Tristan
Ostatnie poranki mijały mi w następujący sposób: Budziłem się tuż o wschodzie Słońca, a pierwszym obrazem jaki rejestrowały moje oczy była pogrążona we śnie twarz Gillian. Wyglądała jak najjaśniejszy anioł skąpany w mroku o skórze lśniącej i złotej, której faktura pozostawała rozświetlona przez padające zza okiennic promienie nadchodzącego dnia. Jej malinowe i duże usta miała rozchylone, a nozdrza spokojnie się rozchodziły na boki, mówiące o jej głębokim spoczynku, z którego tak łatwo się nie wybudzi. Włosy kobiety – już znacznie dłuższe, które rosły w zawrotnym tempie – pozostawały rozsypane na białej poduszce, a odkryte ramiona i znaczna część nagiego dekoltu kusiły, by złożyć na nich subtelny pocałunek. Dręczyłem swoją głowę, aby to uczynić, czego w ostateczności i tak nie dokonywałem.
Jak i zresztą od ponad dwóch tygodni i pięciu dni, jakbym miał to sprecyzować.
Po raz kolejny powstała między nami niewidzialna bariera, odgradzająca nas od siebie na kawał czasu. Jedyna bliskość jaka nas ze sobą trzymała to łóżku, w którym jedynie zasypialiśmy odwróceni do siebie plecami, i dziecko. Ta mała istota dobitnie nam przypominała, że już niedługo brzuch Gillian będzie większy. Że rzeczywiście rodzi się w niej nowe życie.
Nim rozpocząłem swój dzień, pokusiłem się, aby jednak móc ją dotknąć. Tylko raz. By zaspokoić swoją głowę i serce, które w każdej sekundzie mojego życia kochało ją mocniej, pomimo że wielu rzeczy jeszcze nie pojmowałem i nie rozumiałem. Dla przykładu, jak Gillian może być tak łatwowierna względem Sighna? O to rozchodziło się najbardziej, a już tego tygodnia mafioza miał zaszczycić skromne progi Nowego Jorku na spotkanie z Elliotem, Belladonną i mną.
No i przede wszystkim z Gillian, która to zorganizowała.
Obawiałem się tego bardziej niż własnej śmierci. Znałem Buscette i jego strategie, dlatego stanowiłem chyba największy chodzący czarny scenariusz pośród nas wszystkich. Układałem w głowie za i przeciw tego spotkania, które na każdej płaszczyźnie kończyło się fiaskiem. W najlepszym przypadku wyjdziemy z tego cało i nikt nie ucierpi na zdrowiu, a w najgorszym gołymi rękami zabijam Południowca, gdy ostatecznie nie będę potrafił się powstrzymać. Wizja kiedy kona pode mną było czymś, przez co zasypiałem z uśmiechem na twarzy. I to takim szczerym z mieszanką dumy.
Niemniej jednak wiedziałem, że muszę zrobić wszystko, by nie wybuchnąć, co mogło się okazać trudne do zrealizowania, jednakże zawsze warto spróbować.
To przecież nie mogło się udać, Tristanie – powiedział głos w mojej głowie, czemu przyznałem cholerną rację. W mordę ode mnie na pewno dostanie.
Oparłem głowę o dłoń i przekręciłem się na bok. Słońce muskało jej gładką buzię, a jasne rzęsy i brwi stały się niemal niewidoczne. Bez makijażu uchodziła za Boginię i cholernie atrakcyjną kobietę, na której widok klękali mężczyźni. Nie dało się zaprzeczyć, że wystarczyło jedno jej słowo, a każdy mógł spełnić jej najmniejszą drobnostkę i pragnienie. Mogła wybrać każdego na tym świecie, a jednak dokonała wyboru jakim byłem ja. Mogliśmy przecież żyć osobno, jedynie widnieć jako małżeństwo. Mogliśmy unikać się jak ognia. Dalej sobie dogryzać i nienawidzić. Wieść naprawdę posrane życie, które oboje woleliśmy zmienić w coś lepszego.
W coś w co już do końca zapamiętamy, że było warte każdego poświęcenia.
Chwyciłem za cienkie ramiączko jej koszuli nocnej i nasunąłem go wyżej. Napomykając o tak niewinny dotyk, coś silnego drgnęło w moim organizmie, a gardło niespodziewanie zadrżało. Matko Boska, wystarczyły tylko trzy tygodnie bym zapomniał jak się oddycha, gdy nasza skóra się o siebie zwyczajnie otarła. Nigdy czegoś takiego nie czułem przy żadnej kobiecie. Wcześniej, przed Gillian, odbiegałem od uczuć, jedynie co jakiś czas wchodząc między nogi przypadkowych dziewczyn. Nie chciałem nic czuć, a gdy miłość do Gillian przybyła w tak zaskakującej chwili, przestawałem myśleć o czymkolwiek innym.