ROZDZIAŁ 1

505 18 1
                                    

Gillian

Namoczyłam pędzel w czarnej farbie. Pacnęłam parę kropek na płótnie, po czym stworzyłam z nich dłuższe krechy. Zaczęły się one zlewać z czerwoną i złotą farbą, których użyłam wcześniej. Całość zaczęła tworzyć bałagan jaki siedział mi w głowie. Przelewałam swoje myśli, niepowodzenia i lęki na dzieło. Wszystko to, co nie chciało ujść przez moje usta, odnalazło swoje miejsce na obrazie, które w następstwie powieszę na jednej z zapełnionych już ścian w moim bezpiecznym miejscu. W moim istnym chaosie.

Kończąc malować, moje policzki zaczęły zalewać się łzami. Nie starłam ich. Pozwalałam im płynąć i dać upust. Niech robią, co chcą. Przecież ja i tak już nic nie czuję. Tej pustki w sercu, która nawiedziła mnie niespodziewanie, i która nie chciała zostać uleczona.

A przynajmniej nie teraz. Nie w tym momencie. Nie w najbliższej przyszłości.

Przybory malarskie umyłam w łazience. Posprzątałam swoje stanowisko i odłożyłam obraz na świeżym powietrzu, aby szybciej on wyschnął. Nie przebierając się w czyste ubrania wyszłam z pokoju i skierowałam się do kuchni. Otworzyłam lodówkę i wyciągnęłam sok pomarańczowy. Pociągnęłam kilka dużych łyków, po czym musiałam nabrać głębszych wdechów. Otarłam swoje usta, odłożyłam szkło na blat i odwróciłam się za siebie, czując za sobą czyjąś obecność. Nie pomyliłam się w swoich przypuszczeniach i przede mną stał William. Opierał się o wejście do kuchni i wpatrywał się we mnie z dobrze mi znaną troską.

Utkwiłam wzrok przed sobą, mijając go. Brat podążył tuż za mną, depcząc mi po piętach.

Jeden...

Dwa...

Trzy...

– Potrzebujesz czegoś, siostro? Pomóc ci w czymś? Jak wiesz, zawsze chętnie służę ci pomocą. W końcu kochany ze mnie starszy braciszek – w jego głosie dało się usłyszeć pozytywną wibrację, choć dobrze wiedziałam, że była ona wymuszona. Robił to po to, aby mnie przy sobie zatrzymać.

Chciał mnie naprawić, jak każdy dookoła.

– Skończyłaś dzisiejsze malowanie? Ulżyło ci ono? Jak twój obraz wyschnie to pomogę ci dostarczyć go do twojego klubu. Co ty na to, Gill? – zalewał mnie pytaniami. Nie siliłam się w udzieleniu odpowiedzi. Nie oczekiwał jej. – Pamiętasz o wieczornej terapii? Wzięłaś leki? Zjadłaś dzisiaj cokolwiek?

Weszłam do sali balowej, nie zamykając za sobą drzwi. William i tak by tutaj wszedł, więc nie było sensu zamykać mu drzwi przed nosem.

Udałam się do fortepianu. Na nim leżały porozrzucane nuty i po paru minutach udało mi się wygrzebać z nich jedną z melodii, której poświęciłam ostatnie tygodnie na dokładnym wyćwiczeniu. Po tylu latach chęci nauki gry na tym instrumencie, wreszcie odnalazłam chwilę by poświęcić temu mój wolny czas. Nigdzie mi się nie śpieszyło. Byłam wolna. Na moich barkach nie leżały już obowiązki i mogłam zająć się rzeczami, o których zdołałam niegdyś zapomnieć.

Pierwsze dźwięki River flows in you zaczęły rozbrzmiewać w pomieszczeniu. Przymknęłam powieki rozkoszując się melodią i dając sobie najbliższe pół godziny na ćwiczeniach. Wciąż nie było idealnie i palce ślizgały mi się po klawiszach, co musiałam dopracować. A raczej przepracować z moim organizmem, by dłonie przestały się tak niemiłosiernie pocić.

Przez jedną chwilę byłam tutaj sama. Samotna w swojej przestrzeni i zapomniałam o obecności William, który jak zawsze przyglądał mi się, nie odwracając ode mnie swojego wzroku. Robił to nieustannie, gdy akurat był świadkiem mojego malowania, grania, gotowania, czy też tańczenia. Był przy mnie, mimo że go o to nie prosiłam. Nie chciałam być przez niego obserwowana, co już niejednokrotnie starałam się mu przekazać poprzez spojrzenia. To jednak nic nie dawało. Chodził za mną, pilnując mnie.

Complicated Marriage [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz