Rozdział 11. Wyprawa

31 3 6
                                    

   Niechciane, porzucone dziecko. Dlaczego ktoś miałby tak po prostu go wyrzucić?

Był na tyle mały, że nic z tego nie pamiętał. Jego rodzice zwyczajnie się go pozbyli, zatem już od małego musiał radzić sobie sam.

Na początku była Barna. Była to starsza kobieta, która postanowiła zająć się obcym dzieckiem. Gdyby nie ona, pewnie już by nie żył. Przez sześć lat Barna dbała o to, by miał co jeść, był czysty, zdrowy i by nauczył się podstawowych umiejętności.

Tylko sześć, bo później uciekł.

Dokąd? Dlaczego?

On sam tego nie wiedział. Być może czegoś się wystraszył a jego instynkt podpowiedział mu, żeby przenieść się w „bezpieczniejsze" miejsce. Być może Barna nieświadomie skrzywdziła go w jakiś sposób i zraził się do niej. A może nie była już w stanie się nim zajmować.

Niezależnie od jego motywu, od tamtej pory wędrował przez świat całkiem sam. Wciąż był bardzo mały, ale również wytrwały i mądry na tyle, by sobie poradzić. Nie miał stałego domu ani rodziny. Podczas, gdy dzieci w jego wieku bawiły się na zewnątrz, czytały swoje pierwsze ilustrowane książeczki i rysowały nieco karykaturalne portrety swoich rodziców, on walczył o przetrwanie. Nie ufał nikomu. Bał się, że ktoś zrobi mu krzywdę. Nie zbliżał się zatem do innych, jeśli nie musiał. Owszem, nie narażał się przez to na otrucie czy zabicie, ale tym samym nie miał nikogo, kogo mógłby nazwać przyjacielem. Wszyscy byli tak samo straszni.

Wszyscy, oprócz dzieci. Były mniejsze, słabsze i nawet pachniały niewinniej. Większość dzieci była nieskalana złem. Nie bał się ich. Czasem, gdy znalazł w sobie siły, bawił się z niektórymi. Odnosił jednak wrażenie, że nie lubią jego towarzystwa. Kontakty społeczne nie były jego priorytetem.

Nie mógł się bać, nie mógł nikomu ufać, nie mógł nawet być zbyt widoczny. Sam ustalił sobie te zasady i trzymał się ich. Nie mógł jednak powstrzymać swojego lęku przed wilkołakami. Nie chciał się do nich zbliżać. Wystarczył tylko jeden atak, by sprawić, że nigdy nie zaufa żadnemu z nich.

Trzymał się swoich zasad przez lata, aż nagle nastąpiła pewna odmiana. Ktoś zabrał go do domu i usiłował oswoić. To było coś niespotykanego. Sprawiło, że Rave poczuł się jak wtedy, gdy jeszcze mieszkał u Barny. Ciepło, przytulnie... bezpiecznie?

Mimo wszystko był ostrożny. Nie ufał tej wróżce, która przedstawiła się jako Avery. Nie ufał na tyle, by uciec z domu, w którym mieszkało.

Avery go odnalazło. Chciało zabrać go ze sobą. Było przy tym... spokojne. Dało mu nawet wybór. Nie pospieszało go, po prostu stało tam w oczekiwaniu na odpowiedź. Miał czas na przemyślenie wszystkiego bardzo dokładnie. Z jednej strony były jego własne zasady zakazujące ufania komukolwiek. Z drugiej zaś ciepłe miejsce do przetrwania jesieni i zimy. Pomyślał, że skoro przeżył poprzednie lata z nawet najgorszymi warunkami pogodowymi, przeżyje i ten rok. Po chwili doszedł jednak do wniosku, że jest słabszy, niż ostatnio. Myślenie nad wszystkimi możliwymi opcjami zajęła mu chwilę.

Doszedł do wniosku, że lepiej iść razem z Avery. Będzie musiał być bardzo ostrożny, spać z jednym okiem otwartym i dokładnie sprawdzać jedzenie najlepiej od samego momentu zakupu, ale opłaca mu się to bardziej, niż zamarzanie żywcem.

„Idę z tobą"

***

Od tego momentu minął dokładnie tydzień. Rave nie chciał wychodzić z sypialni Avery, nawet jeśli oznaczało to brak kontaktu z jego ulubionym obiektem w domu – kominkiem z tańczącym wewnątrz ogniem. Przyglądanie się mu równocześnie słuchając historii opowiadanych przez Avery było całkiem relaksujące i pozwalało mu zapomnieć o niektórych rzeczach.

DelusionalOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz