Gillian
Wieczory lubiłam spędzać na różne sposoby. Mogłam wtedy spać, czytać, rozwijać nowo nabyte umiejętności, bądź też wybrać się do klubu, którego założyłam jakiś czas temu. Nazwałam go Nun i spędzanie tam nocy dawało mi ukojenie. Wystarczyło, że patrzyłam jak młode dziewczyny tańczyły na rurze a sam ten widok wprawiał mnie w spokój. Wyciszałam swoją głowę, by skupić się na otaczającym mnie miejscu. Działo się tam dużo różnych rzeczy, którym zawdzięczałam odróżnianie koszmarów od rzeczywistości. Nie miałam pojęcia dlaczego, tak się działo, ale mogłabym poprzysiąc, że dzięki temu wracałam na odpowiednie tory. Że wracałam do żywych i do starej siebie.
Szkoda tylko, że działo się tak tylko wtedy, gdy przekraczałam próg klubu. Poza nim byłam wrakiem i chodzącym utrapieniem.
Dzisiaj również chciałam się wybrać do mojej bezpiecznej przestrzeni, lecz ubiegł mnie w tym dźwięk pianina dochodzący z sali balowej. Zatrzymałam się na środku korytarza i przysłuchiwałam się dynamicznej melodii, którą zawsze grała moja mama. Odkąd byłam tylko małym dzieckiem, pamiętałam jak muzyka ta mnie usypiała. Jak pozbywała się z mojej głowy niepotrzebnych myśli i zagwozdek.
Wahałam się, czy wejść do środka. Z jednej strony potrzebowałam tego, lecz z drugiej wręcz przeciwnie. Nie chciałam dłużej tego słuchać, bo zaczynałam czuć w kościach, jak przeistaczam się w istotę sprzed lat. Jak byłam małą dziewczynką, dla której muzyka mamy zawsze wywoływała łzy w oczach, bo taka była piękna, niezwykła.
Przeganiałam nadchodzące łzy, trzepocząc rzęsami. Nabierałam szybkie wdechy, które nie pomagały.
Mała dziewczynka.
Mała dziewczynka.
Mała dziewczynka.
Nie chciałam tego poczucia, dlatego czym prędzej wybiegłam z domu. Szarpnęłam za klamkę drzwi wyjściowych i po przekroczeniu progu, natrafiłam na twardą klatkę piersiową. Uniosłam podbródek nieco do góry, a moim oczom ukazał się mój tata. Jego twarz była rozweselona, lecz gdy tylko się mi przyjrzał, oczy Elliota przekształciły się w zaniepokojenie.
– Córeczko, co się stało? Jesteś cała roztrzęsiona – poprowadził mnie z powrotem do domu i usadził na kanapie w salonie. Przyklęknął na jedno kolano przede mną i złapał moje dłonie w żelaznym uścisku. – Skarbie ty moje najdroższe...
– Elliot, czy to ty?! – odezwał się głos mojej mamy, a stukot pantofli uderzał o podłogę.
– Tak, Donna! Jestem w salonie!
Już po chwili zza rogu wyrosła wysoka blondynka. Belladonna prężnym i uwodzicielskim krokiem zbliżała się ku nam z tym samym niepokojem wymalowanym na twarzy, gdy tylko zobaczyła w jakim stanie byłam.
– Gillian, złotko ty moje – przysiadła tuż obok mnie, obejmując mnie za ramiona. – Spójrz na mnie, skarbie.
Posłuchałam jej polecenia, gdyż wiedziałam, że moja mama nie odpuści. Była zawzięta i nieugięta, co niejednokrotnie mnie przytłaczało.
Zresztą, obecność moich rodziców od początku mojego powrotu mnie przytłaczała, bo oni byli jedynymi osobami, u których nie chciałam widzieć zmartwień i łez.
– A teraz przytaknij lub zaprzecz na moje słowa, dobrze? – zagadnęła, trzymając moje policzki w objęciach. – Dręczy cię coś? – zaprzeczyłam bez zwłoki, choć to było dalekie od prawdy. Nie chciałam ich niepokoić, mimo że dobrze wiedziałam, iż mi nie wierzą. Już nie, czego nie dają po sobie poznać. – Pomyślałaś o kimś? – pokręciłam przecząco głową. – Miałaś koszmary?