Ksiezniczka

2.1K 190 23
                                    




Dzień, w którym rozstrzygnąć miały się rzeczy, o które walczyłam, nadszedł niemal dwa tygodnie później.

Ojciec oficjalnie uznał mnie za swoją córkę, przez co, wszyscy jego wspólnicy, czy zwierzchnicy wszędzie mnie wypatrywali. Początkowo sytuacja była naprawdę napięta. Każdy wyjazd z Fabim, by coś zjeść, czy zwiedzić, kończył się ucieczką przed wścibskim wzrokiem ludzi. Dla większości z nich byłam, zaginioną córką, która przejmie miliardy jakich dorobiła się rodzina na jubilerstwie i szlachetnych kamieniach.
Tylko co niektórzy, posyłając mi wszystko wiedzące spojrzenia, widzieli we mnie córkę przestępcy.

- Wyglądasz  ślicznie – Sally poprawiła moje spływające wokół talii pofalowane przez nią włosy i uśmiechnęła się. Gdy przeniosłam spojrzenie na własne odbicie, zagryzłam wargę. Sukienka jaką kazano mi dziś włożyć, miała ładny kremowy odcień, a satynowy materiał idealnie uwydatniał moją figurę. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie stresowałam się pojawieniem diabła. Odwracając wzrok od lustra, poprawiając materiał usiadłam na łóżku.

- Strasznie się denerwuje...

- Niepotrzebnie.

- Łatwo ci mówić, nie znasz Thiago.

- Nie muszę go znać,  by powiedzieć, że masz przestać się stresować. Jesteśmy w domu, po brzegi wypełnionym ochroną, dwa piętra nad pomieszczeniem w którym odbędzie się spotkanie. Jeżeli Comorra spróbuję dziś czegokolwiek, oboje zginą.

Napełniłam płuca powietrzem, starając się uspokoić. Wiedziałam, że bez względu na wszystko Thiago nie bał się śmierci. Widziałam to w jego oczach, tego samego dnia, gdy strzelili do niego, podczas powrotu do domu. Kula drasnęła mnie, podczas gdy on zachował, rzadko spotykany spokój.

- Przyjechali... – Sally zbliżyła się nieco bardziej do okna, a mnie wnętrzności ścisnęły się boleśnie. Wstałam i również podeszłam do okna, stając nieco z tyłu i widząc trzy białe samochody jadące w jednym szyku po żwirowatym pojeździe. Gdy tylko się zatrzymały, w wnętrza wysypali się ludzie, a ja natychmiast rozpoznałam wśród nich Hansela. Jego uważne spojrzenie, skanowało otaczający go teren, szukając najmniejszego zagrożenia.

Tylne drzwi, parkującego po środku Mercedesa otworzyły się ukazując białą czuprynę i jej właściciela.

- Cholera – Sally wbiła wzrok w Ciro – Na zdjęciach nie wygląda na takiego olbrzyma.

Zaśmiałam się, ponieważ moje reakcja gdy zobaczyłam go w zakładzie karnym była taka sama. Ciro i jego wysoka na niemal dwa metry postura, prezentowały się idealne w czarnym garniturze i nasuniętych na nos okularach.

- Powinnyśmy zejść na dół – mruknęłam przełykając kiedy Ciro skierował się na drugą stronę auta i otworzył drzwi.

- Czekamy. Wiem, że chciałabyś w końcu go zobaczyć, tylko, że należy trzymać się planu.

Kiedy sylwetka Thiago pojawia się w zasięgu mojego wzroku, kładę dłoń na sercu, które wznawia szalony rytm. Wysoki niemal jak jego brat, ubrany w czarny trzyczęściowy garnitur z marynarką przewieszoną przez ramię i białą koszulą sprawia, że braknie mi tchu. Moje ciało płonie z tęsknoty by znajdować się w jego pobliżu, niemal paląc mnie na popiół.

Jak do ciężkiej cholery mam dać radę siedzieć z nim przy jednym stole i nie rzucić się w ramiona?

- Nie jestem pewna, czy dam radę – szepcze bezwiednie, masując mostek i czując oceniające spojrzenie Sally. Bracia Giacalone tym czasem witając się z moim ojcem i bratem.

- Możemy zejść – Sally głaszczę moje ramie.

- Daj mi jeszcze chwile... – mruczę na co żoną Cruza przytakuje i wychodzi z pokoju. Siadam na łóżku i dotykam brzucha, gładząc go. Ekscytacja w jednoczesnym połączeniu z przerażeniem opanowuje moje ciało. Miejsce w którym się znajdowałam w jakiejś mierze, naprawdę dużej, stało się moim domem. Ludzie, którzy tu mieszkali, mimo dziwnych zasad, rodziną. A teraz znajdował się tu również mężczyzna, który mimo mojego sprzeciwu, zaciągnął mnie do swojego życia, rozbudził uśpione uczucia, a na końcu je zignorował. Mimo tego, chęć rzucenia mu się w ramiona, była naprawdę wielka.

Głupie serce.

- Francesca! – Sally wpadła na powrót do pokoju z zaniepokojonym wyrazem twarzy. – Plan na ten wieczór był inny, mówiłam Ci jednak, że z comorrą nie wolno nic planować!

- O czym ty mówisz, przecież przyjechali.

- Tak przyjechali, ale nie zostają na kolacji.

- Co? – słysząc zaskoczenie w moim głosie, Sally podeszła do łóżka i usiadła obok mnie.

- Zjechałam na dół, by zobaczyć czy wszystko jest gotowe. Wtedy zza rogu wyłoniła sie Leona, podsłuchała, że przyjechali tylko na rozmowę ewentualnie  podpisać papiery.  Od razu skierowali się do gabinetu z twoim ojcem, Fabim oraz Cruzem.

Podniosłam się z miejsca, widząc jak marszczy ciemne brwi, przez co przywołałam na twarz maskę spokoju, choć wymagało to sporego wysiłku. Uporczywe myśli, Zaległy się w moim umyśle, niczym węże. Nie miałam pojęcia ile czasu, siedziałam w miejscu, starając wyrwać się z Macek szoku, ale kiedy się w końcu udało, wyszłam z pokoju. Sallie deptała mi po piętach nie odzywając się, a co byłam skrycie wdzięczna.

Dlaczego zrezygnowali z kolacji? Czy Thiago nie dostał mojego listu? Czy nie wiedział dlaczego to wszystko zrobiłam? Zatrzymując się przy balustradzie naparłam na nią ciałem, przynajmniej na tyle, na ile pozwalał się brzuch i skierowałam spojrzenie w dół. Świadomość tego, że Thiago przebywał w tym samym domu, działała na mnie jak magnes. Jego obecność objawiała się wrażeniem jakby ktoś wyssał z wnętrza całe powietrze. Powoli trzymając dłonią poręczy, skierowałam się na schody. Pokonałam większość z nich, kiedy dotarły mnie głosy rozmowy  Wszędzie poznałabym głos Ciro, który teraz był wyjątkowo wyważony. Na piętrze wychyliłam się, by zobaczyć co się dzieje, a wtedy w zasięgu mojego spojrzenia pojawił się Ciro. Młodszy z braci Giacalone, uniósł wzrok i wbił go w moją twarz.

- Księżniczko... – wygięłam usta w uśmiechu, który zamarł mi na ustach, gdy koło brata zatrzymał się Thiago. Czułam jak na jego widok serce wznawia szalony rytm, obijając się o pierś, gotowe wyskoczyć byleby tylko znaleźć się bliżej mężczyzny, który wywołał ten stan. Zagryzłam wargę, czekając, aż również uniesie wzrok. Pragnęłam choć na moment, zatopić się w jego jasnych oczach, by poczuć, że to co robiłam miało sens. Thiago owszem, zatrzymał się obok brata, ale nie spojrzał do góry, doskonale widząc, że ich obserwuje.

No dalej, spójrz tu!

Minęła sekundą, dwie i więcej, a po czasie jaki wydawał się wiecznością, diabeł zrobił rzecz jakiej się nie spodziewałam.

Wyszedł, patrząc przed siebie, jakbym nigdy nie istniała.

Wtedy to poczułam, złość i dźwięk pękającego serca, wypełniające moje wnętrze, choć nikt inny nie mógł tego usłyszeć. Gdy drzwi zamknęły się za nimi, pokonałam resztę schodów i rzuciłam się ku nim. Nim jednak moje palce dotknęły chłodnej faktury klamki, na mojej drodze  zatrzymał się   Fabrizio i wziął mnie w ramiona, niezwłocznie prowadząc do  gabinetu ojca.

- Wszystko dobrze, oddychaj – rozkazał.

Skrzywiłam się jednak, napełniłam płuca powietrzem. Robiłam to na tyle długo dopóki brat nie upewnił się, że wszystko że mną w porządku.

- Dziękuję.

- Nie masz za co dziękować – stwierdził.

- O czym rozmawialiście?

- Ten Tiago to dość konkretny gość  - Fabrizio schował dłonie w kieszeniach – Pojawił się z klarowną umową, na tyle dobrą, dla nas i niego, byśmy byli skłonni ją podpisać – potarłam brzuch, gest ten w ostatnim czasie przynosił mi ukojenie przy wysokim stresie.

-  Interesy nigdy mnie nie interesowały. Róbcie co musicie...

- To dobra postawa siostro, jednak kiedy ojciec twoich dzieci wybuduje hotele, których będziesz właścicielem, zaczniesz o nie dbać.

- Diabeł wie, że nie chodzi mi o pieniądze...  – zagryzłam wargę i wyjrzałam za okno, widząc pusty podjazd.

Samochody, a wraz z nimi Thiago zniknęły.

- Tak, wie. Co nie zmienia faktu, że się z tym zgadza, tak samo jak ja czy ojciec.

- Więc co teraz? Podpisaliście jakąś umowę, a co to znaczy dla mnie – Fabrizio zbliżył się ku mnie i wyciągając rękę z kieszeni, złapał mój podbródek i uniósł go.

- Przystał na Twój warunek. Zostajesz w domu

Krwawe imperium|| Zakończone Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz