Rozdział 12 Mężczyzna z tarasu

157 16 6
                                    

Jedną ręką obejmował mnie w talii, drugą przyciskał moją głowę do swojego torsu. Trwaliśmy tak przez dłuższą chwilę. Słuchałam przyspieszonego rytmu jego serca, a on głaskał mnie po głowie.

To, co działo się wtedy między nami, z boku mogło wyglądać jak umizgi pary kochanków. Jednak on tylko minimalizował mój dyskomfort. Dobrze mnie znał, albo po prostu tata i Max przez lata dobrze nauczyli go, jak ze mną postępować.

Odsunął się, aby na mnie spojrzeć.

– To naprawdę ty... Wiedziałem, że żyjesz. – szeptał bardziej do siebie niż do mnie.

– Trevor... – powiedziałam cicho.

Nie wypuszczając mnie z objęć, odgarnął mi pasmo włosów za ucho, a potem uniósł moją brodę dwoma palcami.

– Nigdy nie straciliśmy nadziei... – wyszeptał.

Chciałam, musiałam przerwać ten nostalgiczny nastrój i sprowadzić go na ziemię.

– Co tu robisz? – zapytałam.

– Po studiach przeszedłem na zawodowstwo. – w jego głosie wyczułam zadowolenie i dumę.

No tak. Głupie pytanie. Był kapitanem szkolnej drużyny koszykówki, a potem dostał stypendium sportowe. Zawsze marzył o zawodowej koszykówce i już w liceum wszystko wskazywało na to, że mu się uda. – pomyślałam.

Miałam wyrzuty sumienia. Od dawna o nim nie myślałam, nie wracałam wspomnieniami do nich wszystkich, do przyjaciół, których za sobą zostawiłam. To było zbyt bolesne. Czułam ukłucie w gardle, zapowiadające nadchodzącą falę płaczu. Jednak wiedziałam, że nie mogę płakać. Nie na tej hałaśliwej, snobistycznej imprezie, w zbyt głośnym, zatłoczonym mieście.

– Nie spodziewałam się ciebie na wschodnim wybrzeżu. – zauważyłam zgodnie z prawdą.

Chciałam odwrócić jego uwagę ode mnie.

– Trochę nie moje klimaty, ale zaproponowali mi dobry kontrakt. – umilkł na chwilę wpatrując się we mnie – Urosłaś. – zmienił temat po chwili ciszy.

Wydało mi się dziwne, że unikał rozmowy o sobie. Zawsze sądziłam, że ludzie to uwielbiają.

– Nie sądziłeś chyba, że zatrzymam się w rozwoju. – udałam poważny ton.

Wypuścił mnie z objęć, powiódł dłońmi wzdłuż moich ramion, jak rodzic oglądający dziecko po upadku na placu zabaw. Jego dłonie zatrzymały się na moich nadgarstkach. Niemal mechanicznie splótł swoją rękę z moją, jak w dzieciństwie.

– Czy wszystko w porządku? Jesteś taka blada. – zauważył.

Nie byłam pewna, czy martwił się o mój ogólny dobrostan, czy też bał się, że nasze nieoczekiwane spotkanie może być dla mnie zbyt wielkim wzruszeniem.

– To nie Kalifornia, trudno tu się opalić. – mruknęłam.

– Wiesz, że nie o to mi chodzi...

– Jest w porządku, nie musisz się martwić. – próbowałam go zmylić.

Jednocześnie zobaczyłam, jak jego twarz się zmienia, w momencie gdy palce wyczuły rany na kłębach moich dłoni.

Ułamek sekundy później trzymał w dłoniach obydwa moje nadgarstki i unosił je na wysokość moich oczu.

– Nie jest w porządku – wyszeptał.

Na jego twarzy rozpoznałam dobrze mi znaną troskę i chyba poczucie winy. Zastanawiałam się, czy to możliwe, że wciąż czuł się winny za moje błędy z dzieciństwa.

Dziewczyna z motylami we włosachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz