Rozdział 4

118 5 0
                                    


Nota od autora:

Od tego momentu ocena zmieniła się z T na E. Ogólna historia będzie nadal oceniana tak, jak sama powieść, ale pojawi się kilka bardziej /soczystych/ scen (o których was ostrzegam, więc możecie je łatwo pominąć, jeśli nie jesteście zainteresowani), dlatego to zmieniam.

Dziękuję wszystkim za miłe komentarze i życzę miłej lektury!

Następnego dnia, dzięki troskliwości Hua Chenga, Xie Lian był ubrany w swoje stare, dobre białe szaty kultywatora, lekkie i proste, gdyby nie motyle wyhaftowane na rękawach. Na jego plecach wisiał bambusowy kapelusz, a za nim, bez jednego słowa, podążało dwóch ubranych na czarno generałów. Jak zawsze, Hua Cheng szedł u jego boku, ich ręce nieustannie się dotykały, ale nie splatały ze sobą.

Wrócili do sklepu Przypadkowe Spotkanie, a właściciel uśmiechnął się do nich, spiesząc się z przyniesieniem grupie czterech filiżanek herbaty, gdy Xie Lian złożył zamówienie.

Właściwie chciał spędzić chwilę sam na sam z Hua Chengiem, ale jego dawni towarzysze nie chcieli go opuścić. Pocierając miejsce między brwiami, i nie znajdując innego wyjścia, w końcu postanowił skorzystać z ich prywatnego szyku komunikacyjnego:

"Masz coś, San Lang? Nie wiem, co powinniśmy zrobić, skoro Mu Qing i Feng Xin są tak do mnie przyklejeni" – powiedział mu nieco zniechęcony. Miał nadzieję, że misja przebiegnie znacznie szybciej, i zaczął odczuwać lekką tęsknotę za domem.

Prawdę mówiąc, tęsknił za Miastem Duchów. Tętniące życiem, a jednocześnie ukryte miejsce, w których mógł znaleźć spokój, kiedy chciał, stało się jego idealnym domem. Może to śmieszne, teraz, gdy znów był bogiem, ale mimo to było domem.

Tęsknił za Rajskim Dworem, tęsknił za świątynią, którą Hua Cheng zbudował specjalnie dla niego – świątynią, która teraz miała inny cel niż tylko bycie piękną – tęsknił nawet za Jaskinią Hazardu i okropnymi zakładami, które toczyły się w jej wnętrzu. Bycie bogiem... Xie Lian nie wiedział, czy naprawdę będzie w stanie ponownie przyzwyczaić się do swojej boskości.

Czuł się dobrze, żyjąc z Hua Chengiem, mając spokój umysłu i ciała, w życiu dalekim od niekończących się wspomnień o bólu, który wciąż prześladował go w nocy. Tęsknił już za He Xuanem i jego /specyficznym sposobem bycia/, za tym miłym towarzystwem, wciąż nieco skażonym faktem, że Xie Lian musiał zanurzyć się w lodowatej wodzie, aby odwiedzić jego posiadłość. W końcu spotkanie go jako Ming Yi nie było tym samym, co beztroska rozmowa z prawdziwą osobą stojącą za kłamstwem.

Nie chciał wstępować ponownie, ale teraz, kiedy już tam był... lepiej było pracować, niż się lenić.

Prawdę mówiąc, Hua Cheng już o czymś myślał, chociaż wymagało to od niego odejścia na jakiś czas. Coś, co nawet jeśli było przydatne, nie należało do jego ulubionych zajęć. Przebywanie z dala od Jego Wysokości zawsze go zasmucało, niezależnie od tego, czy trwało godzinę, czy dziesięć dni.

"Mam pomysł, ale dla gege może być niezbyt przyjemny" – powiedział mu, trzymając rękę pod stołem. RuoYe, to zazdrosne duchowe narzędzie, delikatnie uderzyło go w dłoń, jakby chciało, żeby już sobie poszedł.

"Kontynuuj".

"Jeśli ten duch atakuje wyłącznie panny młode i procesje ślubne, dobrym pomysłem może być zorganizowanie fałszywej. W ten sposób możliwe będzie odkrycie, co naprawdę dzieje się za tymi zniknięciami, bez narażania kolejnych istnień na niebezpieczeństwo".

A Hua Chengowi zależało na tym, by nie narażać życia ludzi na niebezpieczeństwo, i nie zdenerwować męża. Po tylu latach nadal chciał wszystkich ocalić. Tyle że w swoich nadziejach był nieco mniej naiwny. Jego /własne/ słowa.

Książę Koronny i Król Duchów - tłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz