ROZDZIAŁ 3

579 23 2
                                    

Tristan

Zasnęła w moich ramionach. Jej spokojny oddech owiewał moją klatę, a drobne ciało przykrywało moje. Było praktycznie niewyczuwalne. Gdybym jej nie dotykał, to nie byłbym pewny, czy faktycznie przy mnie jest. Stała się taka szczupła i krucha. Delikatna jak piórko, na które trzeba było szczególnie uważać, bo wystarczył jeden większy podmuch, a Gillian już się rozpadała. Kruszyła.

Moja piękna i odważna żona.

Moje wcześniejsze osądy mówiące, że Gillian mnie nienawidzi były błędne. Wprawdzie zachowywała się, jakby przestała mnie obdarzać sympatią, lecz kiedy pojąłem, że traktowała tak każdego wokół, coś bolesnego zaatakowało moje serce, ponieważ świadczyło to o tym, że Gillian nie czuję nic. Kompletnie N I C. Ani szczęścia, ani smutku, ani złości. Była bezuczuciowa, a to sprawiło, że załamałem się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Bowiem Brazylianie stworzyli z niej kogoś, kogo nigdy bym się nie spodziewał ujrzeć. Była jak żywy trup. Nie przejmowała się niczym, nie rozmawiała z nami od trzech miesięcy, i jedyne co dowodziło, że jeszcze jakaś mała cząstka Gillian z nami została i udowadniała, że walczy wewnętrznie ze swoimi demonami był płacz. Codzienne ataki płaczu, które mogły trwać minutę, bądź kilka godzin.

Widząc, jak się nie poddaję doprowadzało mnie do istnego szaleństwa. Nie chciałem żeby cierpiała. Nie chciałem by czuła ból i rozpacz. Zwłaszcza, że wciąż nie wiedzieliśmy, co się wydarzyło w Rio de Janeiro. Nie mieliśmy pojęcia, jaką krzywdę jej wyrządzili i co ją tam spotkało.

Do tej pory sobie nie wybaczyłem za to, jak długo zwlekaliśmy. Że nie odnaleźliśmy jej wcześniej i pozwoliłem, by przeszła przez prawdziwe piekło. Nienawidzę siebie za to, że to ja się do tego przyczyniłem. Że jej nie ochroniłem w Boże Narodzenie, i że jej nie ocaliłem.

To wszystko moja wina.

M O J A.

Gillian poruszyła się i po chwili – dalej pogrążona we śnie – zsunęła się ze mnie, odwracając na drugi bok. Przy tym ruchu chrapnęła pod nosem, co za każdym razem wywoływało u mnie uśmiech na twarzy. Niby taki niewinny gest, a jednak potrafił rozczulić moje wnętrze.

Koc nieco odsłonił jej ciało, a bluza, którą miała na sobie ubraną, podwinęła się do góry. Moim oczom ukazały się blizny na dole jej pleców. Przedstawiały one średniej długości kreski i były cięte w równych odstępach. Jakby ktoś idealnie wymierzył, w których miejscach chce zaznaczyć sobie jej ciało.

Furia zalała moją głowę. Ilekroć widziałem na jej skórze ślady po torturach miałem ochotę wsiąść w pierdolony samolot i oko w oko stawić się przed Buscettą. Chciałbym, aby doprowadził mnie do ludzi, którzy ją maltretowali i sponiewierali. Którzy zniszczyli ją wewnętrznie i sprawili, że kobieta pełna pewności siebie i radości, stała się swoim przeciwieństwem. Miałem ochotę zabić każdego oprawcę Gillian i zapewnić im najgorszą z możliwych śmierci. Z uśmiechem na twarzy by patrzyli w oczy śmierci, a ja, jako ich osobisty kat, wyniszczyłbym każdą cząsteczkę ich duszy, by sam diabeł przywitał ich do siebie z otwartymi ramionami.

Chciałem zrobić i dużo więcej, ale na ten moment nie mogłem poczynić nic. Nie mogłem wylecieć do Brazylii z jednego powodu.

Ona nim była. Moja Gillian.

Moja chęć zemsty była duża, lecz mogła ona jeszcze poczekać do chwili, aż z Gillian nie będzie lepiej. Nie mogłem zostawić jej w takim stanie, mimo że wiedziałem, że nie byłaby sama. Musiałem nad nią czuwać, bo uważałem to za swój pieprzony obowiązek.

Dopóki tutaj jestem będę spokojniejszy. Zwłaszcza, że w końcu mnie do siebie dopuściła i pozwoliła na dotyk. Bez wahania i bez zadawania pytań się do mnie przytulała, a ja wtedy czułem się jak najszczęśliwszy człowiek na świecie. Ponieważ móc ją dotknąć i poczuć, jak się czuję przy mnie bezpiecznie... Chryste, jak ja za tym tęskniłem. Za całą Gillian z krwi i kości.

Complicated Marriage [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz