Rozdział 2

173 8 2
                                    

Niebiańskie trzęsienie ziemi wstrząsnęło ścianami i dachami, powodując, że płytki spadały jak deszcz na ulice, a budynki trzęsły się jak zabawki w niepewnych rękach dzieci. Starożytny złoty dzwon spadł, wieki dzwonienia zostały przecięte na pół przez niebiańskiego urzędnika, który umiejętnie uniknął zmiażdżenia pod nim, a jeden z pałaców całkowicie się rozpadł, pozostawiając właściciela zalanego gniewem.

Wyglądało na to, że doszło do nowego wstąpienia.

Ten szczęśliwiec, pomyślała Ling Wen, udając się w stronę źródła katastrofy, jest już zadłużony na tysiące zasług.

Wokół zebrał się niewielki tłumek, a Ling Wen przedarła się przez niego ze starannie zwiniętym zwojem w dłoniach. Prawdę mówiąc, tylko jedna osoba mogła mieć takiego pecha od razu po wstąpieniu, które samo w sobie było darem szlachetności i szczęścia.

Nie była zaskoczona, gdy po tym, jak światło już zgasło, a ziemia w końcu przestała się trząść, przed jej oczami stanął książę koronny XianLe.

Pierwszy człowiek, który wstąpił trzykrotnie.

Jednak poczucie znajomości zniknęło jak dym na wietrze. Z tego, co o nim wiedziała, Xie Lian był zbieraczem złomu i kultywatorem o surowych zasadach moralnych, zawsze ubranym w nieskazitelne białe szaty. Stosy dokumentów, które na jego temat miała, choć miejscami trochę wybrakowane, opowiadały historię łagodnego i samotnego człowieka, bez złota w kieszeni, żyjącego z dnia na dzień, bez widoków na bogactwa.

Ale stojący przed nią mężczyzna...

Był Xie Lianem, wiedziała to doskonale. Nie sposób było go pomylić z kimś innym, nikt nie był taki jak on. Ale miał na sobie bogatą, wyrafinowaną szatę, czerwoną jak świeżo przelana krew, daleką od czystej bieli szorstkich ubrań, jakie znała. Pod szatą dostrzegła przepiękne srebrno-białe rękawy, z wyhaftowanym srebrną nicią motywem motyli
– widok, który przyprawiał ją o dreszcze na plecach, jak te /wywoływane przez inne/ srebrne motyle. Na jego szyi, choć ukrytej pod szatą, dostrzegła cienki łańcuszek z jakimś klejnotem. Rzucając okiem na jego dłonie, Ling Wen prawie zakrztusiła się powietrzem, gdy zobaczyła czerwony sznurek zawiązany wokół jednego z jego palców.

Być może w następstwie tego samego strasznego zdezorientowania wśród wszystkich niebiańskich urzędników zgromadzonych wokół zapadła cisza.

- Wasza Wysokość – przemówiła w końcu Ling Wen, odchrząkując. - Witamy z powrotem.

Xie Lian miał ochotę ukryć twarz w dłoniach i z miejsca wykrzyczeć całą swoją frustrację. Ponieważ jednak nigdy nie przestał być miły i uprzejmy, na – raczej niepewne –powitanie odpowiedział ciepłym uśmiechem.

Sądząc po wyrazie twarzy wszystkich /zgromadzonych/, żaden z tych urzędników nie spodziewał się, że zobaczy go wstępującego ponownie. A jeśli się tego spodziewali, nikt nie mógł uwierzyć w to, co mieli przed oczami. Xie Lian prawie żałował, że podczas pobytu w Mieście Duchów zdecydował się na założenie czegoś innego niż /swoje/ szorstkie szaty kultywatora. Hua Cheng tak bardzo uwielbiał widzieć go ubranego w czerwone, szlachetne szaty, że po pewnym czasie też zaczął to lubić; Xie Lian również uwielbiał uroczą iskierkę miłości lśniącą na twarzy /jego/ męża, gdy je zakładał. Przynajmniej nadal nosił białe bandaże na szyi, choć po prostu z przyzwyczajenia.

Jakby nie było, jego przeklęte kajdany już dawno zniknęły. Hua Cheng napełnił jego ciało tak ogromną ilością energii duchowej, że rozpadły się i skruszyły niczym ususzone kwiaty zmiażdżone w dłoni.

Zdenerwowany, zamachał rękami, próbując ukryć rękawy haftowane w motyle; dostrzegł panikę w oczach Ling Wen, gdy zauważyła wzór, i nie chciał wywoływać /niepotrzebnej/ wrzawy. Prawdopodobnie i tak miał już mnóstwo problemów do rozwiązania.

Książę Koronny i Król Duchów - tłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz