Rozdział dziewiąty

250 12 0
                                    

Sophia

Minęły cztery lata. Cztery długie, przepełnione bólem, smutkiem i walką o jutro lata. Cztery lata w trakcie których uczyłam się na nowo oddychać i funkcjonować w świecie. Po prostu żyć. Lata gdy każde moje działanie było poprzedzone skrupulatnie skonstruowanym planem. W moim życiu nie istniały przypadki, wypadki i broniłam się jak mogłam przed każdym niepowodzeniem stawiając ostrożnie każdy krok.

Ale cztery lata to za mało, żeby pogodzić się z przeszłością. Żeby o niej zapomnieć, wyprzeć ją, sprawić żeby nie istniała.

Cztery lata to za mało, żeby zapomnieć o miłości, bólu i swojej własnej klęsce. Cztery lata to za mało, żeby pogodzić się z tym, że oddałam Noahowi Taylerowi całą siebie, każdą część duszy, każdy zakamarek serca i każdy milimetr ciała. Oddałam wszystko. Każdy dzień był przepełniony nim. Budziłam się z myślą o nim i zasypiałam z myślą o nim. Był moją pierwszą miłością. Uczuciem wielkim i bezkresnym jak ocean. Fascynującym. Pozwoliłam sobie na swobodne dryfowanie po tych wodach. Każdy pocałunek, dotyk, uśmiech, wspólnie spędzona chwila pozwalały mi dalej utrzymywać się na powierzchni. Zatracałam się, chcąc więcej i więcej. Bo co jak nie miłość buduje ten świat? Dlaczego nie można w niej zanurkować, dać się porwać, płynąć z prądem?

Tylko, że to co zapiera dech w piersiach jest równie mocno niebezpieczne jak piękne. W głębinach, pod powierzchnią wody czai się niebezpieczeństwo czekające na chwile naszej nieuwagi. Kiedy straci się czujność i zachłyśnie wodą można czekać na dwie rzeczy: ratunek lub śmierć.

Tak samo jest z miłością. Otula cię, daje potrzebne do życia ciepło, usypia czujność. Człowiek wobec miłości staje się bezbronną istotą. Jednak kiedy oddaje się całego siebie, trzeba się liczyć z tym, że wystarczy jedna chwila, żeby wszystko stracić. Jedna chwila i woda wlewa się w płuca odbierając oddech.

Jeśli ktoś cię uratuje - żyjesz. Ale nie zapomina się od tak o tragedii. Kiedy odzyskuje się oddech i wraca do żywych, już na zawsze czuję się obezwładniający strach przed oceanem. Każde spojrzenie na niego wywołuje fale tęsknoty, ale również obezwładniającą panikę.

Ja oddałam każdą cząstkę siebie. I zapłaciłam za to zbyt wysoką cenę. A okazało się, że Noah nie był wart nawet centa.

Siedziałam w ogrodzie na dachu budynku. Tylko Hillowie mogli wymyślić ogród górujący nad miastem. Były tu równo przycięte drzewka, kwiaty, wygodne siedziska, stoliki, zadaszone miejsca do pracy, a nawet mini fontanna.

Zdjęłam z nóg szpilki i podciągnęłam kolana pod brodę. Poduszka na rattanowym fotelu była tak miękka, że czułam się jakbym siedziała na chmurze. Przede mną rozpościerał się obraz tętniącego życiem miasta.

Miasta, które liczyło pół miliona ludzi, ale było zbyt małe aby zmieścić w sobie mnie i Taylera. Nas obu - na raz.

Zaczynałam powoli tęsknić za beznadzieją jaką czułam kiedy pracowałam w kawiarni, albo gdy nie dostałam projektu. Było to o milion razy lepsze niż to wszystko co zwaliło mi się na głowę w niespełna dwadzieścia cztery godziny.

Wzięłam telefon do ręki i napisałam wiadomość do Liv. Musiałam się z nią zmierzyć. Zapytać wprost. Usłyszeć, że o niczym nie wiedziała.

Sophia: Noah Taylor pracuje u Hillów. Wiedziałaś, że wrócił do Stanów? Że był w klubie?

Zaczynałam powoli łączyć kropki, jeśli chodziło o sobotnią imprezę. Tequila, była równoznaczna z nazwiskiem mojego największego wroga.

Olivia: Cholera! Pomyślałam, że skoro nie pamiętałaś nocy w klubie, nie będę ci mówić. Że nie wpadniecie na siebie w mieście.

Miasto złamanych serc [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz