Rozdział czwarty

307 15 0
                                    

Alexander

Nienawidziłem kolacji biznesowych. Od zawsze i chyba na zawsze. Ale posiadanie tak dużego majątku i przynoszącej miliardowy dochód spółki zobowiązywało do stawiania się na nich. Poza tym byłem magnatem na rynku nieruchomości, a moje zdanie liczyło się bardziej niż zdanie kogokolwiek innego. Spotkania z inwestorami i kontrahentami były nieodłączną częścią tego świata. Należało dbać o dobre imię i znajomości. To był jeden z kluczy do sukcesu. Drugim była ciężka praca.

Od dziecka wychowywałem się w luksusie i świecie bogatych dzieciaków. Ojciec od małego dawał nam lekcje na temat biznesu i wprowadzał w wielki świat. Ale pojęcie prawdziwej pracy poznałem w momencie, kiedy postanowiłem zbudować własne imperium. Oczywiście z pomocą brata, który pracował równie ciężko jak ja.

Ukończyłem studia z wyróżnieniem. Biznes, którego wymagał ode mnie ojciec i architekturę, której zapragnąłem. Studiowanie dwóch kierunków było wymagające, ale nigdy w życiu nie czułem większej determinacji niż wtedy. To był klucz. Pierwszy stopień na drabinie sukcesu. Kiedy się na niego wspięłem, zakasałem rękawy i rzuciłem się do pracy. Krok po kroku wchodziłem coraz wyżej i wyżej. Mało spałem, nie miałam czasu na jedzenie i zapominałem o jakimkolwiek odpoczynku. Sukces ma swoją cenę i byłem w stanie ją ponieść żeby dotrzeć na szczyt.

Każdy przecież wie, że najlepsze widoki są z góry.

-Zajebiście być w domu - powiedziałem do Eastona zdejmując krawat.

Weszliśmy do mojego apartamentu, po tym jak urwaliśmy się z kolacji trochę wcześniej. Myślałem, że rzucenie się w wir pracy pomoże mi oderwać myśli od problemów w życiu osobistym, ale okazało się, że kolacja drażniła mnie mocniej niż zwykle.

-Byłeś większym chujem niż zazwyczaj - mruknął niezadowolony po tym, jak z uśmiechem na twarzy musiał łagodzić mój spór z właścicielem firmy, będącej naszym największym podwykonawcą.

-Nie on decyduje o projektach tylko ja, zespół doświadczonych architektów i prawo budowlane. A jeśli coś mu się nie podoba to niech zamknie firmę i zajmie się czymś innym. - Poszedłem do lodówki i wyjąłem z niej butelkę wody.

-Dobra, ale nie trzeba było wszczynać awantury. Jak masz po powrocie zachowywać się jak największy na świecie debil, to wróć do Illinois. Może Hunter ma ochotę się z tobą męczyć, bo ja odpadam - narzekał dalej. - Wczoraj wparowałeś do biura, zrobiłeś problem z niczego na spotkaniu, później pokłóciłeś się z biedną Katy, a na koniec oberwał dział finansowy. Wszyscy są uradowani z twojego powrotu. Wiesz że to miłe jak ludzie uśmiechają się na twój widok zamiast uciekać? Musisz tego spróbować.

Nie licząc Eastona i jego córki, Huntera i czasami Zoe, nikt nie uśmiechał się na mój widok. A przynajmniej nie robił tego szczerze.

-Jestem skuteczny, a nie przyjacielski - odparłem upijając łyk z butelki.

Zacząłem rozpinać koszulę i pozbywać się garnituru.

-Można połączyć te dwie rzeczy - oponował Easton.

On również zdjął krawat i rozpiął dwa górne guziki w białej koszuli. Opadł na moją ogromną sofę i złapał w rękę kontroler do PlayStation.

-Podziękuję. Nie jestem tobą. Idź się przebierz. Idziemy biegać - zarządziłem udając się w stronę garderoby. Musiałem wylądować gdzieś złość. Wypocić ją, zmęczyć się na tyle, żeby odpuściła.

-Pojebało cię. Pada. Nigdzie nie wychodzę.

-Serio? Deszcz się odstrasza? - Odwróciłem się i spojrzałem na brata, ale po jego minie wywnioskowałem, że nic nie wskóram w tej kwestii. Westchnąłem rozdrażniony. - Dobra. Siłownia.

Miasto złamanych serc [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz