Nieobecność Liberty'ego przeciąga się do dwóch tygodni. Terry znalazł dodatkową parę rąk do pracy w postaci Amandy. Pulchnej hipiski o blond włosach do ramion i zabójczym śmiechu. Jest około czterdziestki i wydaje się całkiem w porządku.
Temat Liberty'ego nieustannie odbija się jednak od ścian naszego skromnego kelnerskiego przedsionka. Wszyscy są ciekawi. Wszyscy chcą wiedzieć gdzie jest i dlaczego nie pojawia się w pracy. Zbywające odpowiedzi Terry'ego tylko podsycają zainteresowanie. Nikt nie wierzy, że nie wie co się dzieje. Wszyscy są pewni, że musiał otrzymać jakiekolwiek usprawiedliwienie, bo w końcu jest jego przełożonym. Nie mam pojęcia czy Liberty jakkolwiek tłumaczy swoje kolejne, długotrwałe niestawiennictwo, ale skrupulatnie staram się go kryć.
Macham ręką za każdym razem, gdy któraś z dziewczyn podejmuje ten wątek z oburzeniem. Usiłuję brzmieć naturalnie, mówiąc, że to w końcu syn Royalsa. Że tacy jak on nie muszą się tłumaczyć, bo pieniądze Roy'a Chatto wytłumaczą wszystko. Czuję wtedy na sobie przeszywający wzrok Daniela, który nie ma nic wspólnego ze spojrzeniami, które posyłał mi dotychczas. Jest bardziej oziębły. Zdystansowany. To sprawia, że czuję się nieswojo.
– Jesteś na mnie zły? – idę za nim do baru, kiedy znów wychodzi bez słowa. Wydaje się zniecierpliwiony powracającym tematem. W sali jest jeszcze cicho. Tylko trójka emerytów zajmuje stolik gdzieś w odległym kącie pomieszczenia. Daniel stoi do mnie plecami, dlatego widzę jak wyraźnie się spina. – Za co? – dopytuję.
– Dlaczego wciąż go kryjesz, Jem? – wybucha, odwracając się gwałtownie. Widzę, że daje upust narastającym przez ostatnie tygodnie emocjom. Od niedzielnego poranka w przystani, ani razu nie rozmawialiśmy na osobności. Trochę przez to, że szkoła zajmuje mi wiele czasu wolnego. Ale trochę też dlatego, że boję się być z nim sam na sam. Boję się, że będzie pytał, kiedy ja nie chcę odpowiadać. Boję się sieci kłamstw, którą zaczynam pleść.
Uchylam usta, by odpowiedzieć, ale jestem zbyt wstrząśnięta jego chaotyczną reakcją.
– Dlaczego udajesz głupią zamiast po prostu przyznać, że dostał po mordzie i wstydzi się tutaj pokazać?
– Dlaczego mam o tym mówić?
– Bo zarzekałaś się, że dowiesz się prawdy! – podchodzi bliżej, by nikt nie mógł nas usłyszeć. Z trudem kontroluje swoją frustrację. – Byłaś pierwsza do nakręcania wszystkich wokół! Mówiłaś, że coś kombinują! Podsłuchiwałaś, drążyłaś. Wałkowałaś ten temat męcząc każdego po kolei, a teraz nagle umilkłaś! Dlaczego? Co takiego wydarzyło się tamtej nocy, że zmieniłaś zdanie?
Czuję suchość w ustach i z trudem przełykam gulę rosnącą w gardle. Rozumiem jego złość. Sama dostrzegam niedorzeczność własnego zachowania i policzka palą mnie ze wstydu. Ma absolutną rację. Wplątałam ich w labirynt niedomówień. A teraz odłączam się gdzieś po drodze, bo samodzielnie znalazłam wyjście.
– Nic się nie wydarzyło! – dalej kłamię, choć wiem jak wiele ryzykuję. Wystawiam na poważną próbę długotrwałe przyjaźnie. Ufam, że zrozumieją. Kiedyś, gdy prawda wyjdzie na jaw.
– Nie mówisz mi wszystkiego, Jem. Wiem o tym. – mam ochotę się rozpłakać, słysząc zawód w tonie jego głosu. Powoli odpuszcza. Widzę bezradność w jego oczach. Pewne niedowierzanie, jakby patrzył na kogoś obcego.
– To nie było łatwe patrzeć jak kogoś nokautują, Daniel. – chrypię cicho przez zaciśnięte gardło. – Nie wiesz w jakim był stanie.
– Czego się spodziewałaś? Że będą klepać się po plecach? Mówiłem ci, że...
– Dostałam nauczkę, okej!? – przerywam mu, bo mam dość jego pretensji. – Byłam wścibska i się na tym przejechałam! Zobaczyłam coś czego zupełnie widzieć nie chciałam i prawdopodobnie do końca życia nie wymarzę tego z pamięci! Więc proszę cię, odpuść!

CZYTASZ
Morze istnieje naprawdę
Teen FictionRoyal Bangor Yacht Club to miejsce, w którym świat bogatych wielbicieli żeglugi przenika się z szarą rzeczywistością pospolitych mieszkańców miasteczka. Pomimo to kontrast jest wyraźny, a granica pomiędzy tymi dwoma środowiskami dobitnie nakreślona...