Rozdział 12

217 11 2
                                    

(15.09)

Była dwudziesta trzecia, gdy zaczęło się całe zamieszanie. Po telefonie od spanikowanego mężczyzny prawie cały komisariat ruszył na małe osiedle na obrzeżach miasta. Na miejscu zastali dzwoniącego oraz dwa rozszarpane ciała. Przez stan zwłok ciężko było stwierdzić płeć, a co dopiero tożsamość ofiar.

Policja zabezpieczyła teren, kiedy szeryf czekał na przyjazd Alice. Pięć ciał w ciągu dwóch miesięcy zdecydowanie przerastało kompetencje wszystkich w mieście.

- Co dzisiaj? - mężczyzna odwrócił się do Cooper. Jak przystało, była ubrana elegancko, odstając od policjantów ubranych w ten sam uniform.

- Dwie kobiety. Na oko, zginęły godzinę temu wskutek zadanych ran - odpowiedział jej medyk sądowy, który przyjechał tutaj zaraz za policją.

Dookoła plątała się cała ekipa laboratoryjna i technicy. Jak przy każdym morderstwie tak właściwie. Ciała leżały w centrum krwawego zamieszania. Rany przechodziły od twarzy po biodra i były identyczne na obu zwłokach; rozszarpany tułów, wnętrzności, wyglądające, jakby ktoś próbował wyrwać je na raz z ciała, zmiażdżona czaszka i podrapana twarz.

- Muchy zdążyły wejść do ciała, ale muszę zabrać ciało do laboratorium, tam dokładnie się przyjrzę - dodał Dominic, wstając od zwłok i podszedł bliżej agentki - Dalej wygląda mi to na jakieś ogromne zwierzę. Wszystkie ofiary zginęły od podobnych ran, ale niektóre są bardziej pokiereszowane. Te dwie i tamta nastolatka spod szkoły zostały zamordowane o wiele brutalniej. Ten facet z lasu miał tylko szarpnięty brzuch.

- Czyli twierdzisz, że zwierzę jest coraz bardziej brutalne? - szeryf spojrzał poważnie na Riley'a.

- Może zaczęło mu się bardziej podobać - wtrąciła się Cooper - Gdy jest więcej krwi.

- Bosko - westchnął starszy mężczyzna. Tyle lat bez poważnych zbrodni i nagle wilk-mutant, któremu odjebało.

- To coś musi być wielkie - wymruczał Dominic, znów zerkając na zwłoki.

Szeryf przyuważył, że policjanci wysłani, by sprawdzić las, właśnie wrócili. Podbiegł do nich, mając nadzieję na jakikolwiek trop. Alice podążyła za nim

- I?

- Znaleźliśmy odciski łap, ale tylko prowadzące na parking. Wygląda na to, że wywlókł je tutaj - wyjaśnił jeden z nich.

Ścieżka krwi w rzeczywistości ciągnęła się od lasu do zwłok, jednak szeryf myślał, że to kobiety próbowały uciec i ją stworzyły.

- Chciał żebyśmy je znaleźli - westchnęła Cooper, tonem jaki nie spodobał się starszemu mężczyźnie. Mówiła o tym potworze z zachwytem. Jakby zrobił coś godnego podziwu.

- Proszę się nie zbliżać - usłyszeli nagle podniesiony głos jednej z kobiet, pilnujących gapiów, których trochę już się tu zebrało. Szeryf odwrócił się, zaskoczony nagłą awanturą. Przy taśmach kłócił się ten dzieciak Raeken.

- Chciałem tylko wiedzieć co się stało - odpowiedział policjantce zdenerwowany nastolatek.

- Dziwny typ - skomentował ktoś z policji, lustrując chłopaka - Kto nosi okulary przeciwsłoneczne w nocy?

Szeryf przewrócić oczami, idąc w stronę Theo.

--------------

Theo obudziły światła, migające za oknem. Czerwony i niebieski kolor na zmianę oświetlały jego pokój. Chłopak nie rozbudził się jeszcze całkowicie, nie wiedząc, czy na pewno nie znajduje się w koszmarze. Koszulka przykleiła się szczelnie do jego skóry. Pierwszy raz zdarzyło mu się mieć ten sam sen. Stary dom, Tara i jeleń znów pojawili się w jego koszmarze jak wczoraj. Spojrzał za okno, zastanawiając się co tu robi policja.

Przeczesał ręką włosy, również lepkie od potu, ale i nie tylko. Theo zmarszczył brwi, gdy poczuł ciecz na swoim czole. Na początku myślał, że to pot, jednak miało to inną substancje. Odsunął dłoń od głowy, przyglądając się jej w słabym świetle. Skóra pokryta była jakąś mazią, chyba krwią.

Wstał, idąc do łazienki, gdzie zapalił światło, na które zmrużył oczy. Stanął przy kranie, znów spoglądając na swoje dłonie; były całe pokryte czerwoną cieczą, czarną w miejscach, w których znajdowały się głębsze rany. Chyba tak wygląda okres, pomyślał, potrząsając głową Chociaż to na dłoniach aż tak nie boli. Przedramiona wyglądały podobnie; pełne cięć i obtarć. Odkręcił wodę, zmywając krew. Zagryzł zęby przez pieczenie. Gdy krew zniknęła, złapał apteczkę, wyjmując bandaże. Wtedy doszła do niego myśl, a raczej wspomnienie, gdy to Snow był tak poturbowany. Zaczął owijać białym materiałem rany. Musiał użyć kilku, by bandaż na dłoniach nie przesiąknął. Zapewne wyglądał okropnie, cały owinięty, jednak starał się o tym nie myśleć. Przypomniało mu się, o bólu, który czuł w śnie podczas wstawania. Spojrzał w dół, podwijając luźne spodnie w górę, aż zobaczy kolana. Jak się spodziewał, były pokryte w czerwonych plamach i obdarte. Wyglądało jak świeże obtłuczenia, ale niewymagające większej uwagi. Miał tylko nadzieję, że nie będzie mu to przeszkadzać w pracy.

Wyszedł z pomieszczenia, patrząc na okno przez otwarte drzwi sypialni. Światło nie zniknęło, więc nie był to dziwny wytwór jego wyobraźni.

Złapał za bluzę i okulary, szybko opuszczając mieszkanie. Na zewnątrz było już kilkoro ludzi z jego bloku. Większość parkingu była zajęta przez funkcjonariuszy policji, którzy biegali w tą i z powrotem. Przecisnął się bliżej do taśm, przy których stała policjantka.

Wydawało mu się, że znów jest w śnie. Dookoła nagle zrobiło się ciemno, rozmowy ucichły, światła furgonetek zniknęła. Znów był na korytarzu, pokrytym krwią i przegrodzonym taśmą.

- Proszę się nie zbliżać - z tej dziwnej halucynacji wyrwał go głos kobiety. Zrobił jeszcze jeden krok w przód, tracąc na chwilę równowagę. W jego głowie rozbrzmiał ten już znajomy pisk i ucisk.

- Proszę się nie zbliżać! - kobieta podniosła głos, przyciągając uwagą innych.

- Chciałem tylko wiedzieć co się stało - odpowiedział policjantce zdenerwowany nastolatek.

- Co się tu dzieje? - podskoczył na nagłe pojawienie się szeryfa obok nich. Mężczyzna lustrował go wzrokiem, zatrzymując wzrok na owiniętych w bandaż dłoniach, wystających z rękawów - Co ci się stało na Boga?

Theo poprawił kaptur, odwracając głowę. Nie miał pojęcia co odpowiedzieć. Był zmęczony i sam nie miał pojęcia skąd te rany. Były identyczne jak w jego śnie, jednak tego nie powie; wyszedłby na wariata. Teraz zaczął myśleć, że mógł zrobić to sobie przez sen, na przykład lunatykując. Choć nigdy wcześniej nic takiego się nie działo. W ostatnim miesiącu to wszystko się zaczęło. Po znalezieniu Snow.

- Idź spać dzieciaku - westchnął Noah, kładąc dłoń na ramieniu nastolatka.

- Nie mogę. Wasze światła jebią mi po oczach - szeryf zgromił go wzrokiem. Nie był pewien czy za przeklinanie, czy kłótnie z nim.

- Do domu - wskazał palcem na blok, następnie odwracając się i idąc do miejsca, z którego przyszedł.

Theo miał już się posłuchać, ale nagle między policjantami, mignęła mu Cooper. Przechylił się, chcąc podążyć za nią wzrokiem, ale przed twarzą pojawiła się ta sama policjantka, która zwróciła mu uwagę.

- Nie słyszałeś? Do domu - Raeken na jej słowa wywrócił oczami, wreszcie idąc do bloku.

----------------

- Coś znaleźliście? - Zapytała Cooper, po podejściu do funkcjonariuszy, przeszukujących krzaki kawałek od parkingu. Policjanci zaczynali oddalać się coraz głębiej w las. Mieli nadzieję na jakiekolwiek ślady. Nie chcieli zostać z niczym. Znowu. Dla zwierzęcia o takiej wielkości i jego "polowaniach", dziwnym był brak śladów. Zawsze wyglądało to tak, jakby zwyczajnie znikał z miejsca zbrodni.

- Żadnych śladów, jeśli pani o to pyta - mężczyzna, który jej odpowiedział, podniósł się z kolan - Znaleźliśmy jeszcze trochę krwi, ale to nic dziwnego. To coś je nieźle porozryw-

- Znalazłam coś - dobiegł ich krzyk. Dość odległy

Ci, którzy usłyszeli, ruszyli od razu w tym kierunku. Znalezienie wołającej zajęło trochę czasu. Około tuzina osób stanęło na wąskiej ścieżce leśnej, którą ciężko było zobaczyć. Rozchodził się tutaj nieprzyjemny zapach. Alice obawiała się, że za chwilę znajdą kolejne ciało. Zamiast tego ujrzała czaszkę jelenia.

The wolf and the sheep /ThiamAU/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz