Harry przez pierwsze dni po przylocie czuł się źle, je dla nie chodziło tutaj o samopoczucie zdrowotne. Przemyślał swoje zachowanie. Louis miał rację, zachowywał się jak mały szczeniak..., ale chęć powrotu do ojczyzny go pokonała. Przez kolejne dni przeprosił Louisa z dobre milion razy. Nie żałował swojej decyzji, bo lot zakończył się bezpiecznie. Żałował swojego zachowania w Miami, żałował swojej nieodpowiedzialności. Życie wróciło do normalności dopiero po długiej rozmowie, Harry musiał wytłumaczyć wszystko i ponownie przeprosić. Louis nie miał serca się na niego złościć. Najważniejsze było to, że wszystko z jego trójka było dobrze.
Omega dopiero w Anglii odczuła końcowe dolegliwości. W domu nudziło mu się strasznie, a nuda wręcz go zabijała. Bolało go dosłownie całe ciało w tym stopy, nogi, nawet ręce, aczkolwiek bólu kręgosłupa już nic nie przebiło. Miał wielki żal do Louisa, bo ten kazał mu zostawać mu w domu... musiał całymi dniami leżeć w samotności. Na samotność nie narzekałby, gdyby chociaż mieliby kotka, mógł z nim przynajmniej rozmawiać. Tak musiał mówić do siebie i robić z siebie wariata. Jednak, żeby nie było, w domu nie był cały czas, czasem odwiedzali go przyjaciele czy też Mark lub Lottie. Pewnego dnia nawet wpadła do niego jego mama, ale wizyta nie była miła. Z początku była, później się zepsuła. Anne przekazała mu, że rozwiodła się z Robinem. Po tej informacji Harry miał ochotę wstać i... wyjść, czy po prostu zrobić cokolwiek, mógł nawet zacząć rodzić. Tego w ogóle się nie spodziewał, choć nie był zły... był bardziej rozczarowany, jednak taki scenariusz był do przewidzenia. Od dawna przeczuwał, że jego ojciec coś planuję, w końcu nie pojawił się na ich ślubie.
Oprócz siedzenia w domu, jeździł na wizyty (oczywiście z Louisem), ale po nich zawsze dużo marudził. W ogóle zauważył, że marudził zbyt często, nic nigdy mu się nie podobało, nie pasowało czy też nie smakowało. Nie było dnia bez marudzenia, aczkolwiek Louis to rozumiał. Harry dziwił się, że alfa z nim wytrzymywała. Był okropny, ale wszystko to wynikało z przemęczenia ciążą.
Od jakiegoś czasu zaczynali obstawiać datę narodzin szczeniaków. Harry twierdził, że będzie to początek grudnia, Louis, że końcówka listopada..., jednak Dorothy cały czas powtarzała im, że wszystko zacząć może się nawet w jej gabinecie. Nikt nie znał dokładnej godziny ani dnia, który wybrały sobie bliźniaki. Jedynymi dobrymi informacjami były te o małych omegach. Dorothy zawsze nie potrafiła wyjść z podziwu, zachwycała się przypadkiem Harrego bardzo często. Omega naprawdę dużo przeszła, ale jednak udało jej się dotrzymać ciążę aż do dziewiątego miesiąca. To było duże osiągnięcie, bo zdarzenia w Miami wcale nie były kolorowe dla bliźniaków ani dla Harrego, który później i tak się wypisał... za żądanie.
- Wychodzisz już? - w salonie pojawił się Harry, ubrany w swoją cieplutką bluzę, z której nie opuszczał na krok.
- Miałem już wychodzić, jestem i tak spóźniony - Louis odwrócił się, zakładając torbę i śmiejąc się.
- Jadę z tobą. Nie interesuję mnie co o tym sądzisz, ja jadę z tobą.
- Coś się dzieje? - spojrzał na omegę z przymuszonymi oczyma.
- Nie. Nie wiem. Chyba nic... czy coś musi się dziać? - zaśmiał się, kładąc dłonie na plecy. - Nie chcę siedzieć tutaj sam, wolę jechać z tobą, bo w domu męczę się dwa razy bardziej niż wtedy, kiedy wyjeżdżamy na wizyty. Czuję się dobrze, wyniki cały czas są dobre, więc nie muszę siedzieć w domu i odpoczywać.
- Czemu mi o tym szybciej nie powiedziałeś?
- Nie wiem, w sumie - wzruszył ramionami. - Pewnie i tak byś się nie zgodził.
- Głupoty mówisz, słońce. Chodź, jedziemy razem. Będę mieć cię przez cały czas przy sobie - wyciągnął w jego stronę dłoń. - Jedziesz tak czy idziesz się przebrać? - zaśmiał się patrząc na bluzę.
CZYTASZ
Same mistakes again → larry
Fiksi PenggemarLouis nie potrafił przeżyć prawdziwej miłości, a tym bardziej założyć godnej rodziny. Na przestrzeni parunastu lat stwierdził, że miłość nigdy nie będzie mu dana, jednak jak mówią, nigdy nie mówi się nigdy, a wystarczy tylko poczekać na ten jeden od...