Rozdział drugi

364 25 6
                                    

Alexander

Podobało mi się, że każdy czuł do mnie respekt. To było rewelacyjne uczucie. Nie musiałem się odzywać, a ludzie doskonale wiedzieli, że jestem kimś ważnym i nie warto ze mną zadzierać. Ta jedna rzecz pokazywała mi, jak wiele osiągnąłem. Nie pieniądze, nie luksusowe samochody, nie drogie wyjazdy czy garderoba.

Respekt.

Napawałem się nim każdego dnia.

To nie tak, że nie znałem go wcześniej. Pochodziłem z bogatej rodziny. Nauczyciele kłaniali się moim rodzicom w pas, co już dawało mnie i bratu przewagę w szkole. Szybko więc zrozumiałem, że pieniądze są kluczem, właściwie do wszystkiego. Mając pieniądze miało się szacunek, najlepsze dziewczyny i kumpli. Można było wyprawiać imprezy, na których alkohol lał się strumieniami i nikt nie mógł nam nic zrobić.

Ale bywa tak, że bańka pęka. Jak za dotknięciem magicznej różdżki, znika, a rzeczywistość okazuje się bardziej brutalna niż do tamtej pory się sądziło.

Może pieniądze i nazwisko dawały władzę, ale temu kto na nie zapracował. Ja byłem nikim.

Alexander, syn Adama.

Tym byłem dla partnerów biznesowych i wielkich ludzi. Liczył się ojciec i jego sukces, nie ja.

Kiedy życie napisało dla mnie zupełnie inny scenariusz niż sądziłem, rozstałem się z pieniędzmi ojca. Nie po to, żeby żyć skromnie. Dość mocno lubiłem drogie samochody, wielkie, nowoczesne apartamenty i wystawne życie żeby zrezygnować z bogactwa. Bardziej chodziło o to, że pragnąłem sam zapracować na swoje nazwisko. Udowodnić, że się liczę.

Dlatego tak mocno napawałem się tym, że budziłem szacunek. Pokazywało mi to, jak daleko doszedłem i, że byłem na szczycie.

Respekt dawał władzę, a władza dawała kontrolę. Kontrola była zaś tym, czego w życiu potrzebowałem. Co sprawiało, że odpowiednio funkcjonowałem w świecie.

Istniały więc trzy filary mojego życia. Respekt. Władza. Kontrola.

-Boże Święty! - pisnęła przerażona Katy, kiedy wszedłem do biura. Recepcjonistka wyglądała jakby właśnie zobaczyła ducha. - Panie Hill! Nie wiedziałam, że pan już wraca.

-Tylko bez modlitw, bo nic nie pomogą - syknąłem. - Zrób mi kawę. A za dziesięć minut chcę mieć na biurku wszystkie ważne dokument i informacje z ostatniego miesiąca.

Kiwnęła głową i wybiegła zza recepcji potykając się o własne nogi.

Kilka osób znajdujących się w holu momentalnie schowało się do swoich gabinetów.

Nie widzieli mnie miesiąc. Zapewne to był najlepszy miesiąc w trakcie trwania ich kariery w tej firmie. Już wyobrażam sobie wspólne wesołe lunche, rzucanie żartami na każdym kroku i wszechobecny luz.

Easton na pewno o to zadbał. Mój brat był moim całkowitym przeciwieństwem. Zapewne dlatego tak dobrze nam szło w biznesie - uzupełnialiśmy się. Co nie znaczyło, że mnie nie irytował swoim wesołym podejściem do całego wszechświata. Robił to. I doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

Oczywiście nie byłem złym szefem. Osobiście dbałem o to, żeby moi pracownicy mieli opłacone dobre ubezpieczenie zdrowotne i dostawali satysfakcjonujące wypłaty. Poza tym finansowałem ich szkolenia zawodowe, oferowałem karty sportowe i maksymalnie dwa dni pracy zdalnej w tygodniu. A co piątek, w porze lunchu, do firmy przyjeżdżał catering.

W zamian oczekiwałem jedynie zaangażowania, dobrych pomysłów, produktywności i nie wyrywania się nieproszonym przed szereg.

Gabinet Eastona stał pusty. Powinienem iść do siebie, ale coś tknęło mnie, żeby zajrzeć do działu projektowego. Tam również nie było nikogo.

Miasto złamanych serc [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz