Sześć

24 5 2
                                    

Szyję pięć identycznych apaszek z czerwonego materiału w białe grochy. W nadchodzącą sobotę klub organizuje wieczór francuski, a ja zadeklarowałam, że z chęcią zajmę się akcesoriami do kelnerskich strojów, bo spójne elementy garderoby prezentują się znacznie przyjemniej dla oka. Choć może tylko ja przywiązuję do tego uwagę.

Wieczorki tematyczne odbywają się dosyć często. Kuchnia z całego świata, gry, quizy, koncerty i wystąpienia teatralne. Wszystko czego dusza zapragnie, byle tylko zapewnić Royalsom rozrywkę na wysokim poziomie.

Przez długi czas nikt nie przywiązywał uwagi do stroju personelu. Obsługiwaliśmy gości w swoich smutnych, czarnych mundurkach, dopóki któryś z członków klubu nie zarzucił nam braku zaangażowania. Od tamtej pory bawimy się w przebieranki i skłamałabym, mówiąc, że wcale mi się to nie podoba. Choć godzi w moją dumę fakt, że inicjatywa ta padła z ust starego Harringtona i zostaliśmy w pewien sposób do niej przymuszeni, traktuję każdą pojedynczą okazję jako kolejne krawieckie wyzwanie i odskocznię od szarej rzeczywistości.

Terry ułożył już grafik, dlatego wiem, że oprócz mnie na zmianie będzie także Alaya, Peggy, Marcia oraz Kamryn. Kamryn zastąpi Zoe, która tak jak się spodziewałam, nie zagrzała u nas miejsca na dłużej. Była zbyt powolna, ślamazarna i niezaangażowana.

W ubiegłym tygodniu uzgodniłyśmy, że wszystkie ubierzemy czarne spódnice i koszulki w poziome paski, bo akurat wszystkie takowe posiadamy. Kamryn miała przynieść dla nas berety, a Peggy krwisto czerwoną szminkę.

Kamryn ma pięćdziesiąt lat, włosy ścięte na boba i okulary ze szkłami grubymi na centymetr. Nie potrafię jednoznacznie się wobec niej ustosunkować. Potrafi być w porządku. Ale ponad dwadzieścia lat doświadczenia w zawodzie kelnerki i bycie częścią załogi najlepszych restauracji w całej Irlandii Północnej sprawiają, że panoszy się po klubie i okrzykuje samozwańczą kierowniczką naszego skromnego zespołu, co przyprawia mnie o rozdrażnienie. Ma niesamowicie wybujałe ego, dziwną oschłość w głosie i oceniający wzrok godny członkini Yacht Clubu. Do tego ciągle mamrocze pod nosem, a ja muszę wykrzesać z siebie nieprawdopodobne pokłady koncentracji by rozróżnić pojedyncze słowa w gąszczu tej plątaniny, która wymyka się z jej ledwie rozchylonych ust. Czasem czuję się jakbym odpowiadała bezpośrednio przed nią. Nie przed Terrym.

Kamryn załatwiła posadę na barze swojej wnuczce Leah. Nie lubię jej. Marcia oraz Peggy również. Alaya uparcie ją znosi. Leah sądzi, że jej babcia jest w klubie kimś, choć jej kontrakt nie różni się niemal niczym od naszego. Uważa także, że respekt, który jakimś sposobem wypracowała sobie Kamryn, należy się także jej przez wzgląd na łączące je więzy krwi. Nosi więc brodę wysoko uniesioną, a za barem służy bardziej za ozdobę niż realną pomoc dla Daniela, choć Daniel wcale nie narzeka. Nie przyznaje się, ale wiem, że Leah mu się podoba. Wizualnie rzecz jasna, bo charakter ma paskudny, ale dobrze radzi sobie z jego maskowaniem. Myśl o tym, że mogliby zostać parą, a on ciągnąłby ją na każde wspólne wyjście powoduje u mnie odruch wymiotny.

Na nasze szczęście Leah posiada dwie prace, a w klubowy grafik zostaje wpisywana zdecydowanie rzadziej. Dzięki temu nie musimy znosić jej zadartego nosa częściej niż raz na dwa tygodnie.

Deszcz bębni o szyby w moim pokoju. Niebo jest zachmurzone i choć pada już od rana, nie zanosi się na przejaśnienie. Jest poniedziałek w samym środku sierpnia, co oznacza, że nie mam dziś żadnych zobowiązań. Siedzę więc w sypialni, skulona na krześle przy biurku z słuchawkami wciśniętymi w uszy. Z MP3, którą dostałam na zeszłoroczne urodziny, sączą się takty piosenki Need you now. Jako fanka Lady A ściągnęłam na to ustrojstwo każdy ich kawałek.

Nie jestem świadoma upływu czasu. Wiem, że jest przed czwartą, bo mama jeszcze nie woła mnie na obiad. Prowadzi obskurny zakład fryzjerski w przydomowym garażu. Nie narzeka na brak klientek. Lubi to co robi. Ma elastyczny grafik i sama jest sobie szefem. Pomiędzy czwartą a piątą po południu robi przerwę, by nakryć do stołu i odgrzać obiad. Tata wraca z pracy punkt kwadrans po czwartej i wszyscy czworo jemy wspólnie posiłek. W ciągu roku szkolnego rytm ten jest nieco zaburzony. Albo nie ma mnie, albo Charliego. Czasem nie ma nas obojga.

Morze istnieje naprawdęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz