Wszystkie loty wyprzedane. Louis wpadł w szał, wiedział, że tak będzie. Czuł to od momentu, w którym Niall zaproponował mu nakaz lecenia do Los Angeles. Właśnie te miasto wybrał, długo nad tym myślał i stwierdził, że gdyby byłby na miejscu Harrego poleciałby do swoich rodziców.
Wszystko mogłoby dobrze, ale biletów brak.
Ostatni bilet dorwał na lot z dwudziestego pierwszego na dwudziesty drugi grudnia. Szczęście w nieszczęściu. Miał cały dzień na przygotowanie się do lotu, jednak chęci na cokolwiek brak. Zaczął stresować, bo leciał w ciemno... leciał do stanów zjednoczonych może i nawet tez celu. Może wcale go tam nie było? Nawet nie chciał o tym myśleć, Harry musiał tam być.
Nie miał ochoty się pakować, więc spakował tylko najważniejsze rzeczy. Jakiś cudem udało mi się schować wszystko do jego torby do pracy. Był z tego zadowolony, nie chciał się użerać z walizką. Nie miał na to żadnej ochoty. Dopiął torbę i spojrzał na siebie w lustrze, nie wyglądał za dobrze. Fuknął coś pod nosem, a później poczuł znajome łaskotanie, a oczy momentalnie się zeszkliły.
- Kretyn - mruknął, nie zastawiając się w kogo stronę to kieruję.
Do siebie czy do Harrego?
Szybko przetarł swoje oczy i spojrzał na zegarek. Musiał już wychodzić i jechać na lotnisko. Ubrał na siebie swoją grubą kurtkę, a później czapkę. Na dworze było za zimno, a w dodatku padał śnieg. Błagał w myślach, aby nie odwołali jego lotu, a wiedział, że on do takich historii ma ogromne szczęście. Zjechał na parking, wpakował się do samochodu i z piskiem opon wyjechał. Musiał się powstrzymywać od duszenia gazu, na dworze nie było kolorowo. Było ślizgo i biało, z jednej strony ładny widok, a z drugiej okropny. Nic go nie cieszyło, wszystko bardziej do irytowało. Czy to czerwone światło, pieszy, inne samochodu, a nawet muzyka w radiu.
Do swojego biletu dokupił parking, więc o auto się nie martwił. Zostawił je w przeznaczonym miejscu i udał się w stronę głównego budynku. Bolały go oczy, nie spał w nocy, nie potrafił nawet przymknąć oczu, myślał za dużo, nie potrafił nic ze sobą połączyć.
Chciał tylko szczerze porozmawiać z Harrym i przeprosić za niektóre słowa, które użył.
Jego modlitwy i zostały wysłuchane. Wystartowali szczęśliwe, jednak w jego głowie pojawiły się nowe pytania. Gdzie mieszkają jego rodzicie? Gdzie mają firmę... jak w ogóle nazywa się ich firma? Czy faktycznie Harry jest w LA? Czy Harry będzie chciał z nim porozmawiać? I tak dalej, wszystkie pytania go dręczyły do takie stopnia aż w końcu zasnął. Potrzebował snu, bardzo go potrzebował.
Przespał cały lot. Obudził się, kiedy na dworze było już jasno, a oni byli już na ziemi. Zerwał się z swojego miejsca i udał się w stronę wyjścia. Od razu czuł, że zaraz będzie musiał przebrać się w coś luźniejszego i nie tak aż grubego i zimowego. Jak dla niego na dworze było gorąco, a w dodatku na sobie miał swoją zimową kurtkę. Zamówił taksówkę i szybko ściągnął z siebie kurtkę, zostając w samej bluzie, a długie spodnie wymienił na krótkie spodenki, które akurat zabrał.
Wsiadł w taksówkę, a głowę oparł o szybę. Cieszył się, że udało mu się zarezerwować hotel, to zrobił bez żadnego problemu. Mógł nawet sobie pozwolić na ten z wyższej półki, nie patrzył na cenę. Stwierdził, że musi celować w same centrum.
Dojechał na miejsce.
- Rezerwacja na nazwisko Tomlinson - powiedział po tym jak pojawił się przy recepcji.
- Pan Louis William Tomlinson?
- Tak - mruknął niechętnie.
- Pokój numer sto jeden - uśmiechnęła się do niego, podając kluczę. - Życzę miłego pobytu i wesołych świąt!
CZYTASZ
Same mistakes again → larry
Fiksi PenggemarLouis nie potrafił przeżyć prawdziwej miłości, a tym bardziej założyć godnej rodziny. Na przestrzeni parunastu lat stwierdził, że miłość nigdy nie będzie mu dana, jednak jak mówią, nigdy nie mówi się nigdy, a wystarczy tylko poczekać na ten jeden od...