Rozdział 7

116 4 0
                                    

Nota od autora:

Wybaczcie, jeśli ten rozdział jest nieco krótszy, ale zajmuję się zbyt dużą ilością spraw na mojej uczelni i nie mogę nabrać ich więcej. Następny będzie miał trochę... hm, zabawnych zajęć, żeby to wynagrodzić. Zobaczcie notatkę początkową, aby wiedzieć, jak je pominąć, jeśli chcecie.

Uderzony bezpośredniością tego pytania, Xie Lian zamrugał kilka razy. Ze wszystkich rzeczy, o które spodziewał się, że Feng Xin – lub Mu Qing, bez różnicy – zapyta, to nie była jedna z nich. Oczekiwał czegoś w rodzaju „dlaczego go poślubiłeś" lub nawet „czy on zmusza cię, żebyś z nim został", ponieważ to właśnie mu podpowiadał jego umysł, gdy dochodziło do tej kwestii, ponieważ o to właśnie pytali ludzie, którzy nie mieli pojęcia, jak bardzo Hua Cheng kochał swojego księcia koronnego – oczywiście kiedy ducha nie było w pobliżu – ale... Feng Xin rzeczywiście zapytał go, czy jest szczęśliwy.

Nie rzucał oskarżeń, nie wciągał w to pytanie Hua Chenga. Zapytał jego i nikogo innego. I zadał pytanie, którego w żaden sposób nie można było źle zrozumieć.

Czy był szczęśliwy?

Xie Lian pomyślał o dniach spędzonych bez Hua Chenga i wielu latach przeżytych w całkowitej samotności. Wędrował dzień i noc, szukając miejsca na nocleg, mając nadzieję na suche schronienie, gdy padało, lub ciepłe koce, gdy nadeszły zimne pory roku. Tylko kilka razy udawało mu się osiągnąć to, czego pragnął.

Pieniądze nigdy nie obciążały jego kieszeni, a te nieliczne garści drobniaków nigdy nie pozostawały przy nim na długo, potrzebne na zakup jedzenia lub, w najbardziej szczęśliwych przypadkach, wynajęcie pokoju na noc. Najczęściej Xie Lian był ścigany przez swój straszny pech i znajdował tylko zepsute jedzenie, zawalone chaty i nikt nie chciał okazać mu litości. Zawsze się uśmiechał, zawsze rozmawiał z ludźmi z niezwykłą uprzejmością i życzliwością, nigdy nie narzekał na swoje położenie, ale...

Xie Lian nie był wtedy szczęśliwy. Uśmiechał się, ale był to szczery uśmiech tylko dla patrzących, a nie dla jego duszy. Za każdym jego uśmiechem kryły się łzy i frustracja, za każdym uprzejmym słowem skrywała się niema prośba do ludzi o odrobinę litości.

Doszło do tego, że musiał brać jedzenie ofiarowane w świątyniach, ponieważ nie mógł wiecznie praktykować inedii*. Dla Xie Liana normalne było znajdowanie pożywienia na ziemi i zjadanie go pomimo jego stanu, burczenie i ból w żołądku po zbyt wielu dniach bez czegoś do strawienia. Zawsze był słaby, zawsze zmęczony, ale zbierał złom i występował na ulicach, żeby zarobić na życie, żeby zarobić tylko tyle.

Chciał pomagać ludziom, nawet jeśli pomoc im oznaczała wywołanie prostego uśmiechu na ich twarzach i nic więcej. Każdego dnia starał się, jak mógł, nie prosząc w zamian o nic poza jedzeniem i wodą, a czasami ośmielając się dodać do swoich próśb schronienie.

Ale tak naprawdę nie mógł nic zrobić.

Szepty i śmiechy na temat księcia koronnego XianLe, który popadł w niełaskę, nigdy nie ucichły. Nieważne, dokąd się udał, zawsze słyszał, jak ktoś źle mówił o jego przeszłości. Nie przestawał się uśmiechać, nawet w obliczu tych bolesnych słów, które zawsze otwierały na nowo stare rany. Nie miał innego wyjścia.

W przeciwnym razie, gdyby pozwolił łzom popłynąć, Xie Lian załamałby się pod ciężarem własnej historii.

Miał pewne wspomnienia, których mógł się trzymać, ale szczęście z przeszłości było dla niego niczym, w teraźniejszości. Tylko niewyraźny cień, nie mogący rozproszyć ciemnych chmur braku szacunku, nienawiści i rozczarowania, ludzie nie przestali pokazywać zhańbionego boga.

Książę Koronny i Król Duchów - tłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz