Dwadzieścia

19 2 2
                                    

Wychodzę z pracy o pół godziny wcześniej, wymawiając się niemiłosiernym bólem głowy, uniemożliwiającym funkcjonowanie. Terry mi wierzy, a ja spycham na bok poczucie winy spowodowane kolejnym kłamstwem.

W gruncie rzeczy nie jestem już potrzebna. Serwis skończył się jakieś trzydzieści minut temu. W sali jadalnej jest cicho i tylko dwa stoliki kończą jeszcze swoje dania, na co my niecierpliwie przestępujemy z nogi na nogę, jak hieny wyglądając przez okienko. Chcemy zebrać puste naczynia i wrócić do domu, ale robi się późno, a ja nie mogę dłużej czekać.

Posyłam przepraszające spojrzenie Marcii, choć wiem, że sobie poradzi, bo przecież to tylko sześć talerzy. Ona macha ręką, zapewniając, że nie mam się czym martwić. Mówi, abym wróciła do domu i wypoczęła, bo rzeczywiście nie wyglądam najlepiej, choć nie ma pojęcia, że ma to związek z nadszarpniętym sumieniem i nerwami odnośnie tego co ma dopiero nastąpić.

Zarzucam na ramiona kurtkę i pośpiesznie opuszczam teren klubu, czując uważne spojrzenie Daniela na plecach. Walka Liberty'ego ma odbyć się za godzinę i muszę się spieszyć, jeżeli nie chcę się spóźnić. Poprawiam na ramieniu torbę, czując na plecach ciężar niewielkiej kamery mojego ojca, której nie używa od lat. Znalazłam ją na strychu. W jednym ze starych, zakurzonych pudeł. Pamiętam o jej istnieniu, bo obserwowałam jej oko w każde święta i urodziny, kiedy byliśmy jeszcze mali, a rodzice koniecznie chcieli uwiecznić każdy moment naszego życia. Przestali to robić, kiedy jako nastolatkowie zaczęliśmy się buntować i zasłaniać twarze rękoma, gdy tylko kontrolka kamery zaczynała mrugać czerwonym światłem.

Pokonuję miasto, podążając na jego obrzeża prosto do Black Bear Brewing. Tym razem idę sama, bo plan jaki mieliśmy razem z Liberty'm wprowadzić w życie, nie spodobał się Charliemu.

– Nie, Jem. – kręcił głową, gdy mu o tym mówiłam. – Kategoryczne nie. Pomoc pomocą, ale nie uważasz, że posuwasz się za daleko?

Wywróciłam oczami zmęczona tym powracającym wątkiem.

– Miałam cię tylko informować o swoich zamiarach, a nie prosić o zgodę. Jestem dużą dziewczynką i wiem co robię.

– To, że skończyłaś osiemnaście lat nie czyni cię dorosłą.

– To, że ty masz dwadzieścia jeden nie daje ci prawa do decydowania o moim życiu. – odwarknęłam w odpowiedzi, co wyraźnie go uraziło.

– W porządku. Rób co chcesz. Tylko nie przychodź z płaczem.

– Nie zamierzam.

Rozeszliśmy się z niezgodzie co ciąży mi jak dwutonowy kamień. Rzadko kłócimy się na poważnie. Jestem pewna, że teraz oboje tego żałujemy.

Wchodzę do klubu niemniej zdenerwowana niż poprzednim razem. Na bramkach stoi ten sam ochroniarz co ostatnio, choć przewija się tu zbyt wiele twarzy, by mógł zapamiętać moją. Daję mu posłusznie dowód i nie zwracając uwagi na komentarz, który rzuca, przekraczam próg, za którym atakuje mnie duszący zapach alkoholu.

Odtwarzam w pamięci drogę do ciasnego korytarza i toruję sobie przejście przez tańczący na parkiecie tłum. Wzdrygam się na każdy kontakt ze spoconym ciałem. Nie ma w tym nic przyjemnego. W tym momencie chciałabym, aby Charliego był obok. Serce wali mi jak młotem i naprawdę potrzebuję kogoś kto byłby przy mnie blisko.

Przechodzę przez tą samą śmieszną procedurę tłumaczenia się z przyjaźni z Liberty'm Chatto, kiedy drugi z ochroniarzy świdruje mnie powątpiewającym wzrokiem. Dopiero po upływie minut zdaje się przypomnieć sobie, że byłam tu już wcześniej, sprzedając mu niemal identyczną historyjkę, a na jego wargach wykwita grymas. Ten z rodzaju symulujących krzywy uśmiech.

Morze istnieje naprawdęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz