AGON: 1

134 9 3
                                    

Napisałam tę książkę podczas mojego pobytu na Maderze, w której całkowicie się zakochałam. Liczcie na masę ciekawostek o tej pięknej wyspie, naszych europejskich Hawajach oraz na nastoletni romans (i o wiele wiele więcej ale ćśś). Jestem taka podekscytowana, by się tą historią z Wami podzielić!!


Każdego lata dziadek opowiadał nam jak w 1978 roku zaledwie pięć kilometrów od wybrzeża Câmara de Lobos cała ławica delfinów wirowała wokół Anabeli, która rodziła młode.

– Chroniły ją przed czającymi się rekinami. – wytłumaczył.

Każdego roku miałam nowe pytania co do tej historii. Jeszcze mi się nie zdarzyło o niej zapomnieć, pływając. Sól morska niezmiennie mi o niej przypominała, jakby stała się immanentnym elementem mojej świadomości.

– Czy byłeś jednym z nich? – pytałam każdego delfina, któremu wpłynęłam w drogę. Butlonosy żyją nawet do pięćdziesięciu lat, więc to możliwe, stale tłumaczyłam sobie w myślach.

Chwaliłam się sama przed sobą, że znam się z Anabelą i wszystkimi jej przyjaciółmi, choć dziadek mówił, że nie widział jej już od roku. Ale za każdym razem, gdy słyszałam pieśni waleni ciągnące się po soli jak po strunie, wierzyłam, że to ona, Anabela.

Tak, jak teraz.

Echo tego śpiewu łaskotało moje uszy, łącząc się z powłoką oceanu, która pluskała o moje ucho. Nie widziałam jej, tak jak prawie nigdy nie widziałam żadnego z nich. Zazwyczaj śpiewały z oddali, były wszędzie i nigdzie, blisko i daleko, głęboko i płytko. Były tajemnicą, którą ludzkie serce pragnęło zrozumieć, ale umysł nie pozwalał.

– Marisa!

Głos dziadka brzmiał jakby przedzierał się przez błonę maciczną.

Zirytowana uniosłam głowę z wody, a delfiny odpłynęły na kilka metrów.

– Co? – Odkrzyknęłam.

Zdjęłam okularki, by lepiej widzieć jego twarz. Jego spojrzenie było surowe. Nawet pastelowo-różowa koszula i kołysanie łódki na atlantyckich falach nie burzyły jego powagi. Czułam ją lewitując w oceanie, siedem metrów od Mafaldy, naszej łódki.

– Twoi rodzice dzwonili.

Poczułam jakbym połknęła plankton, który w popłochu opadł na sam dół żołądka. Parzył moje jelita.

– Dziadku, proszę.

Pokręcił głową, jakby nie miał zamiaru słuchać moich próśb.

– Okłamałaś mnie.

Jeden z delfinów otarł się o moją dłoń. Czuł przesiąkający mnie smutek, w przeciwieństwie do dziadka. Pewnie myślał, że brak mi skruchy, choć w rzeczywistości rozpływałam się w poczuciu winy.

– Proszę, już tak dawno nie widziałam tej ławicy.

Pewnie myślał, że byłam niespełna rozumu, powołując się na taki argument. Ale znów; nie był on wcale argumentem, który naprawdę pragnęłam mu dać.

– Nie możemy teraz odpłynąć.

– Nie żartuj sobie, Marisa. Masz dwie godziny do startu. – Podburzony wyciągnął zapalniczkę z kieszeni koszuli i wsunął do buzi papierosa, który zbełkocił jego kolejne słowa. – Wsiadaj na pokład.

Na nowo założyłam okularki i zanurkowałam ostatni raz. Słońce migotało, malując tęcze na plecach delfinów. Ruchy, którymi butlonosy przecinały prądy morskie mieszały się z moimi.

Bąbelki mojego wydechu tworzyły najróżniejsze malunki z obliczem słońca prześwitującym przez taflę wody i już tam, pod powierzchnią, stary zachrypnięty krzyk dziadka zagłuszał pomrukiwania moich przyjaciół.

Marzyłam o tym, by nigdy nie musieć się wynurzać.

Beijinhos, minhas queridas. – wyszeptałam, kiedy moje płuca wypełniły się tlenem. Delikatnie pogłaskałam po głowie przepływającą samicę. – Może niedługo się spotkamy.

Podpłynęłam do drabinki, zdjęłam pletwy, wrzuciłam je na pokład i wspięłam się na Mafaldę, ignorując spojrzenie dziadka. Dym z jego papierosa dosięgnął moich nozdrzy. Z pewnością moje kaszlnięcie dało mu satysfakcję.

– Bardzo się na tobie zawiodłem.

Rzucił we mnie ręcznikiem i odpalił silnik.

Kiedy płynęliśmy w stronę brzegu, moje dłonie drżały. Wcale nie od zimna, ani dlatego, że dziadek się na mnie zawiódł. Ani nawet nie dlatego, że straciłam okazję na pływanie z butlonosami.

Ale dlatego, że moje życie nie było już dłużej moim.

Zabiłam Mojego Brata | 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz