Rozdział 8 Kontrabanda

315 21 3
                                    

Wcześniej wmawiałam sobie że tworzę pozory, muszę zachowywać się jak stereotypowy autysta, żeby Monetowie nie nabrali podejrzeń że coś kombinuję. Jednak przyłapałam się na odczuwaniu wewnętrznego przymusu aby wykonać poranną rutynę, od lat go nie czułam. Ten przymus mógł być dla mnie niebezpieczny, przez rutynowe czynności łatwo namierzyć uciekiniera.

Poranek po feralnym dniu gdy poznałam Dylana był ciężki. Nie miałam siły zbyt długo biegać, ani apetytu, nawet mimo to że ostatni raz jadłam dobę wcześniej. Jednak wykonywałam swoją rutynę niemal mechanicznie.

W dzieciństwie miałam wypracowany cały plan dnia, jadłam, wykonywałam czynności higieniczne, uczyłam się, a nawet spędzałam czas z innymi ludźmi o tych samych porach. Miałam liczne hobby i swoją małą obsesje, zbierałam sztuczne motylki. Najbardziej lubiłam spinki do włosów w tym kształcie, miałam ich ponad setkę. Dlatego często nazywano mnie dziewczynką z motylkami we włosach. Ale potem wszystko się zmieniło i musiałam przestać być sobą, a nawet zacząć spełniać oczekiwania innych.

Na szczęście tego ranka nie spotkałam na swojej drodze Dylana, ani żadnego innego z braci Monet.

Tym razem do szkoły miała podwieźć mnie limuzyna.

Co to jest? Kolumna prezydencka? – prychnęłam widząc mój orszak.

Obok Suv'a Dana stał Cadillac One razem z szoferem. Nie zdziwiłabym się nawet gdyby to była wersja Bestia (którą wozi się prezydenta). Trochę zaskoczyła mnie obecność Dana. Zakładałam że Vincent wyciągnie jakieś konsekwencje od mojego ochroniarza, za to co zrobiłam w szkole. Ale jak widać tego nie zrobił.

Jazda limuzyną z szoferem była znacznie przyjemniejsza niż jazda z Shane'em. Nie musiałam słuchać, ani unikać odpowiadania na pytania tego najbardziej rozgadanego z braci. Mogłam spokojnie wyciszyć się przed lekcjami.

Z zaskoczeniem odkryłam że Lip i tego dnia postanowił być przy mnie. Już rano mój towarzysz czekał na mnie przy murku, obok którego dzień wcześniej zaparkował samochód Shane'a. Tego dnia znów dane mi było obserwowanie jego przemiany. Zastanawiałam się przy kim gra, czy przy mnie, czy przy reszcie szkoły. A może przy wszystkich i nikt tak naprawdę go nie zna.

Kiedy byłam z Lipem budziłam większe zainteresowanie niż gdy byłam sama. Ludzie chętnie do mnie zagadywali. Lip decydował kto może się do mnie zbliżyć, sterował tłumem. Dzięki temu ominęły mnie wianuszki zainteresowanych, które przebodźcowały by mnie w jednej chwili.

Wiele osób z ostatniego rocznika podchodziło do nas i przedstawiało się, czasem próbowali wypytywać o moją przeszłość, jednak w tamtych momentach Lip zmieniał temat albo elegancko kończył rozmowę. Nie dało się ukryć że był geniuszem szkolnej etykiety.

Z tyłu głowy zakiełkowała mi myśl. To było takie dziwne uczucie, jak kiedy coś cię swędzi i nie możesz się podrapać. Coś tu bardzo nie grało, Lip wiedział zbyt wiele. Nie powiedziałam mu o moim spektrum i o specjalnych potrzebach, ale on zachowywał się jakby o nich wiedział. Nie mogłam tego jeszcze sprawdzić. Wciąż nie miałam odpowiedniego sprzętu, żeby włamać się na jego konta i upewnić się ile wie i co pisze o mnie innym.

Przez wydarzenia z poprzedniego dnia nie zdążyłam wysłać kurierowi lokalizacji punktu przerzutowego. Zrobiłam to dopiero rano. Zamówienia testowego, w skład którego wchodził między innymi dobry telefon, mogłam spodziewać się najwcześniej następnego dnia, czyli w środę.

***

Lekcje były koszmarnie nudne. Przez większość czasu nie słuchałam nauczycieli tylko czytałam podręczniki. Część materiału opanowałam już podczas mojego pobytu w szkole letniej. Wiedziałam że resztę dam radę uzupełnić we własnym zakresie, tak jak robiłam to w szkole Montessori. Moja obecność na lekcjach wydawała się nonsensem. Dodatkowo głośne dzwonki, tłumy na korytarzu i ogólny hałas rozstrajały mnie nerwowo.

Dziewczyna z motylami we włosachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz