Osiem

28 4 7
                                    

Kartka urodzinowa od zespołu stoi na moim biurku i sięgam po nią każdego dnia. Czytam życzenia i odczytuje imiona wszystkich, którzy się pod nimi podpisali. Jedno przykuwa moją uwagę znacznie bardziej od pozostałych.

Wszystkiego dobrego. - (Nie)przyjaciel z pracy, Liberty Chatto.

Nie wiem dlaczego tak bardzo irytuje mnie fakt, że się tam podpisał. Nazwisko Royalsa nie pasuje do nazwisk załogi i choć wiem, że to oni musieli mu to zaproponować, zapewne tylko dlatego, że tak wypada, nie mam pojęcia dlaczego się zgodził. I dlaczego uznał, że żartowanie z tego jak wyraźnie zaznaczyłam pomiędzy nami dystans, będzie taktowne i na miejscu.

Wściekam się również dlatego, że Liberty wzbudza we mnie tyle sprzeczności. Są chwilę, kiedy naprawdę zaczynam wierzyć, że nie jest jak pozostali. Nabieram się na te jego miłe, czasem niemal poetyckie słówka. Ufam, że jest w nim odrobina przyzwoitości, że jego dusza nie jest jeszcze splamiona pieniądzem i wyniosłością. A później widzę jak ucieka, chowa się z dala od wszystkich. Słyszę jak kłóci się z ojcem, ale wcale nie jest jego oponentem, bo wyraźnie daje znać, że grają do jednej bramki.

Mój wewnętrzny głos rozdziera się na dwie części i teraz obie wrzeszczą w moim umyśle. Jedna alarmuje, aby zacząć działać, aby nie być bezczynnym wobec tego co kombinuje dwoje Chatto. Druga żenująco naiwnie próbuje przekonać mnie, że to ja zachowuję się źle, wydając pochopne osądy. Tak jak mówił o tym samym Liberty.

– Auć! – Charlie piszczy, a ja wyrywam się z otępienia. – Uważaj trochę! – słyszę pretensję w jego głosie. Całkiem słuszną, bo właśnie niechcący ukułam go szpilką w żebra.

– Przepraszam! Gdybyś się nie wiercił... – podrywam się na równe nogi.

– Gdybyś była tutaj trochę bardziej obecna... – przerywa mi, a ja wywracam oczami.

Szyję dla Charliego nową koszulę, bo mama uznała ostatnią za kwintesencję bólu i rozpaczy. Miała nikłe ślady przypalenia od żelazka, nie pasujące guziki oraz prujący się kołnierzyk. Ta jest już niemal gotowa, choć wciąż zbyt za szeroka na jego szczudlastą sylwetkę. Muszę ją zwęzić, dlatego Charlie stoi na taborecie pośrodku mojego pokoju, z ramionami rozłożonymi w bok, a ja kręcę się wokół niego i zaznaczam szpilkami linię cięcia.

– Gdzie jesteś Jem, hm? Bo na pewno nie tutaj. – dodaje, kiedy znowu odpływam.

– Nigdzie. Po prostu Liberty Chatto nie daje mi spokoju! – wybucham, bo mam dość ciągłego zwątpienia i życia w niewiedzy.

– Ty nadal o nim? Nie miałaś sobie odpuścić?

– Nie potrafię.

– Co w tym trudnego? Po prostu przestań psychopatycznie analizować każdy jego krok i wypowiedziane słowo. Zajmij się swoim życiem i zaakceptuj, że co będzie to będzie, a ty nie masz na to wpływu.

– A co jeśli mam wpływ?

Opieram dłonie na biodrach, przybierając wyzywającą pozę, a Charlie wzrusza ramieniem.

– No właśnie o to w tym wszystkim chodzi! – wyrzucam ręce w powietrze. – Co jeśli wydarzy się coś czemu mogłam zapobiec?

– Chyba angażujesz się w sprawy klubu aż nadto. – komentuje, marszcząc brwi. – Nie jesteś żadną zbawicielką, Jem. Nie ty powinnaś się tym wszystkim przejmować. Jeśli Terry pozwala, aby Royalsi mieli wgląd na zaplecze, proszę bardzo. Droga wolna. Ty nawet nie lubisz tej budy.

Waham się, bo to całkowita prawda.

– Tak. Po prostu nie chcę, żeby głupie gierki Chatto odbiły się na moich przyjaciołach.

Morze istnieje naprawdęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz