14.Tajlandia

1.1K 36 2
                                    

Obudziłam się o godzinie 3:00, bo w tedy zaczął dzwonić mój budzik. Pierwsze co zauważyłam to to, że zasnęłam w salonie, a jestem w swoim pokoju. Wreszcie postanowiłam wstać z mojego łóżka i zaczęłam się szykować. Dzisiaj postanowiłam założyć białe spodnie, zieloną koszulkę i białe buty na obcasie. Włosy za to zostawiłam rozpuszczone. Jak już byłam gotowa to o 3:30 zeszłam na dół, gdzie zastałam Vincenta i Williama.
- Dzień dobry. - Powiedziałam i zaczęłam robić sobie śniadanie. Zasiadając z śniadaniem do stołu, zaczęłam rozmowę z najstarszymi z rodzeństwa Monetów.
- Więc w jakiej sprawie wylatujemy na tę „wakacje”?
- Dowiesz się na miejscu Droga Hailie. - Powiedział Vincent, także jedząc swoje śniadanie i przeglądając telefon. Ja w tym momencie spojrzałam na Williama, ale ten jakby  ignorując moje pytanie zaczął jeść swoją porcję. W takiej atmosferze przesiedzieliśmy do momentu, aż Dylan, Shane i Tony nie przyszli zaspani. Już szli sobie zrobić coś do jedzenia, ale ich wyprzedziłam podając im porcję, które specjalnie dla nich zrobiłam, przypuszczając, że będą zaspani. Po zjedzeniu śniadania była godzina 4:10, więc zaczęliśmy się zbierać do wyjścia, a o 4:30 byliśmy już w drodze na lotnisko. Postanowiłam, że przez ten czas będę pracować, bo i tak nie mam co robić. W samolocie Monetów byliśmy o 5:00. Szczerze? Jakbym mogła to bym poleciała swoim samolotem, ale nie chcę, żeby taki Vincent wiedział, że należe do Organizacji. Potem zadzwoniłby do Camden'a i byłoby po mnie. Ale wracając lot miał trwać około 5 godzin, więc miałam zamiar pracować. W pewnym momencie, gdy odpisywałam na jednego z wielu maili to przyszedł do mnie Dylan.
- Co robisz dziewczynko? - Zapytał. Akurat miałam ochotę kogoś powkurwiać. Cóż. Padło właśnie na niego.
- Pisze.
- Z kim? - Zapytał.
- Z moim chłopakiem? - Bardziej zapytałam niż stwierdziłam, po czym uznałam, że wyłącze telefon jakby miał mi go zabrać. Jak zobaczyłam jego minę to chciało mi się tak śmiać, że to szkoda gadać. No ale, że ja jakoś, za dużo emocji nie pokazuję to w tej chwili miałam poważną twarz.
- Z JAKIM CHŁOPAKIEM?!!! - Zapytał wkurwiony na maxa. Niestety jego krzyki spowodwały przyjście całej bandy dobermanów ( czytaj: Monetów ), którzy się zaciekawiło całym zajściem.
- Nie krzycz. - Powiedziałam spokojnie, a w tej chwili miałam ochotę go zamordować. No cóż. Musiałam się powstrzymać, bo inaczej ich mama by mnie zabiła. Dosłownie zabiła.
- Droga Hailie o jakiego chłopaka chodzi? - Zapytał jedyny Vincent spokojny. Zresztą jak zawsze.
- O żadnego. Nie wiem o co wam chodzi w tej chwili. - Powiedziałam chłodno. Na moje słowa Dylan prychnął.
- Nie no kurwa wcale. Dosłownie przed chwilą z kimś pisała. - Powiedział, a mi się śmiać chciało.
- Uważam, że to już będzie koniec waszej kłótni. - Powiedziałam i się przesiadłam siedząc tam do lądowania. Po wyjściu z tego przeklętego samolotu udaliśmy się do helikoptera, który nas przetransportował na prywatną wyspę Camden'a Moneta. W końcu idąc plażą niestety zobaczyłam idącego w naszą stronę ojca Monetów. Bo prawda jest taka, że niby jestem Monet, ale jednak nie. No ale wracając, gdy ten stary dziad do nas podszedł to zaczął się witać ze swoimi synami na końcu podchodząc do mnie. Ja za to patrzyłam na niego swoim najbardziej lodowatym spojrzeniem jakim potrafiłam.
