Dwadzieścia pięć

23 2 7
                                    

Dzwonię do Terry'ego, by powiedzieć mu, że nie jestem w stanie przyjść do klubu, bo nie najlepiej się czuję. Nie muszę szczególnie udawać, aby go przekonać, bo rzeczywiście czuję się kiepsko, a głos mam zachrypnięty od płaczu. Trudno jest mi się pogodzić z wydarzeniami minionego dnia. Nie potrafię wyobrazić sobie, że ja i Daniel już nigdy nie będziemy rozmawiać w ten sam sposób. Są granice, po przekroczeniu których dalsza przyjaźń wyrządza więcej krzywd niż pożytku, a my ją przekroczyliśmy. Kiedy w grę wchodzą poważniejsze uczucia należy być ostrożnym. Naprawdę niewiele potrzeba, by cierpieć.

Terry wcale się na mnie nie gniewa. Życzy mi zdrowia i karze odpocząć, a ja właśnie to zamierzam uczynić. Chowam się pod kocem i zapalam lampkę przy biurku, by lepiej widzieć igłę. Wyszywam jakiś wzór na tylnej kieszeni moich dżinsów, bo monotonia przeciągania nici przez materiał mnie wycisza. Przez moment potrafię nie myśleć. Nie zastanawiać się co by było gdyby i nie analizować na okrągło tego, co miało już miejsce.

– Jem? – słyszę skrzypienie uchylających się drzwi. – Jesteś w domu?

– Jak widać.

– Nie powinnaś być w pracy?

– Powinnam.

Nie przerywam wykonywanej czynności. Nie chcę zburzyć względnej harmonii jaką udało mi się stworzyć.

– W takim razie co się dzieje?

Charlie wchodzi głębiej do pokoju, a ja wzdycham głośno, bo naprawdę chcę być w tej chwili sama.

– Czy od razu musi się coś dziać?

– Zwykle nie opuszczasz pracy bez powodu.

– Nie najlepiej się czuję. Ot cały powód.

Czuję jego wypalający dziurę wzrok na plecach. Nie muszę się odwracać, by wiedzieć że opiera się ramieniem o ścianę i krzyżuje ramiona na piersi. Na podstawie barwy jego głosu, potrafię wywnioskować jak zaniepokojony wyraz przybiera jego twarz.

– Co ci jest?

– Charlie błagam... Nie dziś.

– Popatrz na mnie, Jem. Nie lubię mówić do twoich pleców.

Przymykam powieki i wypuszczam powietrze z rezygnacją. Nie chcę tego robić, bo kiedy tylko odwrócę się w jego stronę, zauważy zaczerwienione oczy i opuchnięte powieki. Zacznie zadawać pytania, na które nie mam siły udzielać odpowiedzi.

– Jem? – ponagla mnie, a ja posłusznie robię to o co prosi, bo nie ma sensu odwlekać.

– Wszystko w porządku, Charlie. – zapewniam, kiedy prostuje się gwałtownie, a jego ramiona opadają wzdłuż ciała. Podchodzi o krok bliżej, jakby musiał w czymś się upewnić.

– Płakałaś.

– Tak, ale już w porządku.

– To przez niego? – pyta, zbijając mnie z tropu.

– Przez kogo?

– Przez tego Royalsa? Od początku wiedziałem, że...

– Przestań. Nie! – przerywam mu nim i on zdąży obrzucić Liberty'ego całą masą nietrafionych podejrzeń. – To nie przez Liberty'ego.

– Nie?

– Nie.

– W takim razie co się stało?

– To skomplikowane.

– Mam czas. – rzuca się na łóżko i sięga do szuflady z przekąskami. Wywołuje tym u mnie lichy cień uśmiechu, przez co nie mam nawet ochoty protestować. Zamiast tego nabieram głębokiego wdechu i szukam właściwych słów, by zacząć.

Morze istnieje naprawdęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz