AGON: 10

5 3 0
                                    

♥︎

Obozy smakowały jak deser w szpitalu. Nie były najlepszym sposobem na spędzanie czasu, ale gdy twoje życie odgrywa się w szpitalu, nie pogardzisz parującym kisielem z kawałkami truskawek, prawda?

Morderczą ilość treningów rekompensował mi czas spędzony z Beą i maderskie przysmaki w naszej hotelowej restauracji: małże w roztopionym maśle czosnkowym, duszona caldeirada z ziołami, a zwłaszcza espada z bananami i marakują. Ją kochałam najbardziej, bo wszyscy Maderczycy uważali ją za przesyt, który można serwować tylko turystom. Ani rodzice, ani dziadkowie nigdy nie przyrządzili w ten sposób espady, nawet na święta, czy moje urodziny. A tu mogłam ją jeść do woli.

Słońce powoli zachodziło, całując zielony płaskowyż Paul da Serra, kiedy trenerka przedstawiała nam program obozu. W brzuchu miło leżał mi posmak smażonych bananów.

– Jak wiecie, każdy obóz to idealna okazja do tego, by znacząco zwiększyć swoją formę. Mimo, że nie jesteście daleko od domu, to wciąż możecie się dużo nauczyć i znaleźć nowe inspiracje.

Trenerka patrzyła na nas spod czoła; chyba chciała nam uświadomić naszą uprzywilejowaną pozycję.

Banany mieszały się ze słońcem w moich myślach.

Bea dźgnęła mnie w bok łokciem.

– Co? – wyszeptałam.

Kiwnęła głową na kelnera, którego obczajała już od obiadu. Prychnęłam pod nosem.

– Śniadanie jest od do ósmej trzydzieści, ale polecam wam jeść o siódmej, bo pierwszy trening mamy o dziewiątej, zazwyczaj tlenówki, albo beztlenówki. Potem się przebieramy, bo o jedenastej siłownia. – Bea uważnie obserwowała dłonie kelnera, kiedy zbierał nasze szklanki na tace. Z całej siły próbowałam powstrzymać swój śmiech. – Obiad o trzynastej, potem próg o szesnastej i na koniec stretching. Kolacja o osiemnastej, a po kolacji indywidualne sesje. Grafik wisi na moich drzwiach, sprawdźcie sobie kiedy kto ma.

Banany z kolacji mogły mnie w niedługim czasie przyprawić o mdłości.

Treningi pani Pereiry zawsze były mordercze i mało zindywidualizowane, ale wybaczałam jej to, wiedząc że miała w swojej odpowiedzialności szeroki wachlarz umiejętnościowy maderskich pływaków, a wyznacznikiem wartości jej pracy były cyferki, którymi pod koniec sezonu jej zawodnicy zapełniali tabele. To dość spłaszczona wersja feedbacku czyjejś pracy.

– Jesteście dorośli, więc nie obchodzi mnie jak wykorzystacie czas na tym obozie, póki przestrzegacie tej zasady: na każdy trening przychodzicie punktualnie. – Czasem czułam, że ze wszystkich dorosłych, tylko pani Pereira byłaby w stanie mnie zrozumieć. A przecież to ona była najbardziej bezpośrednim źródłem moich zmartwień. – Jeśli pojawiacie się na treningu z kacem, to macie problem, bo na moim treningu żadnych ulg nie będzie. Jasne?

Wszyscy zgodnie, ale bez entuzjazmu przytaknęli. Oprócz Beatriz, ona odprowadzała wzrokiem kelnera.

Kiedy zebranie się skończyło dochodziła już dwudziesta druga, więc z frustracją, wracałam do pokoju. W korytarzu minęłam Manuela, który szedł z rękami pełnymi piw. Przeszły mnie ciarki.

Zauważyłam, że my, nastolatkowie, to masochiści. Może zabrzmi to dziwnie, ale miałam szczerą nadzieję, że było to częścią naszej ludzkiej biologii, a nie że system nas takich uczynił.

– Już idziesz spać? – zapytał Manuel.

Wpatrywał się we mnie z zawodem, co z pewnego powodu mnie złościło.

– Jak zawsze o tej godzinie, przecież wiesz. – Posłałam mu sympatyczny uśmiech, który miał ukryć moją nieracjonalną potrzebę powrotu do pokoju.

– No tak. – Przestąpił z nogi na nogę, jakby w nadziei, że czas zmieni moje zdanie.

– Baw się dobrze. – Cmoknęłam go w policzek na pożegnanie i ruszyłam w stronę pokoju. – Dobranoc!

Kiedy w końcu znalazłam się po drugiej stronie drzwi, uszedł ze mnie oddech, który nie wiedziałam, że wstrzymywałam.

Zza okna dochodził szum oceanu, szelest platanów i gwizdanie wiatru.

Spojrzałam na zegarek.

Moje serce zabiło szybciej.

Tego wieczoru, podczas rytuałów tybetańskich spieszyłam się ponad miarę, bo myślałam tylko o tym, że powinnam już spać, a medytację całkowicie sobie odpuściłam, bo w tych warunkach nie miała żadnego sensu. Pomimo rachunku wdzięczności, do łóżka położyłam się naburmuszona.

Na szczęście ten obóz miał być moim ostatnim szpitalnym deserem.



Zabiłam Mojego Brata | 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz