Gillian
Do centrum zdrowia psychicznego pojechałam samodzielnie. Wczoraj nie byłam w stanie pojawić się na terapii przez mój atak, dlatego dzisiaj zjawiłam się o tej samej porze, co zawsze.
Poruszanie się samochodem wciąż stanowiło dla mnie nie lada problemy, lecz starałam się nad tym pracować podczas moich wycieczek do pani Evans. Od kobiety biła dobra aura i w pewnym stopniu zaczynałam jej ufać. Pierwsze nasze sesje były katastrofą, z których zawsze wychodziłam płaczem. Nie potrafiłam się zebrać do kupy i rozpadałam się jeszcze mocniej niż poprzednio.
Natomiast po minięciu dwóch miesięcy od rozpoczęcia sesji, gdy wpierw to właśnie pani Evans zaczęła opowiadać mi o swoim życiu i problemach – aby zdobyć moje zaufanie – zaczęłam dostrzegać, że w tej staruszce również tkwi smutek. Może nie był on na tak wysokim stadium, co mój, ale i tak był. Przeżyła ona śmierć ukochanego dziecka i męża. Mogłam się domyślać, że było to dla niej traumatyczne przeżycie. Opowiadała mi, jak się wtedy czuła. Poniekąd widziałam w niej siebie, dlatego chyba to był właściwy klucz, który pozwolił pani Evans mnie odblokować. Otworzyła się przede mną, abym ja uczyniła to samo.
Po przekroczeniu progu budynku i wejściu na odpowiedni korytarz, zatrzymałam się przy automacie ze słodyczami. Zastanawiałam się czy jestem głodna, i czy wzięcie jednego batonika to dobry pomysł. Długo nad tym główkowałam. W mojej głowie dźwięczały słowa Williama, który pewnej nocy, gdy zastał mnie w najgorszym możliwym stanie, zaczął błagać mnie na kolanach bym coś zjadła. Jego policzki były mokre od łez a całe ciało się rozpadało. Nigdy go takiego nie widziałam i zdaję mi się, że właśnie ten wybuch mnie najbardziej poruszył. Zdałam sobie sprawę, że muszę jeść i nie mogę siebie zaniedbywać.
Głowę mogę mieć popsutą na kawałki, ale swojemu ciału tego nie zrobię.
Dlatego zaczęłam od małych ilości. Krok po kroku. Dzień w dzień, aż doszłam do momentu, w którym koniec końców wybieram czekoladowego batonika z automatu. Płacę monetami i sięgam na dół, by go wyciągnąć. Otwieram opakowanie i wsuwam pierwszy kęs do ust.
Pyszne.
Kończę jedzenie i pukam do odpowiedniego gabinetu. Po usłyszeniu krótkiego ,,proszę'' naciskam klamkę i przekraczam próg małego, aczkolwiek przytulnego pokoju. Jest w nim pełno kolorów, lecz nie jest ich na tyle, aby mocno raziło w oczy. Wygodna kanapa w odcieniu przygaszonej zieleni jest ustawiona w zacisznym miejscu po lewej stronie przy oknach, i właśnie do tego miejsca podążam zaraz po zamknięciu drzwi.
Pani Evans kończy zapisywać coś w swoim notesie i po minięciu paru sekund, dołącza do mnie, siadając na brązowym fotelu naprzeciwko. Posłała mi swój dumny uśmiech, który z wahaniem odwzajemniłam. Nie był on na tyle szeroki, co tej staruszki ale lepsze to niż nic.
– Jak się dzisiaj czujesz, Gillian?
Standardowe pytanie, na które zawsze odpowiadam jednakowo:
– Mogło być lepiej.
– Co się wydarzyło wczoraj?
Na to również mam odpowiedź. Już parę razy zdarzyły mi się podobne sytuację, że musiałam przełożyć wizytę na następny dzień z powodu tragicznego samopoczucia.
– Jak zwykle wybuch płaczu. Bez konkretnego powodu – wzruszyłam ramionami, spuszczając swój wzrok na kolana. Jedna noga delikatnie podrygiwała. Palce skubały skórki w drugiej dłoni, co zawsze pozbywało się z mojego organizmu niepotrzebnego napięcia.
Kobieta chwyciła za notes i długopis. Czułam jak podczas pisania też zagląda w moją stronę, co za każdym razem wprawia mnie w dyskomfort. Nie lubię, jak ktoś się na mnie długo wpatruje. To dekoncentruje.