywem, ale sama świadomość, że jego dom jest tak blisko napawała jego serce ogromnym spokojem. A biorąc pod uwagę, jakie zadanie na niego czekało - potrzebował tego spokoju w możliwie największych ilościach. Przecież nikt nie kupi występu zestresowanego aktora, nieprawdaż?

Potter westchnął lekko patrząc na widok rozpościerający się przed nim. Na zielone ściany ozdobione czarno - złotą draperią. Na świeczniki, żyrandole i lampiony, na których wygrawerowany został herb rodu Blacków. Na przepych wnętrza i antyki, z których korzystano tylko na pokaz. Jasne, teraz wszystkie pokoje poza pomieszczeniami dla służby, kuchniami i przestrzeniami sypialnymi były otwarte na oścież. Można było spokojnie przejść się przez wszystkie salony, docenić piękno fantastycznie zachowanych mebli z zeszłego wieku. Przejeżdżając dłonią po drewnianych powierzchniach kredensów czuło się chropowatość dobrze zachowanego materiału. Patrząc na kabriolowe nóżki widać było ilość cierpliwie wyuczonego rzemiosła włożonego w stworzenie tego konkretnego mebla. Listwy na ścianach, absolutne horror vacui i mnogość asymetrycznych, kwiecistych ornamentów podkreślały status mieszkającej w tej posiadłości arystokracji.

James nie mógł się nadziwić temu, jak żywo wyglądał dom Rodu Blacków, gdy był pełen ludzi. Gdy meble nie były przykryte prześcieradłami, gdy pokoje nie były zatrzaśnięte na cztery spusty. Gdy w żyrandolach i lampionach żwawo skakały ogniki, jakby nikt nie martwił się o wosk spadający na drewniane podłogi. Ludzie ubrani w najbardziej odświętne stroje tłoczyli się grupkami omawiając najróżniejsze tematy. Gdzieniegdzie słychać było szczątki rozmów biznesowych, gdzieniegdzie komentarze o najnowszej modzie. Przez wszystkie rozmowy przewijał się jednak szacunek do gospodarzy. Tylko, że jakoś nikomu nie spieszyło się do przyznania, że szacunek ten podszyty był czystym lękiem.

James przez chwilę miał ochotę zatopić się w tym gwarze. Stać się bezimienną częścią tłumu, ot kolejnym arystokratą, który nie miał bladego pojęcia o tym, jak wygląda prawdziwe życie. Miał ochotę śmiać się, bawić i być bezczelnym. Obrażać ludzi tylko dlatego, że miał więcej pieniędzy od nich. Bycie częścią takiego tłumu, takiego towarzystwa i takiej warstwy społecznej było bezpieczne. Gwarantowało spokój umysłu, jakiego mało który człowiek miał okazję doświadczyć. I być może dlatego tak trudno było się z sideł takich przestrzeni wyrwać. Tylko, że patrząc w przeszłość James widział siebie jako małego gnojka, który niczego nie rozumiał. Rozwydrzonego dzieciaka, który nie rozumiał, dlaczego jego rodzice nie potrafią docenić wielopokoleniowego bogactwa, które mieli. Dlaczego wyglądali na zniesmaczonych i rozczarowanych, gdy ktoś nazywał ich arystokracją i odnosił się do nich niemalże jakby byli bogami.

Bo James pamiętał podobne uczty wyprawiane w jego własnym domu. W ogromnej posiadłości, z której nie widział absolutnie nikogo. Ze swojej wieży z kości słoniowej, w której wszystko było idealnie, w której nie widział zła całego świata. Zła, które jego rodzice widzieli. Z którym starali się walczyć tak bardzo, jak tylko mogli. Nawet jeśli kosztowało ich to społeczne wykluczenie. Nawet jeśli pozostali członkowie arystokracji przestali zapraszać ich na ważne wydarzenia, nawet jeśli stali się pośmiewiskiem i przedmiotem plotek. Effie i Fleamont Potterowie się nie wahali. I tak, jak dawali Jamesowi ogromną przestrzeń na wyszalenie się, tak też strofowali go, gdy przesadzał. Gdy próbowali powiedzieć mu, że służbę powinno traktować się z takim szacunkiem, jak i arystokratę. Gdy próbowali nauczyć go empatii i współczucia. Cóż, pewne rzeczy przychodzą z czasem, a do pewnych potrzebny jest zapalnik wywołujący nagle wielką reakcję. I James otrzymał od wszechświata taki zapalni w jego najgorszej i najokrutniejszej formie. Ale przynajmniej stał się lepszym człowiekiem. Jeszcze nie człowiekiem, z którego jego matka mogła być dumna, ale z pewnością był na dobrej ku temu drodze.

Harry Potter - Era Huncwotów - House of MemoriesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz