P. XII / ZAWSZE WYBACZAJĄCY ROGACZ

27 2 0
                                    

James nie zaczął pospieszać Syriusza, gdy w ciszy przeszli praktycznie pół portowego miasteczka. Nie zamierzał więc też pospieszać go teraz, ot coby nie zniszczyć całego czasu już włożonego w próbę przeprowadzenia tej rozmowy. Przez myśl przeszło mu, że mógłby rozejrzeć się za jakimiś kwiatkami dla Pandory. Wiedział, że dziewczyna prowadziła całą, własną księgę, w której katalogowała ususzone liście, łodygi i kwiaty najróżniejszych roślin. Potter zdawał sobie również sprawę z tego, że większość z tych roślin dostarczył Pandorze albo on sam, albo zrobiły to Mary z Lily. Cóż James mógł powiedzieć. Absolutnie uwielbiał te ogniki w oczach Lovegood, gdy otrzymywała kolejny nabytek, który mogła podpisać datą, nazwą najbliższej miejscowości i kartograficznymi koordynatami. W jakiś niezrozumiały sposób kochał też delikatność, z jaką Pandora zawsze odnosiła się do otrzymywanych roślin. 

Jedynym, co powstrzymało go od schylenia się i rozpoczęcia poszukiwania kwiatów, z których mógłby zrobić pokraczny bukiet była świadomość, że Syriusz może ten gest odebrać w skrajnie zły sposób. Że mógłby odebrać to jako potwarz. Jakby James nie mógł poświęcić mu nawet tej krótkiej chwili, bo był zbyt zajęty myśleniem o swojej kochanej załodze. Dlatego coby dalej nie nadkruszyć i tak nadwyrężonego już ego Syriusza w tamtym momencie, z cichym westchnieniem zignorował przepiękny, fioletowo-żółty kwiat, który Pandora by całym sercem pokochała.

- Przede wszystkim uświadomiłem sobie, że wszechświat nie był na tyle miły, by umieścić cię na tej pięknej planecie wyłącznie dla mnie - kontynuował Syriusz przeciągając nieco dłoń po twarzy i zatrzymując ją na wysokości ust, choć tak, by w żaden sposób nie wpływała ona na wyraźność wypowiadanych przez niego słów. - Że może tak, jak ja uważałem cię za najbliższą mi osobę, tak ty adekwatne zdanie miałeś pełne prawo mieć o jakiejkolwiek innej osobie. Mój wybór ciebie był oczywisty. O tym, że zbyt wielu opcji nie miałem to po prostu wolałbym nie mówić. Ale ty otaczasz się samymi niesamowitymi ludźmi i każdy z nich kocha cię dokładnie tak samo, jak ja.

James szanował swojego rozmówcę na tyle, by nie zaprzeczać czemuś, co zwyczajnie było faktem. Widział niejednokrotnie, z kim Syriusz zdaniem swoich rodziców powinien się zadawać. I szczerze za każdym razem, gdy przypadkiem napotykał tę zgraję to tylko tracił wiarę w ludzkość, a świat zdawał się tracić kolejny kolor. Nie było bardziej wysysającej z człowieka życia grupy, niż ta, do której należał chociażby Lucjusz Malfoy. Grupy, do której z racji pochodzenia miał należeć Syriusz, ale który trzymał się od tego małego, złośliwego kultu tak daleko, jak tylko się dało.

Orion i Walpurga w życiu nie pozwoliliby na to, by ich najstarszy splugawił dobre imię ich rodu przez zdawanie się z nieodpowiednimi ludźmi. Dlatego wielu dzieciaków, nastolatków czy po pewnym czasie nawet dorosłych ludzi, którzy po prostu chcieli poznać Syriusza, całowało klamkę i odchodziło z niczym. Potter był jedynym wyjątkiem od tej reguły, a to i tak tylko dlatego, że wywodził się z jednego z najstarszych w okolicy rodów. I tak, jak Orionowi czy Walpurdze nijak się to nie podobało, tak nie można było zaprzeczyć historii, spuściźnie czy szacunkowi, które niosły się przez kolejne lata oraz tereny wraz z nazwiskiem "Potter".

 Oficjalne pozwolenie Syriuszowi na zadawanie się z dziedzicem tak znakomitego rodu nie oznaczało jednak braku podszytych szyderą i złośliwością komentarzy w stronę Jamesa czy jego rodziny. James przez pewien czas doceniał te konwersacje i traktował je jak wyzwania. Ot, ile mógł powiedzieć, by zabrzmieć wciąż oficjalnie i jak długo jego słowa musiały odbijać się po wnętrzach czaszek Blacków zanim dotarło do nich drugie znaczenie jego wypowiedzi. Tak, by stanowił dla Blacków idealnego przeciwnika obeznanego w zasadach gry do bólu. 

A później Blackowie zlecili morderstwo jego rodziców i cały świat stanął na głowie. Coś, o czym Syriusz nigdy nie miał się dowiedzieć. A już na pewno nie od niego samego. To wszystko powiedziawszy, James miał świadomość, że zawsze przyciągał do siebie ludzi z najróżniejszych powodów. Dla części był zabawną formą rozproszenia i wyrwania się na chwilę z szarości codziennego życia. Dla innych był teoretycznie łatwym celem do obrabunku czy naciągnięcia. A dla innych był zadufanym w sobie dziedzicem. Tak, James stworzył sobie siatkę przyjaciół, za których ręczyłby wszystkim, czym by tylko mógł. Ale ta siatka nie powstała z dnia na dzień i nie wzięła się z niczego. Była wynikiem szczęśliwych zbiegów okoliczności, współdzielonych traum, zrozumienia i wzajemnego szacunku. James tylko jeszcze nie wiedział, jak mógł Syriuszowi wytłumaczyć, że to on sam stoi sobie największą przeszkodą na własnej drodze.

Harry Potter - Era Huncwotów - House of MemoriesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz