Na wstępie chciałabym przeprosić, że tak długo rozdział się nie pojawiał, ale po prostu nie miałam weny. Zresztą, nie podoba mi się jak ten rozdział jest napisany, i że jest taki krótki, ale chciałam wam dać cokolwiek, bo i tak czekaliście już za długo. Postaram się, byście na następne nie musieli czekać w nieskończoność.
Gillian
Spieniłam żel pod prysznic, dokładnie myjąc ciało. Skupiałam się na każdym jego skrawku, a następnie przy użyciu szamponu umyłam również włosy. Cała kąpiel zajęła mi niecałe dziesięć minut i zaraz po przekroczeniu na miękki dywan, otuliłam się puchatym ręcznikiem. Dłonią starłam z lustra mgłę, a moim oczom ukazała się moja twarz.
Twarz pełna nieodgadnionych emocji. Mnie samej było czasem ciężko stwierdzić, jak się obecnie czułam, co i teraz mi się przytrafiło. Moja rozmowa z mężem była... szczera i... po części wyzwalająca. Ostatnie dni spędziłam na dokładnym analizowaniu moich czynów i doszłam do wniosku, że te prawie trzy tygodnie temu przesadziłam. Nie powinnam była przy Tristanie i moim ojcu zachowywać się, jakby Sighn był naszym przyjacielem, bo przecież oni nie mieli bladego pojęcia, co miało miejsce w Rio. Dobrze wiem, że robię im wodę z mózgu moim zachowaniem, dlatego postanowiłam, że jeszcze przed przylotem Buscetty wyjawię im całą prawdę. I tak zwlekałam z tym zbyt długo, a przecież moja rodzina powinna wiedzieć, że poroniłam.
Że od tego wszystko się zaczęło.
Przebrałam się w przygotowane ubrania, które pozostawiłam na pralce. Wsunęłam na tyłek przylegające jeansy w niebieskim odcieniu, a na górę zarzuciłam elegancką białą koszulę. Miałam ochotę się wystroić, ponieważ ostatnio mało to robiłam. Od tego dnia chciałam to trochę zmienić.
Krótkie włosy zaczesałam do tyłu, po czym przedzieliłam pasma, aby powstał przedziałek na boku. Zrobiłam delikatne fale prostownicą, spryskałam całość lakierem dla utwardzeniem, a następnie wykonałam minimalny makijaż składający się z korektora pod oczy, tuszu do rzęs i mieniącego się błyszczyka. Na sam koniec popsikałam się ukochanymi perfumami od YVES Saint Laurent modelu Libre Intense, których woń będzie roznosić się za mną, aż do końca dnia.
Naprawdę godne polecenia.
Gotowa na rozpoczęcie tego dnia, wyszłam z łazienki. W sypialni nie zastałam Tristana, co wydawało mi się dziwne, ponieważ około dwadzieścia minut temu schodził do kuchni po wodę, gdzie samo wrócenie na górę nie powinno mu zajęć nawet czterech minut.
Zaskoczona, a zarazem zaciekawiona wyszłam na korytarz, by sprawdzić, co takiego mogło go zatrzymać. Lecz nim postąpiłam choćby dwa kroki do przodu, moja mama zgrabnym krokiem przemierzała przedpokój. Nie mogłam nic z niej wyczytać, ale w momencie, gdzie hardo chwyciła mnie za nadgarstek i do siebie przyciągnęła, wiedziałam, że coś się wydarzyło.
Coś bardzo, bardzo złego.
Niepewnie odwzajemniłam mocny uścisk, a kumulujące się w mojej głowie myśli zaczęły porządnie szaleć.
Chodzi o Williama. Coś mu zrobili.
Nie, nie, chodzi o Sycylijczyków. Zaczęli swój atak, nim my rozpoczęliśmy swój.
Tu nie chodzi ani o jedno, ani o drugie.
A może coś z Sighnem? Może się wycofał?
– Mamo... – odsunęłam kobietę na niewielką odległość, aby móc jej spojrzeć w oczy. Nie płakała. Ciało jej nie drżało. Po prostu mnie przytuliła, a ta jej pustka spowodowała, że wariowałam. – Powiedz mi, co się stało?