Epilog

561 40 1
                                    

Trzy lata później wszystko było inne, niż każdy się spodziewał.

Natasha siedziała na tarasie, a gorące promienie kalifornijskiego słońca opalały jej ciało. Na nosie miała okulary, które teraz ściągnęła na czubek nosa. Przyglądała się swojemu narzeczonemu, który próbował zamontować na metalowej balustradzie lampki, które zażyczyła sobie kobieta.

Parsknęła cichym śmiechem, kiedy zauważyła, że lampki, które zamocował jej mężczyzna spadły, kiedy tylko zaczął montować je z drugiej strony. Westchnęła cicho i podniosła się z leżaka. Rozprostowała kości, po czym podeszła do chłopaka, który zaklinał właśnie pod nosem wszystkich ludzi, którzy przyłożyli rękę do pomysłu jego narzeczonej.

Kobieta złożyła mu na skroni delikatny pocałunek.

- Pomóc ci? - spytała, a na jej ustach cały czas majaczył uśmiech. Nieporadność jej narzeczonego cały czas ją bawił, bo choć próbowała nauczyć go normalnego życia, bez wzywania pomocy do wbicia gwoździa w ścianę, to nadal było mu ciężko. Nic dziwnego. Przez całe życie był przed wszystkich obsługiwany.

- Poradzę sobie - odpowiedział, zaciskając mocno szczękę. Pokręciła głową i westchnęła cicho. Chwyciła za sznur lampek oraz za króciutki sznureczek. Przywiązała je do balustrady. Najwyraźniej nawet takie rzeczy go przerastały.

Ale Natasha kochała go takiego, jakim był. Z wszystkimi wadami, które posiadał. Kochała jego nieudolność.

Wszystko uświadomiła sobie dopiero wtedy, kiedy targnął się na swoje życie. Zawsze go kochała, lecz wtedy dopiero zrozumiała, że życie bez niego dla niej nie istniało.

Bo to zawsze był on. Tylko on.

Alan Spenson był człowiekiem, który przeszedł przez ogromną przemianę. Oboje się zmienili. Przeszli w swoim życiu różne drogi, lecz koniec końców ponownie się połączyli, by teraz stworzyć parę nie do zatrzymania. Nikt nie kochał siebie bardziej niż oni. Nie było na świecie ludzi, którzy mogliby im dorównać. Przeszli dużo, ale tylko ich go umocniło.

Sporym ciosem było to, że nigdy nie będą mogli mieć dzieci. Natasha okazała się bezpłodna. Bardzo przeżyła tą wiadomość, przecież zawsze chciała być matką. Chciała mieć córeczkę, by razem z nią ubierać się w te same sukienki. Bóg jednak stwierdził, że miał inny plan na tę dwójkę. Nie zamierzał obdarzyć ich dzieckiem. To był moment, kiedy oboje przeżyli większe załamanie psychiczne, jednak razem dali radę. Wiedzieli, że mogli na sobie polegać.

Dlatego teraz z głowami dumnie uniesionymi w górę, obserwowali wtuleni w siebie widok, który rozciągał się przed nimi. Szeroki ocean wyglądał cudownie, przy zachodzącym słońcu. Ostatnie promienie słońca rzucały na wodę ciebie, tworząc piękne kolory.

Natasha oparła głowę na jego ramieniu, czując, że w końcu wszystko jest w porządku. Czuła, że jest na swoim miejscu, z człowiekiem, który wypełnił wszystkie dziury w jej sercu. Załatał je i obiecał nigdy go już nie łamać. Dotrzymał słowa.

Usłyszeli śmiech znajomych im osób. Natasha uśmiechnęła się. Tego wieczoru mieli wpaść do nich Stella z Christopherem. Wraz z synem. Mieli dwuletniego synka, który przyprawiał ich wszystkich o zawrót głowy. Był takim łobuzem, że mało kto potrafił za nim nadążyć. Kochała go jednak całym sercem. Oboje go kochali.

- Przygotowany na bieganie po całym domu? - parsknęła cicho. Alan wywrócił oczami, jednak na jego ustach majaczył uśmiech. On również chciał mieć syna. Nigdy nie mówił tego otwarcie, jednak nadal czuł żal, że nie będzie mógł go mieć.

- Czekałem na to cały tydzień.

Natasha zaśmiała się cicho. Na to, że ich przyjaciele mieli przylecieć o nich w ten weekend, umawiali się już dawno temu. Ich kontakt nie ograniczył się po tym, jak narzeczeństwo postanowiło wyprowadzić się do słonecznej Kalifornii. To był ich wspólny krok w przód. Oboje zostawili swoją ciemną przeszłość za sobą.

- Kocham cię, Alanie Spensonie - szepnęła i spojrzała mu w oczy. Odwzajemnił spojrzenie, patrząc na nią z góry.

- Kocham cię - odpowiedział.

A wtedy na taras wpadli ich przyjaciele. Natasha z szerokim uśmiechem patrzyła na swoją małą rodzinkę, którą wspólnie tworzyli od lat. Mimo kłótni i gorzkich słów, wziąć wszyscy razem byli ze soba.

I wszyscy zgodnie mówili, że opłacało się przez to wszystko przejść.

Cieszyli się, że dostali szansę od Boga.

Kochali się jak prawdziwa rodzina. Polegali na sobie w każdej możliwej sprawie.

Wszyscy czuli, że są na swoim miejscu. I nie zamierzali się nigdzie ruszać.

Dirty job; kochać czy być kochanym. ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz