5. Chciałam by kochał mnie tak, jak ja kochałam jego.

858 50 10
                                    

Dni mijały bardzo szybko. Zważywszy na to, że jutro już był ślub Stelli i Christophera, starałam się jakoś korzystać z tych ostatnich kilkudziesięciu godzin w moim starym domu.  

Czułam się dziwnie, chodząc po ulicach miasta, którego kiedyś nie wyobrażałam sobie opuścić. A teraz? Teraz żyłam setki kilometrów stąd. Sama, szczęśliwa. Choć czasami to szczęście było pojęciem względnym, to cieszyłam się, że miałam szansę zacząć od nowa. Momentami jednak tęskniłam za tą pizzerią na rogu, którą prowadził ten niemiły starszy pan. Za małymi sklepikami, któe znajdowały się zaraz obok mojego mieszkania. Cóż, wszystko było tutaj takie ciepłe. 

Oprócz wszystkiego, co miało tutaj miejsce. Tego, co się wydarzyło. A wydarzyło się całkiem sporo. 

- Czy ja naprawdę ciągle muszę na ciebie wpadać? - znajomy głos dotarł do moich uszu. Przystanęłam i nabrałam więcej powietrza do płuc, ponieważ momentalnie moje ciśnienie wzrosło, a pani na terapii mówiła, aby odliczyć do dziesięciu, nabierając przy tym powietrza, kiedy zaczynam się denerwować. Jednak tutaj liczenie nawet i do tysiąca by nie pomogło. - Po co tutaj wróciłaś? - głos Elizabeth sprawił, że po moich plecach przebiegły ciarki. 

- Śledzisz mnie, do cholery, czy co? - warknęłam, odwracając się w jej stronę. Spojrzałam jej prosto w te lodowate oczy. Wiadomo, po kim Alan je odziedziczył. 

- Uwierz, że mam lepsze rzeczy do roboty - wywróciła oczami. 

- Więc po co mnie zaczepiasz?! - powiedziałam ostro. - Gdybyś tak bardzo nie chciała mnie więcej widzieć, przeszłabyś teraz obok mnie obojętnie! Nie zwróciłabyś nawet na mnie uwagi - czułam jak moje serce przyśpiesza, a ja sama słowa wypowiadam to coraz szybciej. - Po co to robisz?! Po co?! - wrzasnęłam, nie przejmując się tym, że byłyśmy na środku ulicy. 

- Bo chcę widzieć jak cierpisz - pokręciła głową na boki, żałośnie się przy tym uśmiechając. - Chcę widzieć twój upadek, to jak w końcu spadasz na samo dno, z którego już nikt cię nie wyciągnie - mówiła, a ja nie mogłam uwierzyć w jej słowa. Na chwilę zapomniałam jak używa się języka. 

- Dlaczego? - spytałam, już nieco spokojniej. Jak można było być tak okropnym człowiekiem? - Co ja ci takiego zrobiłam? 

Przez chwilę między nami trwała cisza. Kobieta stała w świetle zachodzącego słońca. Pomarańczowa i różowa poświata rozlewała się na całym niebie. Był to piękny widok, zniszczony przez osobę, której szczerze na świecie nienawidziłam. A nie było tych osób wiele. Właściwie to tylko ona i Archer. 

- Zniszczyłaś go - powiedziała, robiąc krok w moją stronę. - Zostawiłaś jak najgorszego śmiecia - ponownie się zbliżyła, jednak ja uparcie stałam w miejscu, nie przesuwając się nawet i o milimetr. Mimo wszystko, trochę się bałam. Nie wiadomo co tej wariatce mogło strzelić do głowy. - Dał ci wszystko. Pieniądze, sławę. Czego jeszcze chciałaś? - spokój w jej głosie był przerażający. - Czego, ty bezwstydna dziewczynko chciałaś? - prawie że szeptała mi te słowa do ucha. Była tak blisko, że czułam jej oddech na swojej twarzy. 

- Ja? - parsknęłam. - Chciałam by kochał mnie tak, jak ja kochałam jego - oznajmiłam, jak gdyby nigdy nic. - Ale jak widać, było to dla niego za trudne. Widzę jednak, że mając taką matkę, nie mogę mu się dziwić. To nie ja go zniszczyłam, Elizabeth - pokręciłam przecząco głową. - To nie ja, tylko ty - zaśmiałam się bez krzty wesołości. - Ja pokazałam mu jak to być kochanym. Zaopiekowałam się nim, kiedy ciebie nigdy przy nim nie było. Dałam mu coś, czego ty nigdy nie potrafiłaś mu dać - moje słowa były ostre jak żyletki, ale nie zwracałam na to uwagi. Musiałam to powiedzieć, może w jakiś sposób to do niej dotrze. - Dałam mu poczucie bezpieczeństwa, którego przy tobie nigdy nie miał. Pokazałam mu, że mimo, że ma się pieniądze, można mieć ciepły, rodzinny dom.

Dirty job; kochać czy być kochanym. ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz