Rozdział 45

133 10 26
                                    

"Do you ever wonder what it's like
Losing what you cannot be without?
I'll keep running

I'll try
I'll overcome
Fading stars echo
Reminding us they know
We've come too far to let go
Don't let go" - Skott "Overcome"

----------------
(02.11)

Szedł przez las za krukiem. Nie wydawało mu się to dziwne. Miał wspomnienie wyjścia za nim z mieszkania. Był tu z jakiegoś powodu. Ale za razem pamiętał zaśnięcie w kuchni. Że tak naprawdę był pijany i leżał na podłodze. Tu nie mógł tego odczuć. Wydawało mu się, że nic nie pił. Nie było łez na jego policzkach ani ścisku w gardle. Było, jak tego poranka. Niby był, ale tak odrealniony, zamknięty w swojej głowie, że nie wiedział, co i jak.

Kruk leciał przed siebie bardzo powolnie. Szybował z gałęzi na gałąź, pozwalając, aby Theo zrównał z nim tępo. Nie musiał przedzierać się przez rośliny ani nie potykał się. Las tworzył dla niego idealne ścieżki z którymi naturalnie wiedział, jak podążać. Przypomniał sobie, że to jego miejsce. Że przynależy tutaj bardziej od innych. W szczególności, iż był to jego sen.

Nagle zwierzę zatrzymało się, wpatrując w drzewa przed sobą. Tym razem było jasno. Chłodno i wilgotno, mgła unosiła się zaraz nad trawą, jak o poranku. Pomarańczowe światło słońca wpadało między pnie. Mógł idealnie dostrzec odznaczający się na niebie okrąg. Było spokojnie. Nie był to kolejny koszmar. Czuł, że rzeczywiście może odpocząć. Czuł, że wrócił do domu.

Nie wiedział, gdzie podziała się jego siostra. Zorientował się, że to ją usłyszał, kiedy zasypiał. Nagle zniknęła, a on został z krukiem w lesie. I teraz, kiedy też się zatrzymał, wpatrując w to samo miejsce, gdzie kruk, zorientował się, że nie są sami. Ktoś był zaraz obok jednego z większych drzew. Jednego z większych, jednak też wyglądającego, jakby zbledło i powolnie umierało. Mała, chuda postać. Wręcz jasna na tle lasu. Biała suknia lśniła w słońcu. Bez myślenia zbliżył się, orientując, jak mała jest. To było tylko dziecko.

- Hej, co ty- urwał, orientując się, że dziewczynka skuliła się na usłyszenie jego głosu.

Zbliżył się powolnie. Czuł się źle, strasząc jakieś dziecko. Musiała się tak bać, całkiem sama, w środku lasu. Nawet jeśli był to jego sen, miał wrażenie, że jest to prawdziwa osoba. Inna istota, która jakimś cudem dostała się do jego głowy, co wcale nie było już aż tak odrealnione.

Kiedy myślał, że stanie z dziewczynką twarzą w twarz, schowała się za pniem, uciekając. Natychmiast ruszył za nią, nadal starając się nie być zbyt gwałtownym.

- Ej, nie musisz się mnie ba- urwał, nie zastając za drzewem nikogo. Po dziecku nie było śladu, jakby nigdy tu nie było.

- Bać? - usłyszał zaraz za sobą. Nie był to dziecinny głos...a właściwie głosy. Było to, jakby na raz zwracało się do niego kilka osób. Odwrócił się, natychmiast spostrzegając kolejną postać; tym razem wyższą od niego i mocniej zbudowaną. Kobieta stała naga. Jej brązowa skóra była wręcz identyczna do koloru pni drzew - Nie boję się ciebie. Nie tutaj. To mój dom, w którym - zabrzmiała smutno, jednak nie poruszyła się. Stała, jak posąg - ostatnio jest dużo niechcianych gości. Takich, którzy przychodzą, aby zniszczyć i okraść.

Na to stwierdzenie sam poczuł, jak coś kłuje go w sercu. Rzeczywiście las zaczął wydawać się być zniszczony, jakby trawiła go zaraza...albo zwyczajnie pojawiło się w nim więcej ludzi. Miejsce umierało i Theo czuł to, jakby umierała część niego.

Podszedł bliżej kobiety. Robił to znów powolnie oraz z uwagą, aby nie wydać się zagrożeniem. Nie chciał być tym, który psuje to miejsce. Nie mógł powstrzymać się przed obejrzeniem dokładniej kobiety. Chodziło głównie o jej skórę - bardzo nierówną, wręcz pofalowaną, jakby złożona była nie z jednolitej warstwy a z pojedynczych, splecionych z sobą pasów. Jej głowa, na pierwszy rzut oka łysa, okazała się porośnięta małymi roślinami, które schodziły po ramionach na plecy. Porastała ją trawa i mech, tworząc jedność z "skórą". Wreszcie stanął na tyle blisko, aby zobaczyć, że całe jej ciało stworzone jest z roślin zrośniętych w jedno. Wyglądał pięknie, jednak przerażająco.

- Tu nie ma boga. Przynajmniej nie tego, o którym myślisz - jej głos był delikatny, jakby tłumaczyła coś dziecku. Nawet nie zorientował się, że tak pomyślał; że w jego głowie przetoczyło się "boże". Głos roznosił się, wydając być powtarzanym przez kogoś niewidzialnego.

- To który? - nie potrafił się powstrzymać. Czekał zbyt długo na kogoś, kto może mieć odpowiedzi, aby teraz sobie odpuścić.

- Wiele. Jest ich tu pełno. Ale są starzy. W większości zapomnieni. A z nimi zapomniano o nas - spojrzała na drzewo za Theo z cieniem tęsknoty - Część nawet zabito.

- Nas? - zwrócił uwagę. Nie widział nikogo więcej ani nie pamiętał, aby taka sytuacja kiedyś już się zdarzyła, a ponoć było ich tu pełno.

- Żeby zobaczyć swoich musisz być gotowy - powiedziała z uśmiechem w głosie, ale wyraz jej twarzy nic się nie zmienił - i chcieć zobaczyć.

"Swoich". Już domyślał się, że nie jest zwykłym człowiekiem, praktycznie to wiedział, jednak usłyszenie tego od kogoś innego, jeszcze brzmiącego tak pewnie, posyłało go w lekką panikę. Myślenie o sobie jako o stworzeniu innym, niż człowiek, było dość niepokojące. Zmieniało cały jego światopogląd.

- Nie denerwuj się tym tak bardzo - przerwała jego potok myśli. Nagle była bliżej. Stała już tylko kilka kroków dalej. Przyglądała mu się uważnie - Może ty wychowywałeś się wśród ludzi, ale zawsze wiedziałeś, prawda?

Zawsze? To było raczej złe określenie. Nie czuł tego przed śmiercią jego siostry. Nie aż tak bardzo. Dopiero po tym, po ranie zadanej przez wilka, pojawiło się w nim to...
to. Zawsze lubił las. Kochał to miejsce, jak swój dom, jednak nie był z nim wcześniej tak związany, jak teraz.

- Tak, twoja siostra - westchnęła, znów smutna, jednak bez oznaki tego na jej twarzy - Już na zawsze będzie tutaj. Została po tej stronie. Przynajmniej zazwyczaj zostaje.

Spojrzała w górę, nad Raekena. Gałęzie drzew plątały się tam z sobą, tworząc prawdziwy dach. A w tym wszystkim kruk. Zakrakał, aby zwrócić na siebie uwagę.

Theo praktycznie natychmiast stracił zainteresowanie czymkolwiek innym. Spojrzał na zwierzę z szokiem. Coś w jego głowie wskoczyło na miejsce.

- Co to znaczy? - zapytał wręcz panicznie. Przeskakiwał wzrokiem między ptakiem a hamadriadą. Ta nazwa automatycznie pojawiła się w jego głowie - Co masz na myśli przez zazwyczaj? Czy Tara-

- Pora wstawać - pojawiła się nagle prosto przed jego twarzą - Wilk cię znalazł - dodała z dziwnym uśmiechem. Jakby chciała pokazać mu się jako miła, ale jej twarz nie była zdolna do poruszenia się w ten sposób.

- Nie, czekaj!

Otworzył oczy, zostając ogarnięty przez ciemność. Nie było śladu po poranku ani względnym cieple. Było ciemno, zimno i mokro. Jego dłonie zaciskały się przez panikę. Wiedział, że ma szeroko otwarte oczy, ale nie mógł zobaczyć nic. Trzymał się tego, co mógł, jakby miało to przywrócić go do snu. Jakby wreszcie mógł przez to poznać prawdę.

Ktoś był tu z nim. Mógł go poczuć. Ciepły oddech na jego nadgarstkach, podróżujący aż do szyi. Ciepło drugiego ciała. Oczy wpatrzone prosto w niego.

- Theo! - podskoczył, ściskając dłonie bardziej, na usłyszenie tego głosu. Był zaraz obok, ale nie powinien. Był przecież u siebie w mieszkaniu. Schlał się i odleciał. Czemu Liam tu był? Czemu- Theo, przes- głos miał łamiący się i ochrypły. Jakby coś ściskało jego gardło - T.

Ciemność wreszcie odeszła sprzed jego oczu. Zaczął rozpoznawać kształty. Wreszcie dostrzegł światło księżyca.

I Liama.

Leżał pod nim. Niebieskie oczy wpatrzone prosto w niego z przerażeniem i łzami. Był cały czerwony. Wręcz siny. Trzymał jego dłonie, zaciśnięte na...

Odskoczył na bok, upadając na trawę. Dunbar poderwał się, panicznie biorąc oddech. Świszczał w jego gardle, jakby miał coś wewnątrz zmiażdżone. Możliwe, że tak było. Theo trzymał go z siłą, jaką nie wiedział, że ma. Patrzył z przerażeniem na swoje dłonie, jakie jeszcze sekundę temu zaciśnięte miał na gardle młodszego chłopaka. Nie rozumiał dlaczego. Nie wiedział, co się stało. Sam zaczął oddychać szybko, wpadając w panikę. Dlaczego miałby go krzywdzić? Wcześniej nie zdarzyło się to nawet przy złych koszmarach. Dłonie miał czarne. Nie brudne od ziemi, tylko prawdziwie, nienaturalnie czarne, jakby znów pokryła je krew, jak w noc pełni. Żyły pod skórą płynęły tym, co go barwiło. Wiły się wzdłuż jego przedramion. Mógł dobrze zobaczyć, jak powolnie cofają się, znikając w okolicy palców. Wracało do jego wewnątrz. Chowało się w nim.

- Liam? - przekręcił się na kolana, aby móc sięgnąć do młodszego chłopaka, który kasłał głośno, trzymając się za gardło.

Udało mu się położyć dłoń ba plecach blondyna. Drgnął, kiedy poczuł, jak zimny jest Liam. Jak w nocy prawie trzy dni temu. Przysunął się bliżej bez myślenia. Objął Liama mocno. Sam, mimo chłodu na zewnątrz, był dość ciepły.

- Jest okej - zapewnił młodszy, jednak po sekundzie kaszel wrócił.

Theo, nagle czując się zmęczonym, położył głowę między łopatki Dunbara. Słyszał teraz lepiej, jak powietrze w płucach świszczy. Nie obchodziło go już, co stało się ostatnio. Czuł, że musi być teraz przy nim z własnych powodów. Tęsknił za nim, nawet jeśli byli osobno tylko przez kilka godzin.

- Co się stało? - zapytał pod dłuższej chwili, gdy kaszlenie znów ucichło - Czemu tu jesteś?

Liam odwrócił się w jego ramionach, łapiąc mocno za dłonie, jakby bał się, że Theo zniknie. Oczy miał napuchnięte od płaczu i cały trząsł się. Raeken tak bardzo chciał, aby przestał być smutny. Patrząc na niego, w głowie ciągle grały mu słowa z imprezy, co nadal bolało, jednak nie potrafił go już odpychać.

- Dzwoniłem do ciebie i pisałem, ale nie odpowiedziałeś - głos miał strasznie ochrypły. Z nich dwóch, to Dunbar zaczął brzmieć, jakby palił co najmniej dwadzieścia lat - Chciałem cię przeprosić, bo cholera Theo - złapał policzki Raekena, przyciągając go jeszcze bliżej. Dolna warga zadrgała mu, jakby miał się rozpłakać - Nie miałem tego na myśli. Nie chciałem tego powiedzieć. Wiesz, że cię kocham. Po prostu bałem się, że cię skrzywdzę. Straciłem panowanie i-i chciałem cię odgonić, ale nie chciałem tego powiedzieć. Nie myślę tak. Nie męczysz mnie - Liam kontynuował swoje przeprosiny, które zaczęły zmieniać się w bezsensowne łkanie.

- Słońce? - przerwał mu. Nadal myślał, że część słów Liama z tamtego wieczoru była prawdą. Słyszał podobne rzeczy tyle razy od różnych osób, że musiały być prawdą - Hej, kochanie - przetarł twarz młodszego z łez i przytulił mocno. Mimo że było to niemożliwe, chciał być jeszcze bliżej. Wcisnął głowę w ramię Liama, całując ostrożnie skórę. Chciał, aby Dunbar skupił się na nim; aby przestał przepraszać i uspokoił się - Ale co robimy w lesie? - wymamrotał w materiał koszulki. Była to ta sama, którą założył na drogę do miasta. Chyba wcześniej należała do niego, jednak przestał już dawno zwracać uwagę na rzeczy, jakie zabiera mu Dunbar.

Poczuł ziemię na ustach. Drobinki kleiły się do niego.

- Kiedy przybiegłem pod blok, zauważyłem cię, jak tu wchodzisz - wyszeptał, kuląc się w ramionach Theo. Wydawał się tak mały i kruchy. Znów płakał, ale tym razem mógł zostać z Raekenem - Chyba lunatykowałeś. Chciałem cię obudzić, ale się na mnie rzuciłeś. Nie poznałeś mnie.

- Przepraszam słońce - pocałował czubek jego głowy. Naprawdę nie rozumiał, czemu tak zareagował. Sen był w miarę spokojny. Nie miał powodu, aby próbować się bronić - Pokaż.

Odchylił ostrożnie głowę Dunbara. Na szyi pojawiły się już krwiste sińce. Patrząc na nie, Theo pomyślał, że gdyby Liam był człowiekiem, pewnie zmiażdżyłby mu gardło. Spiął się, zalany poczuciem winy. Jeszcze niedawno był tak wściekły, że ktoś skrzywdził Liama, a teraz zrobił to sam. Nie potrafił zrozumieć, czemu Dunbar ciągle się go trzyma.

- Czemu się nie goi? - zauważył, przejeżdżający palcami delikatnie po siniakach. Pocałował wybrzuszenie na środku szyi zaraz potem.

- Mam raka - wypalił Dunbar zupełnie bez jakiegokolwiek przejęcia czy smutku. Theo jednak miał wrażenie, że ktoś wyrwał mu serce. Odsunął się natychmiast, wytrzeszczając na młodszego oczy - Kurwa, źle to zabrzmiało - dodał, wyczuwając panikę Raekena.

- No co ty nie powiesz?! - nie miał zamiaru krzyczeć, ale zbytnio go to uderzyło. Był przerażony wizją tak ciężko chorującego Liama - Co ma znaczyć, że masz raka? Nie wiedziałem, że możesz chorować!

- Theo, uspokój się - Raeken prawie znów zaczął krzyczeć, ale wyprzedził go młodszy - U nas działa to inaczej. Truli mnie przez ostatnie dni. Zmuszali do wdychania wilczego ziela. Działa to tak, jakby wypalić trzy paczki fajek w niecałą godzinę. Ciężko czegoś nie dostać.

- Ale wyleczysz to, prawda? - złapał go znów za dłonie. Wiedział, że coś było nie tak z tym kaszlem, ale za nic nie spodziewał się czegoś tak poważnego. Mógł mieć jedynie nadzieję, że Liam nie nacierpi się i wróci szybko do zdrowia.

- Daj mi tydzień i będę, jak nowy - obiecał, wracając między ramiona Theo - A co stało się z tobą? Co widziałeś?

Ucichli na dłuższy moment. Theo nie chciał o tym myśleć. Nie chciał wspominać niezrozumiałych słów ani dziwnych obrazów. Ale obiecał Liamowi prawdę już dawno temu.

- Upiłem się - przyznał zawstydzony. Teraz, kiedy czuł się dość trzeźwy, był sobą zawiedziony. Spodziewał się tego, kiedy zaczął pić, jednak to go nie powstrzymało. Pierwsze, co zrobił, kiedy było gorzej i został sam, było sięgnięcie po alkohol - Chciałem wyłączyć głowę i wyszło trochę za dobrze.

Liam parsknął w jego ramię, ale ścisnął go mocniej, jakby na otuchę. Pewnie młodszy nie polubił jego sposobu na poradzenie sobie, sam uważał to za głupie, ale nie robił mu wyrzutu. Nie prawił mu kazań, za co był wdzięczny. Nie zniósłby teraz tego. W szczególności patrząc na ostatnie wydarzenia, w których to Dunbar dał się ponieść swoim emocjom. Theo nadal o tym myślał. Był w stanie patrzeć i przytulać młodszego, jednak nadal czuł między nimi ten dystans. Niczego w końcu dobrze nie przegadali. Liam jedynie przeprosił oraz wyjaśnił, czemu się tak zachował. Musieli o tym porozmawiać, ale Theo dobrze wiedział, że raczej tego nie zrobią w najbliższej przyszłości. Nie, znając ich charaktery.

Siedzieli w ciszy, kiedy Theo zastanawiał się, jak wyjaśnić to, co widział w śnie. Sam tego nie rozumiał. Mógłby spróbować opisać po kolei wydarzenia, jednak było to dość ciężkie, głównie przez to, że sen już wydawał się niewyraźnym wspomnieniem. Zbyt zamglonym.

- Byłem tutaj. W lesie - powiedział wreszcie, uważając na dobór słów - Był ze mną ktoś jeszcze. Ten kruk mnie tu zaprowadził i- urwał zastanawiając się nad krukiem. Kim on był? A raczej ona, jak teraz zaczął podejrzewać. Nie wiedział, co o tym myśleć. Przerażał go pomysł tego, kim mógł okazać się kruk - Była tam hamadriada. Nie mówiła o niczym konkretnym, ale wydawała się świadoma - skrzywił się. Nie wiedział, jak dobrze przekazać jego odczucia - Wiedziałem, że to sen, ale nie w całości. Trochę, jakby to ona weszła do mojej głowy. Była obcą osobą. Nie jakimś moim wytworem.

- Ktoś dostał się do twoich snów - powtórzył za nim Liam - Tak myślałem, że te sny, to nie tylko sny i mają większe znaczenie, ale teraz to jest na innym poziomie.

- Ta - westchnął, zbyt niechętny, aby o tym myśleć - Chodźmy do domu, dobrze? Jestem zbyt zmęczony - odsunął się. Czuł, że najpierw Liam próbuje go zatrzymać, nagle trochę panikując, jednak puścił go po chwili, robiąc te duże, smutne oczy. Theo, mimo że jego serce zacisnęło się na ten widok, zignorował go, czekając, aż sam się podniesie. Nadal czuł ten dystans do Liama.

- Ale mogę iść z tobą? - młodszy podbiegł do niego, łapiąc za mały palec u dłoni. Temperatura w jego ciele była wyczuwalnie wyższa, jednak nie tak, jak kiedyś.

- Jeśli chcesz - powiedział, wiedząc, że nie brzmi to dobrze. Nie chciał być zbyt oschły, ale chyba wyczerpał możliwą na ten moment czułość. Nadal był pijany, a po alkoholu ciągle zmieniał mu się humor - Wiesz, że ciężko mi tobie odmówić, słońce - dodał po chwili, aby trochę złagodzić wydźwięk wcześniejszego zdania.

Zadziałało, bo Liam uśmiechnął się słabo, porządnie łapiąc jego dłoń. Pociągnął młodszego za sobą. Theo znów w jakiś sposób wiedział, którędy iść. Robił to bez żadnego zastanowienia. Zawsze w takich momentach wydawało mu się, że tak naprawdę to coś innego go prowadzi...albo ktoś. W końcu w śnie pojawiła się hamadriada, a one są częścią lasu. I wspominała o istotach tu żyjących. I jeszcze kruk.

Bolała go od tego głowa. Zastanowi się nad tym później. Kiedy całkiem wytrzeźwieje oraz pozbędzie się kaca.

Poczuł, jak Liam ścisnął mocniej jego dłoń. Chłopak przysunął się do niego bliżej, drugą ręką obejmując jego ramię. Spiął się, czując, jak rana na policzku pali. Nadal tam była. Będzie musiał kiedyś zliczyć wszystkie blizny, jakie pojawiły się na jego skórze, odkąd zaczęła się sprawa lasu. Choć spora część "magicznie" zniknęła. Jak oparzenia na dłoniach. Nie było po nich śladu, mimo że powinien na zawsze mieć tam zdeformowaną skórę.

- Czujesz to? - zapytał nagle Liam, przysuwając się jeszcze bliżej.

Jakoś nie skupił się na pytaniu. Usłyszał je, jednak całkiem przeleciało przez jego głowę, nie wywołując żadnej reakcji. Dunbar spróbował go zatrzymać. Pociągnął go za ramię, ale Theo ciągle szedł przed siebie.

- Theo? - zawołał go Liam, jednak Theo nie mógł się zatrzymać. Coś ciągnęło go do przodu. Już nawet nie był tak pewien, czy las rzeczywiście prowadził go do domu.

Dookoła pojawił się ostry, odpychający zapach. Już wcześniej go czuł i to nie raz, ale znów nie mógł się w żaden sposób skupić, żeby rzeczywiście pomyśleć. Gdyby bardzo się postarał oraz wiedział jak się do tego zmusić, wyrwałby się z tego dziwnego transu. Na ten moment jednak, miał na to zbyt mało kontroli.

Wszedł w zgęstnienie roślin, przechodząc między nimi, jakby one same przesuwały się z jego drogi. Słyszał za sobą Liam. Chciał się do niego odwrócić. Sprawdzić, czy z młodszym wszystko w porządku. Ale nie mógł.

Zatrzymał się dopiero, gdy dotarł pod większe drzewo. Wydawało się dziwnie ciemne w porównaniu do reszty. Jego powierzchnia odbijała światło księżyca, jakby pokryta jakąś substancją. Nie musiał zbliżać się jeszcze bardziej, aby zrozumieć, co to jest.

- Theo - powtórzył Liam, ponownie łapiąc go za dłoń. Tym razem, gdy został pociągnięty, poszedł za Dunbarem - Coś tu z nami jest.

----------------
(01.11.) (cztery godziny wcześniej)

Trzasnął drzwiami sypialni, ignorując wołania jego rodziców za nim. Ciągle dusił się łzami i tym dziwnym kaszlem. Nie potrafił się uspokoić. Czuł, jak smutek zmienia się w złość. Działo się tak z większością jego emocji i zawsze w sobie tego nienawidził. Nienawidził też, kiedy coś było jego winą, jak ta sytuacja. Gdyby nie jego durne zachowanie, nie pokłóciłby się z Theo. Musiał spanikować i zacząć wrzeszczeć na starszego chłopaka brednie. I jeszcze go uderzył. Zrobił mu krzywdę, bo nie mógł nad sobą zapanować. Zawsze się tego obawiał i jak widać słusznie. Kotwica nie kotwica, skrzywdził Theo.

Uderzył w szafkę pod wpływem fali złości. Drewno trzasnęło. Usłyszał walenie w drzwi, co tylko bardziej go zdenerwowało. Chciał zostać sam. Zakopać się w swoim własnym gniewie i nigdy nie wychodzić. Nie chciał robić nikomu krzywdy, ale zawsze tak to się kończyło.

Ale zostawał jeszcze ta jego druga strona. Ta bardziej opierająca się na instynktach. I wręcz słyszał, jak błaga, aby iść za Theo. Aby zignorować odrzucenie oraz swój własny strach i po prostu za nim iść. Ale Liam wiedział, że nie może. Na pewno nie teraz, kiedy jest tak rozchwiany. Musiał przeprosić. Nawet jeśli Raeken nie będzie chciał znów go widzieć, musiał mu wyjaśnić.

Nie był pewien, co stało się na imprezie, jednak, gdy poczuł ten chłód na skórze, znów zobaczył to stare pomieszczenie, ten opuszczony budynek, w którym go trzymali. Myślał, że znów tam trafił. I spanikował. Chciał, żeby tamten łowca go wreszcie zostawił. Jego twarz mieszała się z tą Theo i wybuchł, zbyt skołowany, aby zrozumieć, co rzeczywiście mówi.

Przez płacz oraz zbyt szybkie oddychanie, zaczął kaszleć. Gardło piekło go, gdy wyleciała z niego krew. Wypluł ją, zginając się w pół. Był zbyt słaby, żeby rzeczywiście utrzymać się na nogach.

Usłyszał, jak ktoś otwiera drzwi i podbiega do niego. Odsunął się, nim ręka zdążyła wylądować na jego ramieniu.

- Już, skarbie, już - usłyszał Melisse zaraz obok. Obejrzała go dokładnie, ale nie dotykała - Zabiorę cię do szpitala, dobrze? Sprawdzimy, co się dzieje.

Ciężko było mu pokiwać głową, ale kobieta wydawała się zrozumieć. Ostrożnie ułożyła dłoń na jego plecach, przekrzywiając mu je lekko. Wyleciało z niego więcej krwi, tak samo, jak łez.

Kaszel uspokoił się dopiero po kilku dłuższych sekundach, ale wreszcie, z pomocą rodziców, został przewieziony do szpitala. Czuł się na tyle słabo, że nawet do końca nie wiedział, co się dookoła niego dzieje. I nadal panikował, z powodu Theo. Nie mógł przestać o tym myśleć. To była jego wina i musiał to naprawić. Udawało mu się powstrzymać płacz tylko dlatego, że byli dookoła niego inni ludzie.

Wszystko, co działo się w szpitalu było zamglone. Wydawało się nieprawdziwe. Zbytnio skupiał się na dzwonieniu oraz pisaniu do Theo, który ciągle nie odpowiadał. Rodzice starali się do niego dotrzeć, ale Liam panikował. Potrzebował Raekena, aby się uspokoić. Już postanowił, że kiedy tylko wróci do swojego pokoju, wymknie się i pobiegnie do starszego. Jeżeli go nie przeprosi, nie ma mowy, że będzie normalnie funkcjonować.

Wleciał do domu jako pierwszy. Chciał zostać sam, udawać, że zasnął i pobiec do Theo, gdy tylko rodzice się położą.

- Liam, siadaj - zatrzymał go ojciec, wbiegając za nim. Nastolatek powstrzymał się przed warknięciem w ostatniej chwili. Wrócił się do salonu, posłusznie siadając na kanapie - Co się stało?

Spiął się, gdy ojciec usiadł zaraz obok. Odwrócił wzrok, jakby szukał drogi ucieczki. Nie chciał tego wyjaśniać, gdy cały jeszcze był czerwony i wilgotny od łez. Oczy piekły go, jakby były pełne piasku. Musiał śmierdzieć wstydem oraz smutkiem, bo jego tata zmarszczył nos po wzięciu większego wdechu.

- Coś ci zrobił? - w głosie pojawiło się warknięcie i panika znów zaczęła narastać w Liamie.

- Nie, tato - zaprzeczył natychmiast. Miał nadzieję, że jego ojciec jeszcze bardziej nie zrazi się do Raekena. Wiedział, jak Theo stresował się za każdym razem, gdy miał spotkać jego rodziców.

Umilkł na dłuższy moment. Poczucie winy zjadało go od środka. Nie wiedział, jak ma to wyjaśnić, bo nie chciał, aby jego rodzice wiedzieli dokładnie o wszystkim. Zawiódłby ich. Ostatnio i tak się zbyt mocno o niego martwili. A on...musiałby opowiedzieć o tym, co się stało przez te kilka dni. Na samą myśl, coś ścisnęło się w jego żołądku.

- Tym razem to ja zjebałem - przyznał i skulił się w sobie odrobinę. Jego gardło znów zaciskało się, sugerując nadchodzący kaszel.

W pokoju pojawiło się jeszcze większe napięcie. Jego rodzice dobrze wiedzieli, jaki był. Jaką osobą był. On sam to wiedział i zawsze tego nienawidził. Zawsze bał się tego, jak bardzo potrafił niszczyć relacje z innymi ludźmi. Było to spowodowane czymś, czego nie potrafił kontrolować, ale to nie była wymówka. Mógł mieć zaburzenia, ale to nie pozwalało mu na krzywdzenie innych z oczekiwaniem, że mu wybaczą.

- Uderzyłem go, tato.

Nim schował twarz w dłoniach, zobaczył, jak jego ojciec spiął się i zrozumienie pojawiło się w jego oczach, podczas analizowania słów chłopaka. Krótko później poczuł zapach smutku, ale nie tego normalnego. Miał w sobie coś z złości. Był to zawód. Bardzo wyraźny i znajomy, bo Liam sam często to czuł. Był na siebie tak wściekły. Wiedział, że rozmowa - na pewno nieprzyjemna - go nie ominie, ale chyba nic nie sprawi, że poczuje się gorzej sam z sobą.

- Liam-

- Wiem, tato. Nigdy nie mogę tego robić, w szczególności nie osobie, którą kocham, ale straciłem panowanie. Coś zmusiło mnie do przemiany - głos załamał mu się i musiał urwać na sekundę. Kaszel znów cisnął mu się na gardło - To nie jest wymówka, wiem. Nawet nie wiesz, jak bardzo żałuję.

Cisza wcale nie była lepsza od możliwej nagany od ojca. Wiedział, że na niego patrzy z tym smutkiem i złością w oczach. Pewnie była tam odrobina odrazy.

- Najgorsze jest, że pewnie nie o to jest zły - kaszlnął na zakończeniu zdania. Coś przetoczyło się w górę gardła, jakby miało z niego wylecieć. Wytarł twarz, w razie, gdyby okazała się to być krew. Z następnym wdechem powietrza, poczuł słabą falę zainteresowania. Nie był pewien, czy opowiadać ojcu o tym, co zauważył bądź co Theo mu powiedział, ale czy nie od tego są rodzice? Może jego ojciec będzie miał pomysł, jak pomóc ich sytuacji - On-Theo nie lubi siebie. A przez to nie wierzy, że ktoś może go chcieć, a ja- znów urwał, tym razem, aby westchnąć. Nadal chciał się gdzieś schować zawstydzony - Chciałem, żeby sobie poszedł. Wiedziałem, że tracę kontrolę, ale powiedziałem za dużo. A on i tak został i- wytarł łzy z policzków, pociągając nosem - Kurwa, zjebałem. Wszystko zjebałem.

Rozpłakał się na dobre. Już mało go obchodziło, że ktoś na niego patrzy. Był chyba za to jeszcze bardziej zły na siebie. Bo to on zjebał. Nie miał prawa teraz przeżywać i użalać się nad sobą. Powinien być w mieszkaniu Raekena I błagać o przebaczenie.

- Musisz z nim porozmawiać - podniósł piekące oczy na Melisse, która wreszcie dołączyła do nich w salonie. Możliwe, że słyszała całą rozmowę, kryjąc się gdzieś przy drzwiach - Może ci nie wybaczyć, ale powinieneś wyjaśnić.

Pokiwał głową. Już to wiedział. Taki był jego plan, jednak, najwidoczniej, jego stan zdrowia był na tyle zły, że musieli trzymać go przez kilka godzin w szpitalu.

- Tylko najpierw musimy porozmawiać i czymś innym - zabrzmiała łagodniej, ale smutno. Domyślał się, że związane jest to z jego wynikami z szpitala. Coś znaleźli - Ten twój kaszel bardzo przypominał dość znajomy stan i zrobiliśmy prześwietlenia - westchnęła głośno, śmierdząc zmartwieniem - Masz pięć guzów na płucach. Muszą być wynikiem zbyt długiego wdychania tojadu.

Skrzywił się, a całe jego ciało zatrząsło. Nagle stał się o wiele bardziej świadom bólu w klatce piersiowej. Większy dyskomfort sprawiło mu ponowne wspominanie łowcy i tego, co mu robił. Skulił się, nagle czując obserwowany przez niechcianą osobę. Wiedział, że w domu są tylko on i jego rodzice, i próbował przetłumaczyć to swojemu wpadającemu w panikę umysłowi, ale już zobaczył przed oczami ten opuszczony budynek.

- Chce do Theo - wyszeptał, ale nie był pewien, czy powiedział to on, czy zmusił go do tego wilk. Dawno już aż tak się z sobą nie zlewali, ale w tym momencie aż tak bardzo to mu nie przeszkadzało. Nawet się z nim zgadzał.

- Porozmawiacie jutro - zadecydował David. Mężczyzna podniósł się z kanapy, nawet na niego nie patrząc. Czuć było zmęczenie.

- Spokojnie, jeśli nie będziesz narażał się na inne rany i działanie tojadu, powinieneś wyzdrowieć bardzo szybko. Jakieś dwa tygodnie - zapewniła Melissa, zajmując miejsce Davida blisko nastolatka - Nawet nie wiesz, jak cieszę się, że może rozwiązać się to w ten sposób - przyciągnęła go do siebie, obejmując ramionami.

Wiedział, o co jej chodziło. Mieli to szczęście, że nawet tak ciężkie choroby, nie oznaczały dla nich najgorszego. Chyba jedyny plus wilkołactwa. Dla Melissy musiało to być inne. David był przyzwyczajony do podobnych przypadków, ale kobieta jeszcze kilka lat temu nawet nie wiedziała o takich możliwościach.

- Spróbuj się położyć - pocałowała go w czoło i poszła za Davidem.

- Mamo - zawołał za nią, czując, że musi coś powiedzieć - Dzięki.

Odpowiedział mu słaby uśmiech, po czym kobieta zniknęła w swojej sypialni. Nie zawsze tak ją nazywał. Kiedyś nawet jej nie lubił, bo była zbyt inna od jego rzeczywistej mamy. Pamiętał, jak wściekły był na ojca za znalezienie sobie kogoś innego. Ale teraz była jedną z najbliższych mu osób. Cieszył się, że może tak do niej mówić.

Liam siedział jeszcze chwilę na kanapie. Nie mógł natychmiast wyjść i pobiec do Theo. Ojciec złapałby go po kilku minutach. Zdecydował się pójść wziąć prysznic, aby jeszcze trochę się uspokoić. Nie chciał, aby rozmowa między nim a Raekenem znów była zbyt burzliwa przez przeładowanie emocjami. Nie chciał zastanawiać się, co pomyślał o nim Theo, gdy zareagował, jak zareagował, gdy kazał mu wracać do domu sam.

Wszedł do swojej łazienki, natychmiast rozbierając się. Zawahał się, przy zdejmowaniu koszulki, bo nadal pachniała Theo. Bał się ją zdejmować, ponieważ sam zapach to było mało i miał jeszcze to stracić. Jego klatka bolała od wewnątrz, ale nie było to coś, na co zwróciłby uwagę, gdyby nie został mu wypomniany powód tego bólu. Starał się nie brać zbyt dużych wdechów, aby nie ryzykować napadem kaszlu.

Wszedł pod strumień chłodnej wody. Włosy natychmiast stanęły na jego ciele, ale pozbył się tego dziwnego obciążenia, z jakiego obecności nie do końca zdawał sobie sprawy. Jednak wilk wydawał się szamotać, namawiając do znalezienia Theo. Prędzej czy później to zrobi, jednak jeszcze chwilę musi wytrzymać. Gdy wyjdzie z łazienki, jego rodzice powinni już przysypiać. Minęło wystarczająco dużo czasu.

Zaczął przemywać włosy, masując skórę głowy. Zwiększył temperaturę wody. Pomieszczenie zaczęło parować i było ciężej mu oddychać. Mimo to, zostawił ją tak, ciesząc się przyjemnymi dreszczami. Brakowało mu tylko drugiej osoby, przyciśniętej do niego.

Pokręcił głową, aby nie zatrzymywać się na tych myślach. Umył głównie twarz oraz szyję z zaschniętej tam krwi.

Chyba pierwszy raz rzeczywiście chciał przeprosić. A właściwie, to już przepraszać. Chciał być już w momencie, gdy stoi przed Theo i się wyjaśnia. Nigdy wcześniej nie chciał tego tak bardzo. Ale też na nikim wcześniej nie zależało mu tak, jak na Theo. Jak powiedziała Melissa, możliwe, że Raeken i tak nie będzie chciał go widzieć, jednak zostawienie tak tego wydawało się zwyczajnie złe. Każda wcześniejsza zła sytuacja, spowodowana jego wybuchami zazwyczaj zostawała przemilczana, co mocno niszczyło relacje z kimkolwiek. Zostawiała na nim ślad i to było w porządku. Zawsze myślał, że powinno, bo w końcu to była jego wina. Teraz jednak nie chciał takiego śladu. Nie z Theo. Nie wyobrażał sobie, że miałby, po usłyszeniu imienia starszego chłopaka, wspominać jedynie tą sytuację.

Ubrał ponownie koszulkę Theo. Pachniała już bardziej krwią Liama oraz łazienką, jednak nadal przynosiła mu spokój. Wszedł do sypialni i wytężył słuch. W domu panowała cisza. Słyszał jedynie powolne oddechy Melissy i Scotta. Bez wahania poszedł otworzyć okno, wyskakując na zewnątrz zaraz później. Nogi zabolały go przy zderzeniu z ziemią. To jeszcze bardziej dało mu do myślenia, jak zły jest jego stan zdrowia. Powinno być to dla niego, jak zwykłe podskoczenia w miejscu. Jego organizm musiał wkładać wszystko w wyleczenie go. Będzie bardzo osłabiony przez najbliższy czas.

Przez ostatnie zmiany pogody przed nadejściem zimy, na zewnątrz było pełno mgły. Wisiała nisko, kłębiąc się na tyle gęsto, że wydawała się śnieżnobiała. Wyszedł zza rogu domu, w stronę ulicy, natychmiast zostając oślepionym przez światła.

- Wiesz co znaczy jutro? - krzyknął do niego ojciec, siedzący w aucie. Liam nie widział go dobrze, bo światła auta skierowane były prosto na niego.

Dopiero teraz zorientował się, że nie słyszał ojca. Miał ochotę strzelić sobie w czoło za własną głupotę. Teraz pewnie nie zobaczy Theo do jutra, bo będą go pilnować. Na pewno nie zaśnie, trawiony przez wyrzuty sumienia i rosnący stres. Poczuł, jak z irytacji zbierają mu się łzy w oczach. Odwrócił się, gotowy wrócić do pokoju.

- A ty, gdzie? - David wychylił się z auta - Podwiozę cię przynajmniej.

Zaskoczony spojrzał na ojca. Nadzieja wzrosła w nim i natychmiast pobiegł do auta. Nie spodziewał się takiej reakcji, ale był za nią bardzo wdzięczny. Cieszył się, że ojciec starał się zrozumieć ich sytuację. Wiedział, że może liczyć na rodziców, jednak nie aż tak bardzo.

- Zacząłem go lubić - David ruszył spod domu. Zerknął jedynie na syna, postanawiając zignorować dresy do spania oraz brat butów czy skarpet - To nie często się zdarza z twoimi chłopakami.

- To mój pierwszy chłopak - przypomniał z cieniem śmiechu w głosie. Jego ojciec czasem był zbyt dramatyczny. Oczywiście, wcześniej byli koledzy, którzy podobali mu się, jednak byli to tylko koledzy. Nikt więcej nie zbliżył się do niego w ten sposób.

- I nie jest najgorszy.

Wywrócił oczami z małym uśmiechem na ustach. Cieszył się, że ojciec rzeczywiście polubił Theo. Wydawało mu się, że przestał udawać wrogiego w stosunku do chłopaka po tym, jak znalazł go te kilka dni temu. Gdyby nadal zachowywał się, jakby nie chciał Theo w pobliżu, zaraz po tym, jak dosłownie uratował życie jego synowi, byłoby to po prostu durne. I tak wystarczająco go już postraszył.

Trema rosła w nim z każdym metrem bliżej do osiedla Theo. Obawiał się reakcji starszego na zobaczenie go. Mógł równie dobrze pojechać tam tylko po to, aby Raeken zatrzasnął mu drzwi przed nosem. Tak bardzo, jak zrozumiałby taką reakcję, to bardzo się jej obawiał. Chciał, aby to się wyjaśniło. Nie był pewien, co rzeczywiście powiedzieć, ale był pewien, że jakoś da radę przedstawić swoją perspektywę Theo. W końcu chłopak zawsze starał się go zrozumieć.

- Uspokój się - nakazał mu David. Nawet nie odwrócił wzroku od drogi. Musiał wyczuć jego stres - Śmierdzisz gorzej, niż kiedy wiozłem cię do nowej szkoły.

W ciszy dojechali na osiedle Theo. Auto zatrzymało się zaraz na wjeździe, za co Liam był wdzięczny. Wolał, aby David został na odległość od ich rozmowy. Nie miał niczego do ukrycia, jednak wolał rzeczywiście być z Theo sam. Ojciec nie zgasił silnika. Pewnie po to, aby szum na pewno zagłuszył rozmowy, nawet dla wilczego słuchu.

Wybiegł z pojazdu, natychmiast kierując się pod blok. Zauważył otwarte w kuchni Theo otwarte okno. Wylatywało przez nie światło oraz zapach papierosów. Do głowy przyszedł mu pomysł. Dość głupi, bo wzięty z komedii romantycznej, ale i tak, aby dostać się do bloku o tej godzinie, musiałby (znowu) wyłamać zamek, więc może nie był najgorszy.

Chciał już krzyknąć, aby zwrócić uwagę chłopaka, jednak przy następnym wdechu, wyczuł zapach Theo. I nie dochodził z mieszkania. Odwrócił się w stronę linii drzew. Stały w nierównych rzędach, wyglądając jak zwykle, jak wielka chwiejna ściana. Ciemność wylewała się z między nich, jakby była rzeczywistą cieczą. Ten las, odkąd tylko przyjechali do miasta, wydawał mu się inny od wszystkich, jakie wcześniej widział. Od początku wydawał się starszy i żywszy. Był żywy.

A gdzieś w środku, mignęła znajoma sylwetka.

Bez myślenia poszedł w tamtym kierunku. Nie chciał stracić osoby z pola widzenia, co było dość ciężkie, jako że oddalała się coraz bardziej. Nie wydawała się biec, jednak poruszała się szybko.

- Theo! - zawołał, gdy znalazł się już przy samej granicy.

Osoba w jasnej koszulce szła dalej, jakby zupełnie nie zdawała sobie sprawy z obecności kogoś jeszcze. Powolnie zatapiała się w ciemnościach. Wydawała stawać się jednością z lasem. Mgła oplotła drzewa, wydając się wspinać po nich jak wielkie, białe węże.

Przez głowę nastolatka przeleciało mnóstwo horrorów, jakie obejrzał. Nawet wyobraził sobie coś obserwującego go z cienia. Nigdy nie był najostrożniejszą osobą, jednak za każdym razem, gdy wchodził do tego lasu, przekonywał się, że nikt nie powinien tu wracać. Odwrócił głowę w stronę auta. Ojciec nadal tam stał. Widział światła pojazdu skierowane na fragment trawnika przy wjeździe.

Ruszył między drzewa, starając się wyczuć zapach Theo. Był bardzo słaby i odległy, jakby chłopak był tu parę godzin temu. Krzaki były wyjątkowo gęste. Nie pamiętał, jak to miejsce wyglądało wcześniej, jednak raczej było mniej zarośnięte. W końcu Raeken przechodził tędy bez problemu. Z drugiej strony, nie mogło aż tak zarosnąć w krótkim czasie, jaki minął od ich ostatniego "pobytu" tutaj.

- Theo - spróbował ponownie, kiedy nie zobaczył starszego przed sobą.

Nie rozumiał czemu Raeken miałby wychodzić w środku nocy do lasu. Obstawiał, że znów lunatykował, więc chyba dobrze, że się zjawił. Nie chciał, aby chłopak znów obudził się gdzieś w środku lasu i panikował. Pamiętał, jak przerażony był ostatnim razem, gdy tak się stało. I przecież coś było w tym lesie. Coś, co lubiło zabijać. Był gotów na ponowne bronienie Theo. Nawet jeśli oznaczałoby to walkę z o wiele większą, silniejszą bestią. Był osłabiony, ale nie pozwoli komuś zrobić krzywdy Theo.

Chciał zaświecić oczami, aby rozejrzeć się dookoła, jednak nie dał rady. Nie miał zbytniej kontroli nad tym, jak jego ciało obecnie zużywało jego zdolności.

- The-

Kruk prawie wleciał w jego twarz, posyłając nastolatka na ziemię. Musiał wziąć większy wdech, co skończyło się podrażnieniem gardła. Zakaszlał na szczęście krótko, nie czując zbyt dużego bólu. Serce waliło mu szybko i dopiero zorientował się, jak bardzo spięty był. Taka reakcja nie była raczej zaskakująca, w końcu chodził sam po lesie w środku nocy, kiedy morderca grasował gdzieś w pobliżu, ale teraz to podejrzewał, że był blisko zawału.

Powolnie podniósł się z ziemi, rozglądając dookoła. Ptak zniknął, jakby nigdy nawet się nie pojawił. Zapanowała całkowita cisza. Nawet drzewa zaprzestały swojego powolnego kołysania. Nienawidził tego. Przynosiło wrażenie, że za chwilę usłyszy nagły, głośny dźwięk, jakby był w jakimś horrorze bazującym na jump scareach.

Otoczenie pozostawało jednak ciche i ciemne. Ledwo mógł dostrzec drzewa zaraz przed nim. Światło księżyca dochodziło tutaj jedynie w postaci malusieńkich kółek, zablokowane przez liście. Liam poczuł się mały. I było to inne, niż w momentach pójścia do szkoły i zorientowania się, że wielu chłopaków jest wyższych od niego. Było to o wiele bardziej przerażające. Zdał sobie sprawę, jak bezsilny jest. Nie rozumiał, czemu Theo lubił to miejsce. Las powinien zostać opuszczony. Liam miał wrażenie, że go wygania.

A może radzi, aby odszedł?

Chciał to zrobić. Naprawdę było to coś, co wykonałby z chęcią oraz bez większego zastanowienia. Ale nie bez Theo. Obiecał sobie o niego dbać i obiecał Raekenowi, że go nie zostawi.

Podskoczył, gdy coś wreszcie wydało dźwięk. Wystraszyło go to, jak ta jedna plastikowa butelka, strzelająca w środku nocy, gdy próbujesz zasnąć. Nic naprawdę głośnego ani rzeczywiście strasznego, jednak dla wytężonych w strachu uszu, wydawało się okropnie niepokojące. Był to mały, szybki dźwięk. Liam nie był zdolny do zidentyfikowania, co to tak naprawdę było. Ni to trzask, ni mlaśnięcie. Ale coś je wydało zaraz obok. Nie był pewien, czy ktoś tam chodził. Dźwięk powtórzył się parę sekund później, znów strasząc chłopaka. Dochodził z tego samego miejsca, więc raczej nie był to odgłos kroków. Powolnie zbliżył się, szurając nogami o podłoże, aby nie wydawać być zbyt głośnym. Z każdym krokiem było głośniej i zorientował się, że dźwięk ten pewnie towarzyszył mu przez dłuższy czas, jednak nie zorientował się o jego obecności.

Przedarł się przez krzewy. Jaśniejsza koszulka pojawiła się zaraz przed nim, wyróżniając się w ciemności. Najpierw myślał, że chłopak zaczął się wybudzać i przez to usiadł na ziemi. Później jednak wyczuł krew. Na szczęście nie należała do Theo, jednak zaraz przed starszym nastolatkiem leżało truchło sarny. Raeken robił coś przy niej. Widok ten zatrzymał Liama w miejscu. Wiedział, że ludzie podczas lunatykowania mogą robić różne rzeczy, ale to było zbyt dziwne i niepokojące. A ciało było świeże. Leżało tu pewnie kilka minut, co oznaczało, iż to Theo ją zabił. I chyba zjadał.

Liam nie był osobą, która powinna to oceniać. Pamiętał w końcu ostatnią pełnię, ale nadal było to cholernie niepokojące. Wiedział, że Raeken nie był człowiekiem, ale zjadanie upolowanych zwierząt zupełnie na surowo, podczas lunatykowania?

Głośne kłapanie zębów oraz rwania mięśni wywoływało ciarki na plecach. Chłopak wydawał się wpychać mięso do buzi na siłę, jakby był wygłodniałym zwierzęciem. Krew pokrywała jego dłonie i przedramiona. Wydawała się czarna.

- Theo?

Zrobił krok w jego stronę. I w następnej chwili coś złapało go od tyłu, powalając na ziemię. Odruchowo szarpnął się, starając uwolnić, jednak zacisk na szyi momentalnie odebrał mu oddech. Został przyciśnięty do wilgotnej trawy. Wytrzeszczył oczy na nikogo innego, jak Theo. Spojrzał na miejsce, w którym przed sekundą wydawało mu się, że widział starszego, ale nikogo tam nie znalazł. Nie wiedział, jakim cudem nagle znalazł się za nim.

Twarz Theo nie wyglądała, jak należąca do niego. Wydawała się strasznie blada, kości zbyt podkreślone, jakby nie jadł parę dni i jego oczy. Źrenica była rozszerzona na tyle, że z zieleni został malusieńki okrąg. Na białka rozlewały się grube żyły, równie ciemne. Wychodziły aż na skórę wokół oczu, sprawiając, że wyglądały, jak pokryte ciemnym dymem. Im dłużej w nie patrzył, tym ciemniejsze się wydawały. Tym bardziej obce. Albo był to fakt, że odpływał przez brak tlenu w płucach. Czuł jak całe ciało spina się, starając dostarczyć mu powietrze; starając się walczyć, jednak nie mógł go z siebie zepchnąć. Theo trzymał go zbyt mocno. Podejrzewał, że nawet gdyby miał w pełni działające zdolności wilkołaka, nie dałby rady Raekenowi.

- Theo! - udało mu się wykrztusić. Płuca paliły i mógł prawie poczuć, jak krew wtacza się w górę jego gardła. Dłonie zacisnęły się mocniej. Na kilka sekund zrobiło mu się ciemno przed oczami. Kościste palce wbijały się w skórę. Były zimne. Strasznie zimne. Przy dotyku wydawało mu się, że z niego również odpływa ciepło. Znika tak samo, jak przytomność - Theo, przes- urwał, bo głos załamał mu się. Odpływał. I przez to oraz to, jak podobne to uczucie było do tego, co przeżywał przez ostatnie dni, zobaczył na sekundę łowcę. Twarz Theo zmieniła się w należącą do tamtego mężczyzny. Łzy wyleciały z jego oczu, tocząc się powolnie po policzkach na trawę. Chciał tylko, żeby Theo przestał - T

- E҉̡̛̱͓̀ḡ̴̰̣̳͆͢͡o҉̢̱̠́͠ s҈͖̯͛̅̎͢͡ų̵̤̄̉̂̕m҉̢̜̬́̈́͝ͅ S̷̢͝i̸҇͛̽̿͢l̶̍̀͢͞v҉̧͉̀͝a҈̡̲͛͞ - powiedziała osoba wisząca nad nim. Nie był to Theo. Na pewno nie był to głos jego chłopaka.
- Ę̸͔̬҇̏̂g̷̡̖̖҇͐ͅo҈̡̜̉̕ ş̵̛͚͓̓̚ͅú̷̧͕̙͚͝m҉̭̑͜͞ d҉̯̭̘̌͢͠e҉̱̉̌̕͢f̸̥̮̬͋̈̾͜͞e҈̝̰̐͜͝n̴̨̤̣̽͡s̷̠̬͖͐͜͝o҉̧̛͙̿̓̐ v̷̨̟̠̙͌̐̽͞iţ̷͙͑͌͋͞a̸̛̟̠̓͜ȩ̸̛͍̀ e̵̞͙͂͢͝t̸͍̀̓̌̕͢ m҉̨̯̋̋̕o҈̨͔͛́̐͞r̸͜͝i

Oczy wywróciły się do tyłu głowy. Zemdlał.

----------------
Jak wyobrażam sobie hamadriady (tylko bez kolorów, bo nie chciało mi się kolorować):

  ---------------- Jak wyobrażam sobie hamadriady (tylko bez kolorów, bo nie chciało mi się kolorować):

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Ps. Przepraszam za opóźnienie, ale byłom pewne, że ten rozdział jest skończony i wstawiony. Zorientowałom się dwa dni temu, że nie ma końcówki napisanej.

PPs. Wszystkim wesołych świąt Wielkanocnych/Jarych Godów/Ostary/ wszystkie inne religie/ jeśli jesteście nie wierzący, to po prostu miłego wolnego.


The wolf and the sheep /ThiamAU/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz