Dwadzieścia dwa

23 2 5
                                    

W klubie jest głośno. Dzieciaki biegają po salach, w których przygotowano dla nich atrakcje. Dorośli sączą grzane wino i cydr przy stolikach, a ja pocę się w stroju wiedźmy znacznie bardziej niż w klubowym mundurku, który zwykłam ubierać.

Przystaję na moment w przedsionku i ściągam ogromny kapelusz. Moje włosy oklapły pod jego ciężarem, więc przeczesuję je dłonią, drugą wachlując rozgrzaną twarz.

– Wszystko w porządku? – Daniel przystaje w drodze z baru do sali jadalnej. W jednej dłoni trzyma tacę ze smukłą karafką wypełnioną szkarłatną cieczą i dwoma filiżankami przeznaczonymi do grzańca. Uśmiecham się na widok jego pomarańczowego krawata, przypominającego dynię. Czuję chwilowy przypływ ulgi, bo dzięki opiekuńczości w tonie jego głosu, odnoszę wrażenie, że między nami nic się jednak nie zmieniło.

– Tak. Po prostu strasznie tu gorąco.

Daniel kiwa potakująco głową.

– Za moment przyniosę ci czegoś zimnego do picia.

Uśmiecham się jeszcze szerzej.

– Dziękuję.

Kiwa głową i wychodzi przez wahadłowe drzwi, a ja wypuszczam głośno powietrze. Wciskam kapelusz ponownie na głowę, słysząc irytujący dźwięk dzwonka dochodzący z kuchni.

– Tak? – wychylam się, zerkając na Bretta pod lampami grzejącymi.

– Czegoś brakuje? Burgery, bułki? Wszystkiego jest wystarczająco?

– Zaraz to sprawdzę. – deklaruję i wychodzę, nie czekając na żadną odpowiedź.

Przeciskam się obok baru. Nie mam pojęcia dlaczego serce bije mi szybciej, ale wali jak potłuczone, kiedy zerkam ukradkiem w kierunku Liberty'ego. Jakaś część mnie, chce wystawić go na próbę. Sprawdzić czy to co mówiły dziewczyny zaledwie kilka godzin temu jest prawdą. Boję się rozczarować, choć kiełkuje we mnie dziwne, ale jakże przyjemne poczucie ekscytacji, kiedy napotykam jego spojrzenie. Nie jest chwilowym rzutem oka. Trwa zdecydowanie zbyt długo, by można było tak je nazwać. Sunie nim od czubka mojej głowy, aż po kostki, a świadomość tego wywołuje na moim kręgosłupie dreszcz. Uśmiecham się nieznacznie i przystaję obok bufetu, zapominając w jakim celu tutaj przyszłam.

– Czegoś brakuje? – sapie tuż za mną Peggy, a ja nagle przytomnieję.

– Właśnie to sprawdzam. Brett pytał, ale wygląda na to, że wszystkiego pod dostatkiem. – karcę się w duchu za to chwilowe roztargnienie i ostentacyjnie rozglądam po bufecie.

W trakcie imprez dla dzieci kuchnia organizuje akcję Zbuduj burgera, która nie jest niczym innym jak możliwością własnoręcznego dobrania mięs i dodatków do kanapki. To jeszcze lepsze niż calvery, bo klubowicze brudzą o dwie trzecie mniej naczyń, co dla nas oznacza znacznie spokojniejszy serwis.

– Dam mu znać. – deklaruję, zerkając na trupio-bladą twarz Peggy.

– W porządku. Ja pójdę zerknąć na stoliki.

Obie kiwamy głową na znak zgody i rozchodzimy się w dwóch różnych kierunkach.

– Wszystko okej! – krzyczę, kiedy znajduję się już w kuchni. Liczę, że kucharze, siedzący po drugiej stronie pomieszczenia na zapleczu, mnie słyszą i cofam się do przedsionka. Podchodzę do wahadłowych drzwi i zerkam przez okienko. Obserwuję jak Peggy i Alay'a krążą pomiędzy stolikami, pytając czy wszystko w porządku. Kiedy nikt się nie uskarża zbierają talerze ze stołu numer osiem i podążają w moją stronę, a ja odsuwam się na bezpieczną odległość, by nie zostać znokautowana drzwiami.

Morze istnieje naprawdęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz