Z trudem wciskam guzik dzwonka do drzwi. Cztery pudełka z gorącą jeszcze pizzą ciążą mi w dłoniach i nieco parzą skórę. Przestępuję z nogi na nogę, czekając aż ktoś wpuści mnie do środka. Z wnętrza mieszkania dobiega mnie muzyka i po upływie chwili zaczynam powątpiewać, że ktokolwiek usłyszał to irytujące brzęczenie, sygnalizujące moje nadejście.
Wciskam więc guzik jeszcze raz, akurat w chwili, kiedy drzwi stają przede mną otworem. Stojący po drugiej ich stronie Daniel, rozgląda się niespokojnie dookoła, a ja przekraczam próg, marszcząc przy tym brwi.
– Spodziewasz się kogoś jeszcze? – pytam, zatrzymując się w korytarzu. Daniel zamyka drzwi, odcinając w ten sposób dopływ światła i w holu zapada półmrok.
– Tak jakby. Sama go zaprosiłaś. Zapomniałaś?
Zagryzam policzka od wewnątrz, bo czuję poczucie winy, choć mam wątpliwości czy uzasadnione.
– Nie miałam pojęcia, że go pominiesz.
– Dlaczego w ogóle pomyślałaś, że go zaproszę?
– Powiedziałeś, że idziesz przekazać reszcie. Poszedłeś do baru, więc uznałam to za naturalne, że miałeś na myśli także Liberty'ego. – bronię się, ale on wydaje się nieprzekonany.
– Miałem na myśli Leah, Olive i Camerona.
Milczę, bo nie wiem co mogłabym odpowiedzieć. Skupiam całą uwagę na piekącym moją dłoń kartoniku, byle tylko nie musieć niczego mówić.
– Poza tym to Royals. Dlaczego miałbym go tutaj chcieć?
– Bo jest częścią zespołu. – odpieram jego argument niemal od razu. – Sam tak powiedziałeś. Po tym jak pozwoliłeś mu wpisać się na mojej kartce urodzinowej.
Pomimo, że nie prowadzimy żadnej gry, czuję cichą satysfakcję i triumf, bo jego twarz traci kolory. Znika wzburzenie, którym emanował jeszcze chwilę temu i ustępuje miejsca zakłopotaniu, bo wie, że nie będzie w stanie z tego wybrnąć.
Czekam chwilę i daję mu szansę na wystosowanie logicznego uzasadnienia, ale wraz z upływem czasu jego twarz rumieni się coraz bardziej. Przeciągająca się cisza staje się dla niego udręką, a wiem o tym, bo wodzi wzrokiem naokoło mojej postaci. Wszędzie byle tylko nie spojrzeć mi w oczy, a ja czuję swego rodzaju lekkość, że w końcu role się odwróciły.
– Co się zmieniło od tamtego czasu? – pytam wreszcie, choć z tyłu głowy spodziewam się tego co usłyszę.
– Ty się zmieniłaś. – odpowiada niemal od razu. – Nie miałem do niego zastrzeżeń, dopóki nie zaczął mieszać ci w głowie.
– On wcale nie miesza mi w głowie! – podnoszę ton głosu, bo nie potrafię tego wytrzymać. Gwałtownym ruchem odkładam pudełka z ciepłymi plackami na podłogę i strzepuję uczucie gorąca ze swoich dłoni. – Dlaczego tak się na niego uparłeś?
– A dlaczego ty tak bardzo go bronisz? Dlaczego nagle jesteście tak blisko, choć jeszcze kilka tygodni temu nie mogłaś na niego patrzeć? Przecież to Royals! A ty nie znosisz Royalsów.
Jestem wdzięczna za głośną muzykę, która zagłusza nasze uniesione głosy. Nikt nie zwraca na nas uwagi.
– On jest inny. – zapewniam.
– W jakim sensie inny, Jem?
– Jest... – urywam, próbując dobrać właściwe słowa, które niczego nie zdradzą.
Myślami wracam do tamtej nocy na jachcie, kiedy dostrzegłam w Liberty'm pokrzywdzonego chłopca. Delikatnego i najzwyczajniej w świecie dobrego. Cofam się do poranka, w którym opowiedział mi wszystko, poruszając we mnie każdą emocję i wykazując się tak olbrzymią wrażliwością. Przypominam sobie z jaką delikatnością zdrabnia moje imię i jak bardzo zaczęło mi się to podobać. Wspominam wolność, jaką mi ofiarował, zabierając mnie żaglówką na morze i niemal znów czuję tą samą ekscytację jak tamtego wieczoru. I czuję tą fascynację jak wtedy, gdy dryfowaliśmy potężnym łabędziem w Pickie Funpark. Kącik moich ust zadziera się przy tym ledwie zauważalnie do góry, ale opamiętuję się, kiedy Daniel kręci z rozgoryczeniem głową.

CZYTASZ
Morze istnieje naprawdę
Teen FictionRoyal Bangor Yacht Club to miejsce, w którym świat bogatych wielbicieli żeglugi przenika się z szarą rzeczywistością pospolitych mieszkańców miasteczka. Pomimo to kontrast jest wyraźny, a granica pomiędzy tymi dwoma środowiskami dobitnie nakreślona...