ROZDZIAŁ 14

361 13 0
                                    

Gillian

Stukałam paznokciami o drewniany blat stołu. Upiłam łyk zielonej herbaty i obróciłam głowę, gdy wydobyło się za mną skrzypnięcie podłogi. Znajdowaliśmy się w pokoju jadalnianym. Sami. Do tej rozmowy nie potrzebowaliśmy zbędnego towarzystwa, które tylko by mnie rozpraszało i przeszkadzało.

Zane Wilson miał typowy uniform naszej prywatnej ochrony składający się z czarnych spodni i tego samego odcieniu kurtkę skórzaną. Pod spodem miał biały podkoszulek i dwa nieśmiertelniki zawieszone na szyi. Karnację miał ciemną, typowo latynoską. Wzrostem przerastał nawet mnie, więc szacowałam, że mógł mierzyć około metra dziewięćdziesięciu. Może troszkę więcej. Oczy miał niczym węgiel, przykryte pod warstwom długich i ciemnych rzęs. Jego spojrzenie było złowrogie, a zarazem mówiące, że przy nim można czuć się bezpiecznie.

Głównie dlatego zatrudniliśmy tego chłopaka, mimo że ma dopiero dwadzieścia jeden lat. Młody wiek mógł sugerować, że robota jaką mu daliśmy będzie traktował na żarty i nie będzie chronił Avyanny, jak należy. Z początku obawiałam się powierzać siostrę pod jego opiekę, gdy dziewczyna uczęszczała na co dzień do szkoły w Anglii. W końcu wtedy miał lat dziewiętnaście, lecz przez te dwa lata zdołał wyrobić sobie nienaganną opinię. Był idealnym ochroniarzem, który zawsze bronił Avyi, gdy tego wymagała sytuacja. Stawiał się za nią i dbał, by z jej blond czupryny nie spadł choćby włos.

Natomiast wraz z dowiedzeniem się, że relacja między nastolatką i ochroniarzem zaczęła iść w złą stronę, musiałam natychmiast zareagować nim ten przystojniak rozdziewiczy mi siostrę.

– Pani Bannermann – złożył ukłon w powitalnym geście, a następnie zasiadł na krześle naprzeciwko mnie.

Miał tak masywną i sporą rozmiarów sylwetkę, że na spokojnie mógł zasiądź na obu siedziskach.

– Cześć, Zane – uśmiechnęłam się, lecz daleko temu było do szczerości. – Cieszę się, że znalazłeś dla mnie chwilę.

Chłopak przytaknął, wlepiając na usta podobny uśmiech, co ja. Na pierwszy rzut oka nie było tego widać, ale w mojej obecności Wilson robił się nieco poddenerwowany. Wspaniale to ukrywał pod maską powagi i niewielkiego uśmieszku.

– Nie będę owijała w bawełnę i może od razu przejdźmy do sedna. – z kieszeni spodni dresowych wyciągnęłam grzebyk, który zwinęłam z pokoju siostry. Całe szczęście, że dzisiejszy słoneczny dzień, Avyanna spędza na basenie w naszym ogrodzie i ani jej się śni schodzić do domu, przynajmniej do wschodu. Dlatego bez trudu zabrałam biżuterię i położyłam ją na środku stołu, patrząc na reakcję chłopaka.

Ten jednak – ku mojemu zaskoczeniu – nie zareagował na to kompletnie. Oczy mu nie błysnęły, sylwetka nie drgnęła, a grdyka pozostała nienaruszona.

Cóż, może będzie trudniej niż się tego spodziewałam.

– Poznajesz? – ruchem głowy wskazałam na piękne świecidełko w kształcie korony.

– A powinienem? – odparł, rzucając mi pytające spojrzenie.

– No tak się składa, że tak – wstałam i usiadłam prawym pośladkiem na stole, stale wgapiając się w oczy Zane'a. – Powinieneś wiedzieć, co to jest, bo ponoć dałeś to, jako prezent urodzinowy dla mojej nastoletniej siostry. No chyba, że się mylę – uniosłam wysoko brew, oczekując od niego wyjaśnień.

Wyjaśnień tłumaczących dlaczego robi Avyi wodę z mózgu, i dlaczego się do niej zbliża.

Brunet patrzył na mnie tępo przez jakiś czas, po czym przeniósł wzrok na grzebyk. Wziął go do ręki, obracał w różne stronę, aż jego mimika twarzy zamieniła się w dezorientację. Zmarszczył krzywo brwi i nie mówiąc niczego, podsunął sobie grzebyk do nosa i go... powąchał?

Complicated Marriage [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz