AGON: 8

12 3 0
                                    


Minęło siedem kolejnych treningów na mokro i trzy na sucho, by krzyk mamy obudził mnie po raz ostatni.

– Za godzinę masz wyjazd, a ledwo się spakowałaś! Masz w ogóle rozum?

Rzuciła pranie na moje łóżko i wróciła na dół, zostawiając drzwi otwarte na oścież. Starałam się ignorować jej gniewne mamrotania, które słyszałam nawet w łazience, myjąc zęby.

– Nie lubisz mnie rozpieszczać. – odezwałam się do boga, wypluwając pastę do zlewu. – Ale to nic. Dzisiaj zaczyna się obóz. W końcu trochę detoksu od toksyczności.

Syknęłam, kiedy potknęłam się o plecak na podłodze i mój nos prawie zderzył się z kantem łóżka.

– Nawet nie można pomarudzić, co?

Na szczęście pakowanie poszło dość sprawnie, choć zazwyczaj miałam z tym problem.

– I tak będziesz nosić ubrania Beatriz – zauważył Francisco, zwinnie zwijając moje koszulki w rulony. – Nawet nie musisz brać kosmetyków, bo wszystko będzie w hotelu.

– Fran, szampon i żel pod prysznic to nie jest „wszystko".

– Jak tam chcesz.

Zignorowałam jego radę i wrzuciłam do walizki trzy peelingi, agrestowy do twarzy, malinowy do ciała i ten ze skrzypu polnego do skóry głowy, CeraVe, oliwkę do ciała, żel do higieny intymnej, ten najprostszy, który zawsze kupowała mama (w tym jednym mogłam jej zaufać), arbuzowy krem do rąk z dodatkiem mięty, kwas hialuronowy, bananową odżywkę proteinową, no i oczywiście aloesową piankę do golenia, bez której nigdy nie mogłabym zostać pływaczką.

– Jesteś nienormalna. – podsumował Francisco.

– Ja idę jeść śniadanie, a ty mi to ładnie zapakuj.

Na śniadanie zjadłam owsiankę z marakują i cynamonem. Tata chciał mi jeszcze wcisnąć jajka na twardo, „żebym miała siłę na treningi", ale musiałam odmówić, bo zaczynało mi się robić niedobrze na myśl o krętych drogach.

– To nawet nie jest prawdziwy obóz.

– To, że nie jest daleko, nie znaczy, że nie trzeba się przykładać.

Miał rację. Po prostu chciałam pomarudzić.

Wyszliśmy z domu trochę spóźnieni, bo ostatecznie Francisco poszedł zapalić z kolegami i sama musiałam dokończyć pakowanie. Tata wkurzył się jeszcze bardziej, gdy zatrzymałam się, by porozmawiać z panem Coelho i jego córką, Inês, bo właśnie przechodzili obok naszego domu. Nie upomniał mnie, tylko dlatego, że jego mechanizm przypodobywania się poważanym rodzinom mu na to nie pozwalał.

– Widzieliśmy w sobotę twoje przemówienie! – Ciasny uścisk Inês otulił mnie w pasie, gdy jej głos wibrował pod moją piersią.

– Naprawdę? – Kucnęłam, by nasze twarze były na tym samym poziomie. – I jak ci się podobało?

– Byłaś jak gwiazda! Jak dorosnę chcę być, jak ty.

Spojrzała na swojego tatę, jakby szukała aprobaty. Bez wahania jej przytaknął.

– Z pewnością będziesz. – odpowiedziałam.

Przeczesałam dłońmi jej jedwabne włosy. Były tak miękkie, że przypomniały mi o dzieciństwie. Szczotka we włosach. Dłonie upaćkane figami. Trawa kłująca w łydki. Echo piłki kopanej przez chłopaków na podwórku.

– Mama zrobi mi dzisiaj warkoczyki – powiedziała Inês, jakby czytała w moich myślach. Posłałam jej rozczulony uśmiech.

– Zazdroszczę. Też bym chciała. – Wiatr owiał nasze ciała, niosąc w ramionach zapach bananowców. Westchnęłam. – Tak miło was widzieć, ale niestety muszę już biec, bo jestem spóźniona. Rodzice Beatriz zawożą nas zaraz do São Vicente.

– Na ten obóz, co mi mówiłaś? – dopytała Inês.

– Tak. – Pan Coelho posłał mi pytające spojrzenie, więc wytłumaczyłam. – Mieliśmy lecieć do Faro, ale ostatecznie klub wydał więcej na sprzęt i nie starczyło dofinansowania. No, ale czasem tak bywa.

– Marnujesz się na tej wyspie, Mariso.

Odpowiedziałam uśmiechem, bo nie mogłam przyznać się do tego, że w obliczu moich planów, zmiana klubu i tak nie miałaby sensu.

Pan Coelho otworzył usta, by coś dopowiedzieć, ale Inês nie dała mu dojść do słowa.

– A ja też teraz chodzę na basen, wiesz?

Oboje się zaśmialiśmy. Inês dołączyła do nas sekundę później.

– No to wspaniale. Musimy pójść kiedyś razem do zatoki, żeby posłuchać morskich pstryków, tak jak na prawdziwe syrenki przystało.

– Morskich pstryków?

Jej oczy zabłyszczały, łaknąc wyjaśnienia.

– Pokażę ci, jak wrócę z obozu.

Podskoczyła podekscytowana, kiedy mrugnęłam do niej, potwierdzając sekretny wymiar mojej obietnicy.

Nie przerwałam naszego pożegnalnego uścisku zbyt wcześnie, mimo że tata niecierpliwie włączył już silnik w samochodzie. Upewniłam się, że u Coelhów wszystko dobrze, po czym biegiem popędziłam do samochodu.

Pojechaliśmy w stronę Rua da Portada, to tylko trzy minuty jazdy, ale ciężko byłoby iść z walizką. Dlatego milczałam, a nie kłóciłam się z tatą, kiedy on kłócił się sam ze sobą (to znaczy, wynajdywał powody, by się ze mną pokłócić zanim pojadę na obóz).

Obserwowałam, jak w zatoce mewy nisko szybowały nad wodą. Ich skrzek niósł się po klifach, przecinając promienie słońca na kawałki. Może dlatego byłam w stanie spojrzeć w słońce bez mrużenia oczu.

Lubiłam mewy. 

Zabiłam Mojego Brata | 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz