Rozdział VII

42 5 0
                                    

Heeseung POV:
Wszystko nabrało innych barw, zaczęło się kręcić niczym karuzela. Wszystko inaczej brzmiało, zaczęło szumieć i piszczeć jak nigdy dotąd. Czułem się bezradny. Szczęśliwy i zrozpaczony jednocześnie. Obie te emocje rozrywały mnie od środka, tocząc ze sobą wojnę, a ja nie wiedziałem, której mam pozwolić wygrać.

Nie wiedziałem również czemu leżę na jednej z tych pieruńskich sof, mam wzburzone włosy i bezwładnie rozłożone ręce. Tuż nade mną wisiał Jay z szaleńczym wyrazem swej twarzy. Jego oczy mimo iż były skierowane niby ku mnie, to nie patrzył scrite na mnie. Miał je lekko przekrwione, nienaturalnie rozwarte, jakby sztucznie. Odetchnął ciężko rozwiewając najcieńsze kosmyki.

Przetarł ręką mój zaczerwieniony, wilgotny policzek, schodząc na brodę. Czułem duszności, jakby cała fala gorąca spływała po mnie, a ja nie umiem w żaden sposób tego powstrzymać. Cała moja twarz wręcz płonęła. Musiałem wyglądać paskudnie, lecz najwyraźniej Jay nie zważał na to. Zjechał ręką z brody na szyję, na co westchnąłem, a potem jeszcze niżej. Oparł dłoń na mojej klatce piersiowej, a ja czułem jak jego palce eksplorują każdy fragment.

Natomiast drugą dłonią, zjechał jeszcze niżej, tak, że czułem jego palce na udzie. Mój wzrok, niczym wystrzelona z łuku strzała, wbił się w jego twarz, również nie pozbawionej zarumienienia. Miał lekko napuchnięte wargi, a ja nie chciałem myśleć co powoduje tą reakcję. Zacząłem rzeczywiście obawiać się następnych kroków, szczególnie dlatego, że nie znałem jego zamiarów, nie znałem jego granic. Zastanawiałem się jak się wyrwać, lecz to nie było aż tak banalne. Odwróciłem głowę, chwytając dłonią materiał sofy, wbijając w nią paznokcie. Coraz szerzej rozchylałem usta, coraz ciężej oddychałem. Uśmiechałem się do niego sztucznie udając zachwycenie, bojąc się co ten może mi zrobić gdybym się sprzeciwił.

I nagle niczym grom z jasnego nieba, drzwi rochyliły się z trzaskiem, a ja zatopiłem się w przerażeniu, jakiego jeszcze nigdy dotąd nie zaznałem. Jay oderwał się ode mnie na moment, zostając jakby sparaliżowany. Osoba, która tu przyszła na pewno nie była nikim z obsługi, ani nie była też Sunghoonem. Widziałem go, mieliśmy sobie tak wiele wyjaśnić. Nie sądziłem, że to on przyjdzie do mnie, a nie na odwrót. Nie wiedziałem jednak czy mam się cieszyć, czy Jake właśnie ściągnął na siebie nieszczęście.

- Zostaw go, do cholery! - warknął na Jay'a który wciąż miał ręce oparte w różnych miejscach mego ciała, pozbywając się od dłużej chwili, niepozornie ubrań ze mnie.

Spotkał go w niedwuznacznej sytuacji, wyglądało to zapewnie paskudnie, a wszystko było jasne, jaśniejsze niż słońce. Nic nam się nie da ukryć choćbyśmy próbowali cokolwiek zatuszować.

✯✯✯

Jake POV:
Właśnie wybudziłem się z transu, do którego sam się doprowadziłem. Co ja właśnie zrobiłem? Wplątałem się w tą spiralę brudów wkopywanych pod ziemię, nie widzących promieni słońca, jak mogłem tak pochopnie postąpić? Czego właściwe chciałem? "Uratować go"? Niby z jakiej racji? Może by się zaćpał na śmierć?

On w każdej chwili może wstać, coś mi zrobić, a czy ja kogoś obchodzę? Prawdopodobnie żaden z nich nie jest trzeźwy, więc są nieobliczalni. Czy na jego sercu... czy na czyimkolwiek sercu będzie leżał kamień żalu, powątpienia, jeżeli nie wyjdę już stąd żywy?

Spojrzałem na szklany stół. Roztworzyłem wargi. Czyli jednak Sunghoon się nie mylił. Z otwartej walizki, wysypane były puste woreczki, z resztakmi osadzających się proszków, wykorzystane strzykawki, a opakowania tabletek niechlujnie zakręcone, czyli też musiało być choć raz roztwarte. Przeniosłem wzrok na nich. Kasztanowy brunet (Sunoo) z odchyloną do tyłu na oparciu głową, przymrużonych oczach, niechlujnej, zagniecionej koszuli, leżał, z rozłożonymi rękami, opuszczając nasz świat niemalże absolutnie. Podszedłem do niego sprawdzając czy nadal oddycha, układać go w nieco mniej potwornie wyglądającej pozycji.

I Hate You I Love You || Heejake || Ramyeons  Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz