Rozdział 2: Lalka Barbie

118 10 19
                                    

Matka przyjechała po mnie równo dziesięć minut po otrzymaniu telefonu. Dla Harrego jak zwykle była niebywale łagodna i uprzejma, a na jej twarzy nie było ani śladu gniewu. Wszystko to zmieniło się jednak w momencie, gdy wsiadłam z nią do auta. Zrzuciła maskę łagodnej i dobrej kobiety, pokazała swoje prawdziwe oblicze piorunując mnie wzrokiem.

Przez dłuższą chwilę toczyłyśmy walkę na spojrzenia. Żadna z nas nie chciała się poddać, okazać słabości. Nasz kierowca ruszył, a my w milczeniu nadal się w siebie wpatrywałyśmy. Atmosfera między nami stawała się tak naelektryzowana, jakby zaraz miały pojawić się iskry i rozpętać burza. Mimo to nadal uparcie milczałyśmy, a ja doskonale zdawałam sobie sprawę, że to na razie tylko cisza przed burzą.

Auto podjechało pod same wejście do naszego domu, gdzie od razu wyskoczyłam z ze swojej strony pojazdu, zbyt mocno trzaskając za sobą jego drzwiami. Szybkim krokiem weszłam do wnętrza z zamiarem ucieczki przed matką na górę. Ona jednak zdążyła złapać mnie za rękę, wbijając palce i długie paznokcie w skórę przedramienia. Szarpnęła mną bym na nią spojrzałam, co też uczyniłam.

- Wendy Dalton co ty sobie wyobrażasz? - Zapytała ostrym głosem. - Jak śmiałaś uciekać? I to jeszcze przez okno!? Czy ty zdajesz sobie sprawę jak się martwiłam?

- Martwiłaś? - Zapytałam ledwo powstrzymując śmiech. - Na pewno nie o mnie. Prędzej o to, że ktoś się dowie, że byłam zmuszona uciekać przez okno. Bądźmy szczere, nic cię nie obchodzę.

Po tych słowach wyszarpnęłam rękę z jej uścisku, gdyż jej zaciskająca się dłoń sprawiała mi coraz więcej bólu, a wbijające się paznokcie zaczęły ranić skórę. Spojrzałam w jej błękitne oczy, których barwę odziedziczyłam i mogłabym przysiąc, że bił od nich mróz większy niż ten panujący na Antarktydzie.

- Jesteś moją córką więc to logiczne, że się o ciebie martwię. A teraz przez ciebie musiałam odwoływać fryzjerkę, która miała się do ciebie zjawić. Nic nie myślisz o innych, zachowujesz się jak nadąsane dziecko.

- Nie myślę o innych? - Zapytałam nie mogąc powstrzymać już krótkiego śmiechu, który wydobył się z moich ust. - Przez jebane osiemnaście lat robię do jasnej cholery wszystko co chcecie! Mam iść na bankiet, to kurwa idę. Mam nic nie mówić, to milczę. Chodzę na wszystkie jebane zajęcia dodatkowe, na które mnie zapisujcie! Do jasnej cholery, ubieram tylko to co wy mi pozwolicie i do kurwy nędzy nawet nie mogę sama mieć przyjaciół i chłopaka bo wszystkich wybieracie mi wy! I to niby ja, nie myślę o innych?! Bo co, po raz pierwszy chciałam chociaż przez chwilę zrobić coś innego niż wy chcieliście? Ty i ojciec jesteście siebie tyle samo warci. Tyle co...

Nie dane było mi dokończyć, bo głośny plask rozszedł się po korytarzu, a mój policzek przeszył ból. Jednak na tym się nie skończyło. Lodowate palce zacisnęły się na obu moich policzkach, wbijając mi w nie paznokcie. Matka uniosła moją twarz ku sobie, w jej oczach dostrzegłam furię. Jej twarz nie wyrażała jednak przy tym żadnych emocji, tworząc nieczułą skorupę.

- Nie myśl sobie, że jesteś nie wiadomo kim. I nigdy więcej się tak do mnie nie odzywaj. - Powiedziała mocniej zaciskając rękę na mojej twarzy. - Bez nas byłabyś nikim. Zwykłą nic nie wartą szmatą, więc doceń to co dla ciebie robimy. Masz wszystko o czym inni mogliby tylko pomarzyć więc przestań pieprzyć - powiedziała lodowatym tonem. - A teraz w tej chwili masz iść na górę, ubrać to co dla ciebie uszykowałam i doprowadzić się do porządku. Za godzinę wyjeżdżamy i tylko spróbuj się odezwać, lub coś zrobić, a dopiero popamiętasz.

Po tych słowach kobieta puściła moją twarz, odsuwając od siebie lekkim pchnięciem. Następnie mijając mnie potrąciła w bark, przez co się zachwiałam i w porę złapałam poręczy schodów by nie upaść. Odprowadziłam ją wzrokiem do salonu, by następnie sama wejść na górę do swojego pokoju.

PAN Kraina SnówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz