Siedziałam cała zapłakana na komisariacie, błagałam ich, by zadzwonili na policję w LA, ale oni zbagatelizowali moją prośbę, próbowałam się dodzwonić do Lili, ponieważ wczoraj podczas imprezy, zadzwonił mój telefon, gdy spojrzałam na ekran widniało imię Lili lecz głos po drugiej stronie nie należał do niej, lecz do tego dupka Marcus groził, że jeżeli nie zjawię się do dziś wieczora Lili zginie, a ja wiem, że on nie żartuje. Próbowałam, się do niej dodzwonić, lecz nie odbierała.
A: Britany, ja muszę tam jechać! - powiedziałam krzycząc.
B: Proszę cię nie jedź - próbowała mnie zatrzymać.
A: Lili nie może zginąć przeze mnie - zaczęłam zanosić się płaczem.
B: A ślub?.
A: Zdążę, mam jeszcze tydzień, będę obiecuje.
Sprawdziłam najbliższy lot jak dobrze, że za dwie godziny mam wylot, szybko wróciłam do domu, spakowałam to co w tej chwili przyszło mi do głowy, nagle do pokoju wszedł tato.
- Tylko, mi nie mów, że lecisz do tego całego Matteo - skrzyżował ręce i przyglądał mi się badawczo.
- Nie, jadę uratować Lili - czułam, że zaraz się popłaczę.
- Coś się stało ? - próbował mnie uspokoić.
- Tato, nie teraz opowiem ci, gdy będzie po wszystkim - odepchnęłam go i wybiegłam z mieszkania.
Britany wraz ze Stanleyem odwieźli mnie na lotnisko, gdy tylko przekroczyłam próg lotniska, zaczęła się odprawa, pożegnałam, się z Britany i ruszyłam do swojej bramki, biegłam jak opętana wiedząc że i tak to w niczym mi nie pomoże, bo i tak nie przeleportuje, się tam. W końcu ruszyliśmy, nie zmrużyłam oka ciągle płakałam i modliłam się by nic jej nie zrobił, po kilku godzinach byłam już na miejscu, od razu wybrałam jej numer w końcu po trzech próbach odebrał ktoś jej telefon, był to Marcus kazał mi się kierować do jej mieszkania, więc zrobiłam tak jak mi mówił, akurat przy przystanku stała taxi, poprosiłam kierowcę by jak najszybciej zawiózł mnie pod adres który mu wydukałam, tak jak poprosiłam szybko byłam na miejscu, trzasnęłam drzwiami i pobiegłam do jej mieszkania, drzwi były zamknięte stukałam i waliłam oraz darłam się wniebogłosy, nagle drzwi otworzyły się i byłam w szoku, nie otworzył mi je Marcus a Lili.
A: Co jest? O co tu chodzi do cholery? - ledwo wypowiedziałam pierwsze słowo byłam mocno zdyszana.
L: On tu jest- wydukała przewracając oczami.
A: Coś ci zrobił?.
L: Szarpaliśmy się i popchnął mnie, ale nic mi nie jest.
Weszłam do pokoju, w którym przebywałam u niej i chciałam się rzucić na niego, ale on chwycił mnie i przydusił do ściany swoim ciałem.
M: Tęskniłem - szepnął.
A: Jak śmiałeś pchnąć Lili- uderzyłam go w polik.
M: Nie chciałem, ale ona nie chciała mi powiedzieć gdzie jesteś - wymachiwał rękoma.
A: To cię nie usprawiedliwia do tego byś tu przyszedł i ją tak traktował.
M: Widziałem twojego Kochasia - burknął.
Nagle do pokoju wparowała Lili, kazała mu się wynosić, lecz on nawet nie drgnął z miejsca.
L: Już nie jej - dodała.
A: Cicho bądź - złapałam, się za głowę.
Chciałam wyjść z pokoju, on złapał mnie za dłoń.
M: Zrobił ci krzywdę? - zapytał zdenerwowanym tonem.
A: Nie twoja sprawa.
Lili nie potrzebie odezwała się i wygadała, że chciał mnie uderzyć i że mnie dusił, nawet nie wiecie jak Marcus się wtedy wściekł, jego oczy stały się mętne jak by diabeł w niego wstąpił, wiedziałam co chcę zrobić, gdy chciał wyjść ja złapałam go za rękę.
A: Proszę cię nie! - błagałam go by nic głupiego nie robił.
M: Nikt, nie ma prawa.
A: Wiem, ale nie chcę byś go.
M: Zabił? - przerwał mi.
A: Tak - spojrzałam na niego gniewnie.
Nie wiem co sobie wtedy myślałam, ale wyszłam za nim.
A: Chce iść z tobą.
M: Dokąd? - zapytał.
A: Wiem, że jedziesz do niego - odburkłam.
M: I co z tego, ty tu zostajesz - warknął.
A: Nie i koniec - tupnełam lewą stopą.
Nie dałam za wygraną, wsiadłam z nim do auta, ruszył przed siebie on doskonale wiedział gdzie mieszka Matteo i o której kończy pracę, zastaliśmy go przed jego biurowcem, akurat stał z jakąś dziewczyną, Marcus wyszedł i z całej siły uderzył go w twarz, on upadł Marcus nachylił się nad nim i jeszcze raz uderzył go, gdy widziałam, że chce zrobić to ponownie wybiegłam z auta i krzyczałam by przestał, on spojrzał mi się prosto w oczy i przestał, podszedł do mnie i prosił tam go zmieniła, chcę stać się lepszym człowiekiem, Matteo spojrzał na mnie.
M: Amy, kochanie - wytarł wargę z krwi.
A: Jesteś skończony - dodałam.
Weszłam do auta, nie wiedziałam co powiedzieć, na słowa wypowiedziane przez Marcusa spytał, czy może mi zabrać trochę czasu, chciał zabrać mnie do jeden z restauracji, zamówił dużą pizzę hawajską, podczas czekania, zaczęliśmy rozmawiać.
M: Kocham cię Amy, ale już tak dłużej nie mogę - odparł.
A: Zaraz co nie możesz?.
M: Przy tobie robię się tyranem - zaczął się jąkać.
A: Przecież byłeś nim zanim.
M: Nie, aż takim - przerwał mi.
A: Zapomnij o mnie, tak będzie.
M: Najlepiej ? Gdyby to było takie proste - parsknął śmiechem.
Zaczęliśmy powoli jeść przyniesioną nam pizzę, sama nie wiedziałam co począć, zamurowało mnie to o czym się dowiedziałam. Po skonsumowaniu wyszliśmy Marcus zapytał dokąd chcę aby mnie odwiózł, ale ja podziękowałam mu i oznajmiłam, że wrócę uberem, ale on nalegał więc zgodziłam się i odwiózł mnie do Lili, staliśmy tak dobrą chwilę przed jej mieszkaniem nie sądziłam że on chcę się zmienić.
M: Chciałem, cię zobaczyć, bo wiem, że nie chcesz mnie widzieć - spuścił wzrok.
A: To nie tak, że nie chce, ale ty jesteś nieobliczalny.
M: Wszystkiego najlepszego skarbie - podszedł ucałował mnie w czoło i wyjął małą szkatułkę, otworzyłam ją a w niej znajdowała się bransoletka.
A: Dziękuję, nie trzeba było - czułam rumieńce na moich polikach.
M: To nasze ostatnie pożegnanie - szepnął.
A: Słucham? - odpowiedziałam ze łzami w oczach.
M: Tak bardzo cię kocham, że nie chce cię skrzywdzić - przytulił mnie mocno.
Stałam zapłakana nie sądziłam, że go jeszcze będę w stanie pokochać, ale stało się moje uczucie powróciło, ale jego już nie ma odszedł zostawiając mnie samą i zapłakaną.
CZYTASZ
Gdzie Jesteś M ? ( TOM 2) [+18]
RomancePROLOG Każdego dnia bałam, się tak samo jak tamtego co noc mi, się śni. W moich snach widzę go znika jak duch, ale zaraz powraca i mówi że któregoś dnia, się spotkamy. Przeraża mnie fakt iż może do tego dojść, ponieważ nikt nie wie gdzie on jest