- Witaj królewno. - Powiedział Camden, a mi się chciało oddać wszystko co zjadłam dzisiaj na jego przezwisko.
- A pan to? - Zapytałm niby to z niewiedzą, ale też z satysfakcją, bo patrząc na niego na pewno nie spodziewał się takiej odpowiedzi.
- Droga Hailie to jest nasz ojciec. Idzie to także za tym, że twój też. - Powiedział Vincent.
- Nie powiedziałabym. - Powiedziałam do Vincenta, a potem zaczęłąm niby to robić wyżut, bo prawda była taka, że Lindsay była dla mnie jak taka mama. Wiadomo Gabriela była moją „niby” matką, ale bardziej pasowało to miano właśnie Lindsay. - W takim razie gdzie się pan podziewał, gdy był pan potrzebny.  To po pierwsze. A po drugie to skąd tak właściwie mam wiedzieć, że pan jest moim ojcem. A może był to kto inny?
- Skoro uważasz, że nie jestem twoim ojcem to możemy zrobić testy DNA? Jeśli chcesz to możemy pojechać tam nawet teraz. - Zaproponował Camden.
- O nie. Nie będę po żadnych klinikać łazić z człowiekiem, którego nie znam. - Powiedziałam mimo, że to nie była prawda, bo Camden'a Moneta znam lepiej niż jego synowie. Za to fajnie mi się patrzyło na ten ból w jego oczach. Dziwi mnie jednak to, że Moneci nie potrafią przyjąć prawdy jaką się im mówi. Ale wracając po moich słowach Camden się łaskawie zamknął i ruszyliśmy do jednej z niewielu willi należącej do Monetów. Nie oznacza to, że ja mam ich tak mało. Z pewnością mam ich więcej niż oni razem wzięci. W sęsie, wiadomo, jestem jedną z najbogatszych ludzi na świecie więc nie ma co tu zbytnio mówić. No ale nie powiem, że ta willa nie była ładna, bo była spoko. Najbardziej jednak zniechecało mnie nie wnętrze willi, a jej obecni mieszkańcy - Moneci. Niestety będę musiała to przeżyć, a potem wyprowadzę się do Lindsay. Chyba, że coś pójdzie nie daj Boże po mojej myśli, bo w tedy będzie naprawdę źle. Jak tylko przeszłam przez próg tej willi to od razu weszliśmy do kuchni na obiad, którego jeść nie zamierzałam. W końcu nigdy nie wiadomo co może tam być.
- Czemu nie jesz dziewczynko? - Zapytał Dylan.
- Czemu jesteś taki wścibski? - Zapytałam z powagą, a w środku się śmiałam.
- Jestem wścibski, bo nie dość, że raz zaginęlaś nam na cholerne 2 dni to teraz jeszcze nie masz zamiaru jeść! - Krzyknął już zirytowany Dylan.
- Ja nie jem?!!! - Krzyknęłam.
- Tak o tobie mowa!!! - Odkrzyknął, a ja wstałam i ruszyłam na dwór, gdzie było jeszcze dość ciepło, ale miałam to gdzieś. W tej chwili liczyło się tylko, aby odejść i się uspokoić. No, ale na początku szłam dość szybkim tempem, po czym dopiero gdy już byłam daleko willi zwolniłam idąc spokojnie i rozmyślając nad wszystkim. W pewnym momencie usłuszałam dźwięk przychodzącego połączenia z mojego telefonu, więc postanowiłam na niego spojrzeć. Okazało się, że dzwoni Vincent. Czy oni chociaż na chwilę nie potrafią zostawić mnie w spokoju. Na początku myślałam, żeby odebrać, ale szybko zmieniłam zdanie chowając telefon do kieszeni i zatrzymując się, bo akurat był zachód słońca, czyli w idealnym momencie Dylan mnie wkurzył.

Hailie Monet - Szefowa OrganizacjiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz